Tomasz Terlikowski: "Zielona granica" zadaje ważne pytania o chrześcijaństwo i solidarność
Ten film trzeba zobaczyć. Agnieszka Holland stworzyła dzieło, które stawia Europie (a nie tylko Polakom) poważne pytania. O solidarność, o chrześcijaństwo, o Ewangelię. Nie dajcie się zwodzić partyjnej propagandzie, ale idźcie zobaczyć ten film. Warto, naprawdę warto.
"Zielona granica" to film, który zanim jeszcze ktokolwiek mógł go zobaczyć, wywołał ogromne emocje. Ministrowie rządu i politycy oskarżali reżyserkę o propagowanie propagandy i przekonywali, że filmu oglądać nie należy. Straż Graniczna wydała protest przeciwko szkalowaniu jej, a część internautów wydała wyrok zanim w ogóle zobaczyła film. Zarzutem wobec filmu jest negatywne przedstawienie Polaków, atak na polską rację stanu i polski mundur, a wreszcie uleganie białoruskiej propagandzie. Agnieszka Holland i jej film mają być też, zdaniem krytyków, bronią w wojnie hybrydowej toczonej przeciwko Polsce. Obelg jakie sformułowano wobec filmu nie będę nawet powtarzał, bo było ich wiele.
Odpowiedzią na tak zmasowany atak na film, którego niemal nikt z atakujących nie widział, może być tylko obejrzenie filmu. I tak właśnie zrobiłem. Obejrzałem i zachęcam, żeby każdy zobaczył. "Zielona Granica" to piękne kino, z niejednoznacznymi ocenami, przywracające godność uchodźczyniom i uchodźcom i ostro stawiające pytanie o kwestie odpowiedzialności politycznej, wbrew pozorom nie tylko partii władzy. Ogromne wrażenie robi "kolor" filmu. Szare ujęcia, czarno-białe sceny uświadamiają, jak czasem nieoczywiste są wybory i przyczyny, jak często poruszamy się między jednoznaczną czernią a jednoznaczną bielą. Ale ten model pokazania Podlasia ukazuje też jego nieoczywiste piękno. O aktorstwie pisać nie będę, ale mogę powiedzieć tyle, że jest ono mocne i świetnie pokazuje ludzkie wybory.
Mogę też zapewnić, że nieprawdziwa jest teza, że film jest atakiem na Polaków i na polskie służby. Polacy są w tej opowieści różni. Dobrzy i źli, odważni i tchórzliwi, mądrzy i głupi. Strażnicy Graniczni, których jest w filmie pokazanych wielu: jedni są paskudni, a inni nie, jedni wykorzystują swoją władzę nad słabszymi, by ich niszczyć, inni uciekają w alkohol, by znieczulić swoje sumienia, ale są i dobrzy ludzie, którzy pomagają. Jak to zwykle bywa. Oni także są rozdarci między szefostwem a ludźmi, których spotykają. A przecież to nie wszystko. W tym filmie są także - i warto sobie uświadomić, że to Polacy, więc film nie jest antypolski - lekarze, wolontariusze, którzy pomagają. Nie jest to także film proplatformerski (a i takie zarzut się pojawił), bo są sceny, w których zwolennicy opozycji zawodzą na całej linii. Obrywa się także Unii Europejskiej (tak, tak) za brak polityki migracyjnej, za zgodę na to, by ludzie ginęli na morzu. Jeśli ktoś jest jednoznacznie zły, to białoruskie władze, bo - wbrew temu, co opowiada partia władzy - w filmie jasno wybrzmiewa, że akcja na granicy jest elementem wojny hybrydowej, i że ludzie zostali oszukani. Tyle, że to nie odbiera im godności.
Jeśli do tego dodać naprawdę sporą wartość artystyczną filmu, to można zadać pytania, dlaczego wokół niego wybuchła aż taka afera? Dlaczego kolejni politycy wzywają, żeby na film nie iść i oskarżają Agnieszkę Holland o antypolską propagandę? Odpowiedzi wcale nie trzeba szukać w dwóch czy trzech (na tle całego filmu marginalnych) może zbyt publicystycznych scenach, ale w fakcie, że ten film przywraca uchodźczyniom i uchodźcom twarze, czyni z nich ludzi, opowiada ich dramatyczne historie. Widzimy ich emocje, widzimy jak dowiadują się, że zostali oszukani, widzimy ich cierpienie i ból, płaczemy razem z nimi. Po tym filmie nie da się o nich myśleć bezosobowo jako o "broni w wojnie hybrydowej". To będą ludzie z konkretnymi twarzami. I tego chyba najbardziej boją się ci, którzy uznali, że łatwiej jest walczyć z ludźmi bez twarzy, z anonimowymi przemocowcami z filmików, niż z ludźmi, którzy mają swoją historię. To jest ten element, z którym najtrudniej będzie sobie poradzić. I dlatego politycy przeciwni przyjmowaniu uchodźców tak bardzo nie chcą, by Polacy go obejrzeli.
A może jest jeszcze jeden element, który powoduje odruch odrzucenia. Najlepiej widać ją w jednej ze scen. Policja zatrzymuje grupę wolontariuszy jadących autem. Policjant spogląda na jedną z tych osób i uznaje, że ma ciemny kolor skóry. I wtedy pada żądanie, by osoba ta zaczęła mówić po polsku. "Ojcze nasz, któryś jest w niebie" - zaczyna mówić kobieta, a zarazem potem dołączają do niej młodzi anarchiści i zaczynają modlić się razem. "Sp…dalać" - rzuca policjant. To oczywiste nawiązanie do pytania, jakie zadawano Żydom w czasie okupacji, ale ta scena stawia z całą mocą pytanie o to, co jest postawą chrześcijańską: przyjęcie uciekinierów, zaopiekowanie się nimi, czy budzenie do nich niechęci i nienawiści. "Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie" - mówi Jezus. A potem dopowiada do tych, którzy nie wejdą do Jego Królestwa: "Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie". I oglądając ten film można zadać sobie pytanie, kto jest po czyjej stronie.
Z tych powodów zachęcam do obejrzenia filmu. To nie jest antypolska agitka, to nie jest atak na wartości, ale dobre kino o ważnych sprawach.
Skomentuj artykuł