Człowiek, który wodził za nos samego Führera
To dzięki niemu powiodło się lądowanie w Normandii. Roman Czerniawski, podwójny agent, wodził za nos samego Führera, który ufał jego meldunkom.
Po wielkim desancie w Normandii 6 czerwca 1944 roku, gdy jednostki aliantów "wlewały się" do Francji, Adolf Hitler zatrzymał trzysta kilometrów dalej swoje cztery dywizje pancerne, które mogły zepchnąć sprzymierzonych z powrotem do morza. Dlaczego? Ponieważ ufał Brutusowi - swojemu najbardziej tajnemu agentowi w angielskim dowództwie. Nie wiedział jednak, że ów Brutus był Polakiem i nazywał się Roman Czerniawski. Jego rzekoma współpraca z Niemcami była sprytną mistyfikacją, zorganizowaną przez Polaka i zaakceptowaną przez Secret Intelligence Service, czyli brytyjską tajną służbę wywiadowczą (tzw. MI5).
Narodziny Armanda
Cofnijmy się w czasie do września 1939 roku. Młody kapitan bronił polskiego nieba w eskadrze "Warszawa", ścigając swoim P-11 niemieckie sztukasy i meserszmity. Później, jak wielu innych, znalazł się we Francji i podjął pracę w wywiadzie. Po klęsce Francuzów pomagał przy ewakuacji naszych żołnierzy przez Pireneje. Przy okazji popłynęły za kanał pierwsze meldunki wywiadowcze. Stworzona przez Czerniawskiego sieć wywiadu zwanego Interallié (pierwszy francuski ruch oporu), została uznana przez historyków francuskich za zalążek słynnej Résistance. Regularne meldunki wywiadowcze Interallié wysyłano z Tuluzy w skrytkach wagonów kolejowych, a następnie od początku maja 1941 roku drogą radiową do Londynu. Wkrótce siedzibą główną wywiadu stał się Paryż, a sieć Armanda - bo taki pseudonim przybrał Czerniawski - rozpracowała całość niemieckich sił na terenie okupowanej Francji, lokalizację wszystkich 120 lotnisk oraz ruchy okrętów w portach wojennych. Organizacja była inflitrowana przez Niemców i na skutek zdrady w listopadzie aresztowano 64 ze 140 agentów Interallié, w tym także Armanda.
Propozycja pana z Gdańska
W ponury zimowy dzień otworzyły się drzwi celi w więzieniu Fresnes pod Paryżem i stanął w nich gdańszczanin z urodzenia, pułkownik Abwehry Oscar Reile.
"Zaczął od wyrażania podziwu dla organizacji Interallié. Podkreślił z żalem, że chyba zdaję sobie sprawę z tego, jaki los mnie czeka. Jaki los czeka moich ludzi? Dodał, że mając podziw dla mojej pracy, pragnąłby mnie uratować. Że ma pewien projekt (…), który jeżeliby się udał, przy mojej pomocy, prawdopodobnie ocaliłby mnie, a ponad to, jak podkreślił, oddałby duże usługi, jak powiedział «pańskiej i mojej ojczyźnie»".
Propozycja dotyczyła współpracy z wywiadem wojskowym Rzeszy. Po pierwszej fali oburzenia, mając na uwadze aresztowanych współpracowników, w trakcie drugiego spotkania Czerniawski postawił Niemcom trzy żądania. Po pierwsze: wszyscy jego ludzie zyskają status jeńców wojennych i trafią do obozów zamiast na egzekucję. Po drugie: po zwolnieniu z więzienia nie będzie śledzony i nikt nie pozna szczegółów jego kontaktów. A po trzecie: nie będzie nigdy działał na szkodę Polski, a jego ewentualne zasługi wpłyną na powojenny los Polski. W swojej książce Oscar Reile napisał później, że to jedyny znany mu wypadek, "kiedy człowiek w takiej sytuacji jak Czerniawski - ewidentny klient plutonu egzekucyjnego - nie prosił o nic, tylko stawiał żądania".
Paradoksalnie właśnie te żądania uwiarygodniły go w oczach Niemców. Po kilku miesiącach szczegółowych ustaleń i przemyśleń (po "łomocie" pod Stalingradem i klęsce Japończyków pod Midway) Berlin wyraził zgodę. Dnia 14 lipca 1942 roku sfingowano ucieczkę Czerniawskiego z niemieckiego konwoju. Był wolny. Właściwie wszystkie następne ruchy przewidział już wcześniej, ale i tak kainowe piętno agenta Rzeszy paliło niemiłosiernie.
Ostrze Brutusa
Miesiąc później stawił się w ambasadzie brytyjskiej w Madrycie przemycony przez własną siatkę wywiadowczą. Roześmiany od ucha do ucha zameldował tamtejszemu attaché wojskowemu, że właśnie podjął współpracę z Abwehrą. We wrześniu w Londynie wyjawił swój plan działania w roli podwójnego agenta. Natychmiast zajęła się nim angielska MI5 i rozpoczęła trudną partię pokera z Abwehrą. Czerniawski jako agent Brutus w pierwszym radiowym meldunku donosił Niemcom: "Właśnie zainstalowałem się w Londynie…".
Przez blisko dwa lata Czerniawski przekazywał Niemcom wiarygodne - bo jak najbardziej prawdziwe - informacje. Angielski wywiad szykował go bowiem do wielkiego blefu w ostatnim rozdaniu - do operacji Fortitude. Była to szeroko zakrojona akcja dezinformacyjna, która miała upewnić Niemców, że drugi front zostanie utworzony po fałszywym ataku na Norwegię (dla odwrócenia uwagi) w rejonie Pas-de-Calais. Żołnierze brytyjscy zaliczali więc nieistniejące kursy narciarstwa, niemieccy jeńcy, "którym udało się uciec", opowiadali o nieistniejących jednostkach, a w rejonie Dover stały całe zastępu dmuchanych czołgów, ciężarówek i samolotów. Hitler wiedział, co znaczy bluff i propaganda - w końcu był jej mistrzem, ale wysoko cenił informacje przysyłane przez Brutusa. Gdyby wiedział…
Na francuskim odcinku Wału Atlantyckiego trwał spór o kompetencje pomiędzy feldmarszałkami: wiekowym już Gerdem von Rundstedtem a nieco wyleniałym lisem pustyni Erwinem Rommlem. Führer podjął iście salomonową decyzję, że jednostkami pancernymi będzie dowodził osobiście.
Być może właśnie wiara w doniesienia Brutusa i owo wahanie dotyczące miejsca lądowania stanowiły zwrotny punkt wojny w Europie. Może polski Brutus, ratując demokrację, celniej ugodził dyktatora niż jego imiennik sprzed dwóch tysięcy lat.
Roman Czerniawski vel Armand, vel Brutus nigdy nie wrócił do Polski. Po śmierci 26 kwietnia 1985 roku spoczął na cmentarzu Newark-on-Trent obok naczelnego wodza Władysława Sikorskiego, prezydentów na uchodźstwie i kolegów lotników, z którymi pewnie do dziś zachodzi w głowę, w jaki sposób z pilota przemienił się w szpiega?
Skomentuj artykuł