Wojciech Staroń: Nie potrafiłbym filmować osób, od których coś mnie odpycha [ROZMOWA]

Wojciech Staroń. Zdjęcie: YouTube.com / Culture.pl
Emilia Garbień, Jakub Drzewicki SJ

- Między ludźmi jest znacznie więcej podobieństw niż różnic. Łączy nas starzenie się, miłość, rodzina, dzieci. To są takie elementy, które się nie zmieniają. Są niezależne od cywilizacji, kultury, koloru skóry, miejsca pochodzenia czy bogactwa. To jest dla nas wspólne. Kolejną taką rzeczą jest śmierć, no i pytanie: jak to życie przeżyć? - mówi Wojciech Staroń, reżyser i operator, twórca zdjęć m.in do "Placu Zbawiciela" czy "Autobiografii". 

Emilia Garbień i Jakub Drzewicki SJ: Twoje filmy nie unikają trudnych tematów, można tu wspomnieć choćby o „Placu Zbawiciela”. Pokazujesz chropowatą rzeczywistość, to, co jest w niej brudne, przykre, smutne. Gdzie w takich chwilach szukasz pociechy? 

"Plac Zbawiciela" był moim debiutem operatorskim i rzeczywiście jest historią o pewnym dramacie. Niezależnie jednak od tego, jak trudny jest temat, który filmuję, zawsze interesuje mnie drugi człowiek. To on stoi na przeciwko kamery i to w nim szukam światła. Przyglądam mu się i próbuję znaleźć choćby namiastkę nadziei, która w jego trudnej lub nawet tragicznej sytuacji dodaje mu siły. Moim zdaniem nie da się jej odnaleźć bez zbudowania więzi międzyludzkich. Chyba właśnie dlatego nie potrafiłbym filmować osób, od których coś mnie odpycha. W moim przypadku robienie zdjęć, to wchodzenie w relację z bohaterem – czasem piękna, czasem trudną. Kamera jest trochę taką przepustką, by się zatrzymać, zastanowić. Myślę, że to właśnie ona pozwoliła mi się zafascynować rzeczywistością, światem, który nas otacza i innymi ludźmi. Zachwyca mnie to, że możemy wchodzić z nimi w interakcję. Właściwie to nie tylko z nimi, ale przecież budujemy relację z szeroko pojętym życiem, takim, jakie ono jest w całej okazałości.

 

Są takie okoliczności, w których poszukiwanie światła jest bardzo trudne. Co sprawia, że niektórzy są w stanie znaleźć promyk nadziei w twoich filmach, a inni nie?

Myślę, że każdy znajdzie to, czego naprawdę szuka i na co się nastawia. Jeśli będziesz szukał tego, co piękne, to znajdziesz. Jeśli nie, to nie. Każda chwila i każdy moment w tym procesie jest ważny. Jestem przekonany, że potencjał piękna i dobra drzemie w prawie każdej [dokumentalnej - przyp. red.] historii, którą się opowiada. Inaczej jest trochę w filmie fabularnym. Ktoś kiedyś powiedział, że aby można było dostrzec, że jakiś bohater jest dobry, to cały film musi być zły. W filmie fabularnym można sobie na to pozwolić, bo cała sytuacja jest z góry zaprojektowana.

Wracając do dokumentu: czy w tego rodzaju filmach należy porzucić założenia wstępne, by pozwolić człowieczeństwu rozkwitnąć? Zgodzisz się z tym, że jeśli kogoś nie wsadzisz w ramki ocen, to nagle okaże się, że to, co dzieje się „tu i teraz” jest dużo ciekawsze?

Powiedziałeś, że to pozwala człowieczeństwu rozkwitnąć. Powiedziałbym mocniej: to po prostu daje szansę nie kłamać. Jak sobie na początku założymy tezę i będziemy próbować to, co się dzieje, podciągnąć pod tę tezę, to będzie manipulacja. Nie lubię, zwłaszcza w sztuce, która powinna być dziedziną wolności, narzucenia komuś prawd objawionych. Widz powinien móc sam poreflektować nad obrazem. Może być tak, że film ma z góry narzuconą jakąś tezę (nawet słuszną), ale ja tego nie trawię. To dla mnie jakieś fałszerstwo. Pierwotne dla filmu dokumentalnego powinno być bazowanie na obserwacji i tego się trzymajmy.

Mówi się, że każde dzieło jest w jakimś stopniu autoportretem. 

Wydaje mi się, że jest tak szczególnie na początku, kiedy jako młody artysta szukasz swojego miejsca w świecie. To jest taki moment, w którym określasz siebie i swoje granice wobec świata przez sztukę. Pokazujesz to, czego się boisz i na czym ci zależy. Wydaje mi się, że kiedy człowiek jest młodszy, ten pierwiastek autoportretu jest intensywniejszy. W moim przypadku można powiedzieć, że aktualnie to, kim jestem odbija się w tym, jak przeżywam pewne wydarzenia i jak je przedstawiam.

W filmie przedstawiasz wydarzenia z konkretnej perspektywy - więc będziemy patrzeć na to, co się dzieje, twoimi oczami.

Dokładnie. Zresztą nie dotyczy to tylko mnie. Oglądając cudzy film jestem w stanie powiedzieć, czy autor był emocjonalnie zaangażowany, czy też nie. Warto też pamiętać, że w jakimś sensie to operator decyduje, jaki wycinek rzeczywistości pokaże widzowi. W tym sensie jest to „jego historia na dany temat”.

 

W twoich filmach perspektywa operatora nie trąci moralizatorstwem, ale jest wypełniona uważnością na drugiego człowieka. 

