Polski szejk. Mógł być najbogatszym człowiekiem na świecie

(fot. shutterstock.com / Andrzej Grabowski)
Andrzej Krajewski

"Raz żydek wiejski przynosi do apteki flaszkę płynu czerwonego, gdyby krew i mówi: Kup pan oleju ziemnego!" - tak, słowami uznawanymi dzisiaj za niezbyt taktowne, opowiadał Ignacy Łukasiewicz o początku swej wielkiej kariery.

Notujący dwadzieścia lat później jego wspomnienia historyk i dziennikarz krakowskiego "Czasu" Feliks Morawski dopytywał, co działo się dalej.

Zaczęło się od... wódki

"Ny! U nas w Borysławiu, to tam po źródłach pływa taki olej, co go chłopi zwą ropą!" - tłumaczył Schreiner w aptece, z czym przyszedł. "A był tam chłop stary, który z tego warzył maź. On umarł, a ja prosiłem wdowy jego, żeby mnie nauczyła tej mazi warzyć, pochlebiałem jej jako mogłem. Nauczyła mnie, że on to gotował w garnku. Próbuję ja, warzę... aż tu się zapaliło i rozsadziło garnek" - wyjaśniał kupiec, pytając następnie aptekarza, czy mógłby sam spróbować wydestylować z przyniesionej substancji spirytus.

Zaciekawiony jego opowieścią Łukasiewicz kupił zaoferowany mu olej ziemny, a co więcej, zamówił kolejną dostawę. Następnie nakłonił kolegę z pracy, Jana Zeha, do wspólnego eksperymentowania. Zaczęli od złożenia solidnego destylatora, zdolnego wytrzymać ciśnienie ropy podgrzanej do temperatury 250 stopni Celsjusza.

Ale samo jej nagrzewanie przyniosło rozczarowujące efekty. Łukasiewicz zaczął więc dodawać do mazi różne substancje przyśpieszające reakcje. Wreszcie nadszedł dzień, w którym miał prawo krzyknąć "Eureka!". Podgrzany olej ziemny, po dodaniu stężonego kwasu siarkowego oraz roztworu sodu, zaczął dzielić się na frakcje. Na wierzch wypłynęła lekka i łatwopalna benzyna.

Kolejne warstwy cieczy miały coraz to inne właściwości, zaś na dnie destylatora pozostał ciężki, mazisty asfalt. Lwowski pomocnik aptekarza wraz z przyjacielem otrzymali zupełnie nowe związki chemiczne. Ku rozczarowaniu Abrahama Schreinera nijak nie przypominały one wódki. Mimo to Łukasiewicz nie zamierzał się poddać. Skoro już wynalazł technologię rafinacji ropy i otrzymywał z niej oryginalne substancje, to należało wymyślić dla nich zastosowanie, aby ludzie chcieli kupować nowe produkty - i to najlepiej równie chętnie jak wódkę.

Myśl, że mogą się one stać najważniejszym surowcem energetycznym cywilizacji, żadnemu z bohaterów tamtych zdarzeń zapewne nie przyszła do głowy. Pół wieku wcześniej, na początku rewolucji przemysłowej, taki status uzyskał węgiel. Nic nie zapowiadało, by miał go stracić...

(...)

Początki biznesu na peryferiach Europy

Ukończona w listopadzie 1854 roku pierwsza na świecie kopalnia ropy naftowej była po prostu ogromnym dołem w ziemi, wyposażonym w pewne udogodnienia techniczne.

"Tutaj znajduje się zbiornik główny na (...) 6000 garncy [ok. 24 tys. litrów - przyp. aut.] wkopany w ziemię, drewniany, iłem obity w około, przykryty, z dwiema pompami: spodnią do wody, wierzchnią do ropy. Obok chatka i kocioł wmurowany z rurą do zbiornika" - tak Łukasiewicz obrazowo prezentował swoje dzieło dziennikarzowi Feliksowi Morawskiemu. Wtłaczana w ziemię woda wybijała na powierzchnię ropę, którą drugą pompą ściągano do zbiornika. Wydobycie oleju ziemnego dość szybko zaczęło przynosić dochód i Trzecieski wraz z Klobassą zdecydowali się wyłożyć 2,4 tys. złotych reńskich, by wznieść od dawna planowaną przez Łukasiewicza rafinerię ropy w Ulaszowicach.

Farmaceuta bardzo wówczas potrzebował przypływu gotówki. Od dawna zabiegał o możność poślubienia swej siostrzenicy Honoraty ze Stacherskich, lecz z powodu bliskiego pokrewieństwa musiał uzyskać na to zgodę galicyjskich władz, a następnie dyspensę od papieża. Wszystkie te procedury słono kosztowały. Jednak rafineria w końcu ruszyła, kilka miesięcy później, 20 kwietnia 1857 roku, Łukasiewicz wziął upragniony ślub, a pod koniec roku doczekał się narodzin córeczki Marii. Po dekadzie wstrząsów i zmian jego życie zaczynało się stabilizować, los sam się do niego uśmiechał.

Z farmaceutą nawiązali kontakt bracia Apolinary i Eugeniusz Zielińscy posiadający majątek w Klęczanach koło Nowego Sącza. U nich także spod ziemi wypływała ropa.

