Weekendowy przegląd filmowy
Co takiego jest w "Alicji w krainie czarów", że od przeszło 150 lat fascynuje kolejne pokolenia? Ci, którzy nie czytali, niech sięgną po książkę. Pozostali w nagrodę mogą pójść do kina. Tam kolejna ekranizacja literackiego arcydzieła Lewisa Carrolla - w 3D.
Alicja w krainie czarów
Tim Burton podjął się przeniesienia na ekrany kin zaczarowanego świata znanego z dwóch książek Lewisa Carrolla – „Alicja w Krainie Czarów” oraz „Alicja po drugiej stronie lustra”. Do współpracy zaprosił... oczywiście Johnny’ego Deepa, z którym zrobił już siedem filmów ("Jedździec bez głowy", "Charlie i fabryka czekolady"). W filmie nie mogło także zabraknąć żony Burtona - Heleny Bonham Carter.
Burton, który chyba już zdążył nas przyzwyczaić do niezwykłej plastyczności swoich filmów i tym razem nie zawodzi. "Alicja..." zachwyca stroną wizualną i technologią 3D. Niesamowite kostiumy, bajeczna charakteryzacja, piękne plenery i ferie barw. To naprawdę robi wrażenie.
Nieco gorzej na tym kolorowym tle wypada fabuła. Nie jest to pierwsza ekranizacja "Alicji...", nie dziwi więc, że Burton postanowił trochę pomajstrować przy oryginale. Szkoda tylko, że zamiast opowieści bogatej w zabawne i intrygujące wieloznaczności - serwuje nam średniostrawną historię o lęku młodych przed dorosłością i odwiecznym pragnieniu powrotu do lat dziecięcych.
Ale efekt, jaki osiągnał, dla wielu satysfakcjonujący nie jest. W filmie niewiele bowiem zostało z wieloznaczności interpretacji, inteligentnych zapożyczeń i surrealistycznego humoru, które cechowały literacki pierwowzór. Ot po prostu dostajemy historę nastoletniej już Alicji, która po latach powraca do krainy dziwów, gdzie spotyka swoich starych znajomych.
W polskich kinach film będzie wyświetlany w oryginalnej i polskiej wersji językowej. W rodzimej wersji usłyszymy m.in. Cezarego Pazurę, Katarzynę Figurę czy Małgorzatę Kożuchowską.
Zwiastun w angielskiej wersji językowej
Zwiastun w polskiej wersji językowej
Słyszeliście o Marganach
Hugh Grant powraca. Szkoda, że nie w wielkim stylu. "Słyszeliście o Morganach" to do bólu poprawna i przewidywalna komedia romantyczna. Miejscamie nawet zabawna.
Odnosząca zawodowe sukcesy para z Manhattanu ma taki sam problem, jak 60 procent małżeństw tego miasta. Ich uczucia więdną, a związek się rozpada. Ale kłopoty w życiu osobistym są niczym w porównaniu z tym, czego doświadczą nasi bohaterowie: będą świadkami morderstwa i celem dla wynajętego zabójcy. Agenci federalni, chcąc chronić ważnych świadków, przenoszą Morganów z ich ukochanego Nowego Jorku do małego miasteczka w Wyoming. Tam, gdzie nie działają BlackBerry.
Skomentuj artykuł