Zanieś "Księgę ocalenia" na Zachód…
Tę fabułę widzieliśmy już przynajmniej kilka razy, w filmach takich jak: „Wysłannik przyszłości”, „Wodny świat”, do pewnego stopnia „Jestem legendą”, a nade wszystko „Mad Max”. Te sceny oglądaliśmy w niezliczonych westernach. Czyli nihil novi, a jednak jest coś, co każe dostrzec w „Księdze ocalenia” istotną świeżość koncepcyjną, mianowicie: wysunięty wyraźnie na pierwszy plan motyw religijny.
Oto spaloną żarem morderczego słońca ziemię jałową przemierza samotny wędrowiec (Denzel Washington), niosąc jedyny na świecie ocalały z nuklearnej apokalipsy egzemplarz Biblii. Chroni go jak źrenicę oka, niczym bowiem starotestamentowy prorok wykonuje polecenie usłyszanego w swym wnętrzu głosu – który uznaje za głos Boga – by zanieść Księgę na Zachód, gdzie znajdzie ona właściwe sobie miejsce oraz lud, który ją przyjmie z otwartymi ramionami. Okazuje się jednak, że Księgi pożąda też rządzący widmowym miastem watażka (Gary Oldman). Drogi tych dwóch muszą się, rzecz jasna, skrzyżować…
Podczas oglądania filmów, w których pojawiają się odniesienia do historii zbawienia (a pojawiają się one, jak na nasz zateizowany świat, dosyć często) nieodmiennie zastanawia mnie, w jakim stopniu świadomie ich twórcy te odniesienia czynią. W jakim stopniu świadomie sięgają po chrześcijańską symbolikę czy historię Kościoła?
Oto przecież podobne wydarzenia już zaszły w dziejach świata. Po upadku Imperium Romanum władzę nad Europą przejęli barbarzyńscy watażkowie – Biblia stała się wówczas materiałem na rozpałkę, a świat pogrążył się w brutalnej walce o przetrwanie. Ster dziejów ujęli w dłonie silni a bezwzględni mężczyźni, bo tylko tacy mogli opanować szerzący się chaos. Wkrótce też zrozumieli, że najpewniejsze narzędzie do wprowadzenia porządku i stabilizacji znajduje się w Księdze, którą do niedawna tak ochoczo palili. Zaczęli więc jej poszukiwać i otaczać się takimi, co potrafili ją odczytać. Czy taki, na przykład, Chlodwig czy chociażby nasz Mieszko, tak bardzo się różnili od postaci, w którą wcielił się Oldman? A jednak na fundamencie Księgi zbudowali cywilizację.
Postać kreowana przez Washingtona natomiast uzmysławia działanie Opatrzności, która zawsze posyła Księgę tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. Nawet jeśli jej strażnicy zboczą z wyznaczonej im drogi. Oto bowiem prorok niesie Księgę do cywilizacji, która już się zdążyła (bez niej) odrodzić. Tam Biblię skopiują, wydrukują, oprawią, pozłocą i… postawią na półce między Koranem i Bhagawadhitą. A zamieszkujące Ziemię Jałową półludożercze społeczeństwo czeka na żyzne nasienie Słowa (zwłaszcza, że właśnie w jego gronie znajduje się osoba zdolna odczytać Księgę). Ale oczy proroka są „niejako na uwięzi” (Łk 24,16)…
Podobnych smaczków symbolicznych czy cywilizacyjnych odniesień znajdziemy w „Księdze ocalenia” o wiele więcej, co czyni obraz afro-ormiańskich bliźniaków filmem godnym polecenia, jako taki, który nie umyka pospiesznie z pamięci kwadrans po wyjściu z kina.
„Księga ocalenia” („The Book of Eli”), scen. Gary Whitta, reż. Albert i Allen Hughes, wyst. Denzel Washington, Gary Oldman, Mila Kunis. USA, 2010, 118 min.
Skomentuj artykuł