Weekendowy przegląd filmowy
Będzie lekko, bajkowo, nieśpiesznie. Zaledwie cztery premiery, każda kolejna lżejsza od poprzedniej. Zapowiada się prawdziwie wiosenny weekend filmowy.
Niania i wielkie bum
Otwierajace się i gadające szuflady, rozgadane słoje i popis pływania synchronicznego prosiaków - to tylko kilka z magicznych sztuczek, którymi twórcy filmu "Niania i wielkie bum" czarują małych widzów. Na ekran wraca znana już superniania McPhee (w jej roli ponownie Emma Thompson) - z wielkim nosem, brodawką na brodzie i wystającą jedynką. Wyposażona w magiczny kij szybko daje sobie radę nie tylko z niesforną dzieciarnią niejakiej pani Green, ale też z ich kuzynowstwem, które na daleką prownicję zjechało z Londynu - rozpuszczone, pseudoarystokratyczne dzieciaki z wielkiego miasta nie są przygotowane ani na błoto, ani na stado zwierząt hodowlanych, ani na towarzystwo innej, mocno niepokornej dzieciarni.
Piątka dzieciaków w ciągu kolejnych kilku fascynujących dni pozna pięć podstawowych lekcji życia, które uczynią ich lepszymi ludźmi i pozwolą odkryć ich prawdziwy potencjał.
Akcja filmu rozgrywa się sto lat po wydarzeniach z "Niani", w czasie trwającej II wojny światowej. Fabuła filmu jest prosta, trudno doszukiwać się w niej drugiego dna. Film jest absolutnie dziecięcy – nie znajdziemy w nim nawet najmniejszych prób dotarcia do starszego widza. Natomiast dzięki konsekwentnemu zwróceniu się w stronę małych widzów, obraz zachwyca i daje dzieciakom wiele radości.
Sex w wielkim mieście
Na ekrany wchodzi druga część kinowej wersji "Sexu w wielkim mieście" – serialu o perypetiach czterech przyjaciółek z Nowego Jorku – Carrie, Samanthy, Charlotte i Mirandy – wyemancypowanych singielek, bez skrępowania rozmawiających o "tych sprawach".
Pierwsza część, choć wypadła blado w porównaniu z kultowym serialem, odniosła ogromny sukces. Producenci postanowili więc po raz kolejny opowiedzieć o dziewczynach w wielkim mieście.
Tyle, że nie są to już te same bohaterki, jakie znamy z serialu: Carrie odnalazła miłość życia, Charlotte, szczęśliwa żona, wychowuje dwójkę dzieci, Miranda pogodzona z mężem ma syna i tylko Samantha wciąż zmienia partnerów częściej niż rękawiczki.
Właściwie to na jej przygodach i histerycznych próbach pozostania piękną i młodą zasadza się fabuła filmu (zaskakująco długiego, bo trwającego aż dwie i pół godziny).
Wbrew diagnozom dziennikarzy zza ocenu, spodziewających sie kolejnego gniota, dialogi są całkiem niezłe, film upstrzony jest zabawnymi gagami, ścieżka dźwiękowa wypełniona po brzegi hitami, zaś pustynne krajobrazy stolicy Emiratów Arabskich (dokąd wyjeżdżają cztery panie, by odreagować prozę życia) pieszczą oko. Propozycja w sam raz na wiosenny wieczór.
Czarodziejka Lili: Smok i magiczna księga
Austriacki reżyser, zdobywca Oscara za kryminał wojenny "Fałszerze" zaskoczył zmianą image'u - chcąc zrobić prezent dla swoich dorastających córek, Ruzowitzky zaadaptował na potrzeby dużego ekranu książkę o czarodziejkach, smokach i magicznych zaklęciach. Siegnął po powieść Knistera, ale mocno ją zmodyfikował, wypełniając scenariusz żywymi dialogami swoich własnych dzieci, którym się uważnie przysłuchiwał. Dzięki temu mali widzowie mogą odnieść wrażenie, że bajkowa rzeczywistość na ekranie jest im zdecydowanie bliższa, a przygody, spotykające bohaterów, mogą zdarzyć się i im.
Zjawiskowa jest występująca w roli głównej rudowłosa Alina Freund. Choć dziewczynka ma zaledwie jedenaście lat, dała popis profesjonalizmu i dojrzałości aktorskiej. Lili to poszukiwana przez wiekową czarodziejkę Surulundę następczyni. Okazuje się, że spośród wszystkich dziewczynek na świecie to właśnie ona, niepozorna kilkunastolatka, jest najodpowiedniejszą osobą do trzymania pieczy nad tajemniczymi zaklęciami. Dziewczynka bez wahania podejmuje się tego zadania i okazuje się o wiele mądrzejsza i znacznie bardziej odpowiedzialna od niejednego dorosłego. To nic, że na początku wykorzystuje czary do własnych celów – przyprawia ogony najbardziej snobistycznym dziewczynom w szkole, rozkochuje w sobie kolegę z klasy, sprawia, że nauczycielka odwołuje klasówkę z matematyki – ostatecznie naprawia bowiem swoje błędy, a co więcej, ratuje świat przed żądnym władzy i zniszczenia czarnoksiężnikiem Heronimusem.
Piksele
Mozaikowy debiut Jacka Lusińskiego. Film składa się z czterech nowelek, z których każda jest oddzielną historią. Elementem łączącym je w jedną całość są tytułowe piksele - każda z historii to właściwie fantazja wysnuta z rozpikselowanego obrazka na telefonie komórkowym.
Reporterka tabloidu (Cieślak) robi z ukrycia zdjęcia gwiazdom, a potem dopisuje do nich mijający się z prawdą komentarz. W manipulacji czytelnikami dzielnie wspiera ją redaktor naczelny, który żąda sensacyjnych artykułów zrozumiałych nawet dla półanalfabetów. Czekający na poród dziecka, niezbyt rozgarnięty yuppie ma opiekować się japońskim specjalistą od telewizorów, ale za samurajskie tańce na ulicy zagranicznego gościa zgarnia polska policja. Z kolei dwaj młodzi złodzieje napadają na samotnie mieszkającą staruszkę – niestety żadne ze znajdujących się pod ręką narzędzi tortur nie chce działać. Swoiste tortury zza grobu stosuje za to dziadek kolejnej bohaterki, która spóźniła się na jego pogrzeb i teraz - razem z czarnoskórą przyjaciółką - próbuje się z nim jakoś skontaktować.
Lusiński ambitnie próbuje stworzyć portret współczesnego Polaka. W każdej opowieści trochę inaczej, w innej konwencji i stylu, czasem prowadząc fabułę ze zbyt dużym pośpiechem. Jaki rezultat osiągnął? Widzowie ocenią sami.
Skomentuj artykuł