Bycie tu i teraz z kamerą jest dla mnie dużo ciekawsze niż na przykład odtwarzanie historii. Możemy mieć bohatera, który miał nie wiadomo jak ciekawe życie, ale problem jest taki, że to wszystko już się wydarzyło. Miałem taką sytuację, podczas kręcenia filmu „Bracia”. Alfons i Mieczysław mieli niezwykle bogatą przeszłość – jednocześnie piękną i dramatyczną. Stwierdziłem jednak, że trzeba to odciąć i skupić się na tym, co jest tu i teraz. Nie wiedziałem, dokąd ta historia mnie zaprowadzi, ale miałem takie poczucie, że to, co jest najważniejsze, właśnie się dzieje.

Jak to robisz, że twoje filmy są uniwersalne? Są przecież kręcone w różnych częściach świata, a gdy oglądamy „Autobiografię”, której akcja rozgrywa się w Indonezji, umiemy mimo różniących nas kultur współodczuwać z bohaterami.

Mam wrażenie, że między ludźmi jest znacznie więcej podobieństw niż różnic. Łączy nas starzenie się, miłość, rodzina, dzieci. To są takie elementy, które się nie zmieniają. Są niezależne od cywilizacji, kultury, koloru skóry, miejsca pochodzenia czy bogactwa. To jest dla nas wspólne. Kolejną taką rzeczą jest śmierć, no i pytanie: jak to życie przeżyć? Każdy je sobie zadaje tak samo, czy jest to rolnik pracujący w polu, czy profesor po pięciu uniwersytetach. Kiedy jadę na zdjęcia do obcego kraju nie za bardzo interesuje mnie folklor. Przede wszystkim dlatego, że nie chciałbym z moich bohaterów robić jakieś atrakcji orientalnej. To nie jest mój styl.

Sporo pracujesz na dużych zbliżeniach. Niektóre kadry mogą wydawać się wręcz klaustrofobiczne i sprawiać wrażenie, jakbyśmy byli zamknięci w psychice i historii danego bohatera. Co ci to daje? Dlaczego tak ci na tym zależy?

Wydaje mi się, że wynika to z mojej ciekawości. Chciałbym wejść głęboko w tę sytuację, którą przeżywa stojący przede mną człowiek. W jakiś sposób poczuć to, co on czuje. Mam wrażenie, że to zaspokaja moje najgłębsze potrzeby. Podczas tego procesu tworzy się między nami nić porozumienia dlatego, że przeżywamy coś wspólnie. Kiedy się komuś towarzyszy, pojawia się poczucie wspólnoty międzyludzkiej. Zwłaszcza wtedy, gdy w życiu drugiej osoby dzieje się coś ważnego. Wtedy ta rzeczywistość dotyka nas jako wspólnotę, nawet jeśli jestem tylko świadkiem, stojącym gdzieś z boku.

Czego nauczyła cię praca z kamerą przy dokumentach, w których jesteś niemym obserwatorem?

Podczas kręcenia filmu zawsze starałem się stworzyć taką atmosferę, żebym nie był odbierany jako intruz. Może nie tak do końca chodzi o to, bym był niewidzialny, ale raczej o to, żeby było nam razem dobrze. Żebyśmy się czuli bezpiecznie. Jest to na pewno proces. W tym wszystkim dla mnie najważniejsze jest spotkanie, to, że jesteśmy razem i wspólnie doświadczamy tego, co przynosi życie. Kręciłem kiedyś film o misjonarzu i przez kilka miesięcy wspólnie chodziliśmy z osiołkami po Andach. Można powiedzieć, że jechaliśmy na jednym wózku. Miałem takie poczucie, że ta ciężka fizyczna robota, którą podjęliśmy wspólnie, dała mi prawo do tego, żeby zrobić o nim film.

Przedstawiasz widzowi tylko fragment całości. Jak decydujesz o tym, co jest ważne?

Na początku przypomina to trochę poruszanie się chaosie. Dopiero później wyłania się z niego harmonia. Następuje taki moment, że losowe wydarzenia łączą się ze sobą i tworzą jakąś nową jakość. Podczas kręcenia sceny zwykle jest tak, że dokoła ciebie jest dużo bodźców, sporo rzeczy dzieje się naraz. Chodzi jednak o to, by wybrać kadr, który opowie ci historię. Na tym trochę polega film dokumentalny. Później w tym chaosie zaczynasz tworzyć swój mikrokosmos, który jest zbiorem tych wcześniej wyłapanych harmonii. Trochę przypomina to proces destylacji. Nauka czegoś takiego, to powolny proces dojrzewania. Mnie osobiście prowadzi on do przeżywania swojego życia coraz bardziej w kluczu: tu i teraz. Każda chwila jest istotna i zawiera w sobie coś pięknego. Naprawdę może się okazać, że to, co pozornie wydawało się nic nie znaczącym wydarzeniem, może być decydujące. Czasami dostrzeżenie tego może być sporym wysiłkiem, choć niekoniecznie trudem. Choć to na pewno wymaga koncentracji i uważności, to jednak pozwala dojrzeć piękno i dobro w rzeczywistości. Ono naprawdę tam jest.

---

Wojciech Staroń - polski operator, reżyser i scenarzysta filmowy, twórca nagradzanych na całym świecie filmów dokumentalnych, doceniany za wybitne osiągnięcia artystyczne, członek Polskiej Akademii Filmowej i Europejskiej Akademii Filmowej (EFA). W jeego ponad 30-letnim dorobku są m.in. filmy: „Plac Zbawiciela”, "Papusza" czy „Autobiografia”; jest także reżyserem filmów dokumentalnych: „Bracia”, „Głos”, „Lekcja Syberyjska”, „Lekcja Argentyńska”.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wojciech Staroń: Nie potrafiłbym filmować osób, od których coś mnie odpycha [ROZMOWA]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.