Zaproponowali więc wniesienie swego kapitału do spółki i zbudowanie kopalni oraz rafinerii na ich gruntach. Gdy w 1858 roku finalizowano tę inwestycję, na terenie monarchii habsburskiej działało już kilka przedsiębiorstw naftowych, których właściciele zaczynali naśladować działania Łukasiewicza. Ale jego spółka nadal potrafiła przebić ceną i jakością produktów innych dostawców.

Dzięki temu zdobyła w październiku 1859 roku kontrakt na dostawę nafty dla austriackich kolei państwowych. Przetarg wygrano dzięki zaoferowaniu ceny 28 centów za cetnar, gdy austriaccy konkurenci żądali za swoją naftę 32 centy. Po takim sukcesie zamówienia napływające z Wiednia, Pragi i Budapesztu przekroczyły możliwości produkcyjne dwóch rafinerii, zbudowanych przez farmaceutę. W tym czasie kopalnia w Bóbrce zatrudniała ponad stu robotników, a jej obroty wynosiły 20 tys. złotych reńskich rocznie.

Oto w położonym na peryferiach Europy Lwowie polski farmaceuta Ignacy Łukasiewicz uzyskał ciekłe paliwo dużo wygodniejsze w użytkowaniu i wydajniejsze od węgla. To ono wytyczyło nową ścieżkę rozwoju całej cywilizacji.

(...)

Droga do sukcesu i odrzucenie fortuny

Ignacy Łukasiewicz zdobył mandat posła i w parlamencie autonomicznego Królestwa Galicji i Lodomerii zajął się tym, na czym znał się najlepiej.

Przewodniczył mianowicie obradom parlamentarnej Komisji Na owej i był członkiem Komisji Górniczej, dbając o wspieranie przez państwo rozwoju nowej gałęzi przemysłu. Osiągnął też w końcu sukces finansowy.

Działająca od 1866 roku rafineria w Chorkówce już na samym początku uzyskała rekordową moc przerobową, rafinując sto ton ropy miesięcznie. Był to jedynie początek biznesowej ekspansji Łukasiewicza. W ciągu kilku lat udało się mu zdominować galicyjski rynek naftowy. W 1874 roku należące do niego rafinerie przerabiały już rocznie ponad 21 tys. ton ropy. Dzięki temu, gdy ze Stanów Zjednoczonych zaczęły przypływać do Europy pierwsze transporty tanich substancji ropopochodnych, Łukasiewicz mógł bez problemu odpowiedzieć obniżką cen, a także wymusić ją na producentach. Większość z istniejących wówczas w Galicji stu sześćdziesięciu kopalń ropy rafinowała swą produkcję u niego i musiała poddawać się woli monopolisty.

Znakomitym pociągnięciem okazało się też nawiązanie współpracy z niemieckim inżynierem Albertem Fauckiem, który przyjechał do Galicji wprost z Pensylwanii. Wcześniej przez kilka lat uczestniczył w szaleństwach "naftowej gorączki" i poznał technologię wiercenia szybów opracowaną przez Edwina L. Drake’a. Próbował ją ulepszyć, by móc wydobywać ropę znajdującą się głębiej pod ziemią.

Projektowane przez Faucka parowe maszyny wiertnicze niezmiernie spodobały się Łukasiewiczowi. Wydrążony za ich pomocą szyb w Bóbrce mierzył aż dwieście pięćdziesiąt metrów i sięgał obfitszych pokładów ropy, co pozwoliło zwielokrotnić wydobycie. Tak były pomocnik aptekarza gromadził w swym ręku kolejne atuty. Jego rafinerie dysponowały najlepszą na świecie technologią, opracowaną przez Łukasiewicza i nazwaną destylacją kwasowo-ługową.

Dzięki niej z przerabianej ropy nic się nie marnowało. Połowę przerabiano na wysokiej jakości naftę, a resztę produkcji stanowiły: oleje maszynowe, benzyna i asfalt. Dzięki maszynom Faucka posiadał Łukasiewicz również najgłębsze szyby w Galicji, a zasiadanie w Sejmie Krajowym gwarantowało mu cenne koneksje polityczne.

Twórcę przemysłu naftowego fetowano podczas wiedeńskiej Wystawy Światowej w 1873 roku. Papież Pius IX nadał mu wówczas Order Świętego Grzegorza Wielkiego.

Cztery lata później Łukasiewicza publicznie nobilitował, acz z pewną niechęcią, cesarz Franciszek Józef. Monarcha wybaczył nafciarzowi jego dawne związki z polskimi wywrotowcami, składając je na karby "błędów młodości". O wsparciu udzielanym powstańcom styczniowym mógł nie wiedzieć. Bez wahania więc udekorował Polaka najwyższym w cesarstwie odznaczeniem - Orderem Żelaznym Korony, choć jedynie III klasy, co oznaczało nadanie szlachectwa, lecz bez tytułu barona.

Zasłużoną sławą Łukasiewicz cieszył się też za oceanem. Nic dziwnego, że w końcu zjawili się u niego wysłannicy na owej spółki Standard Oil. Początkowo rozmowy dotyczyły wymiany doświadczeń na temat technologii rafinacji ropy. Niespodziewanie Amerykanie wysunęli propozycję odkupienia 20 proc. udziałów w rafineriach Łukasiewicza.

"Mam dość własnych pieniędzy" - uciął szorstko negocjacje Polak, nie mając świadomości, że ci, którzy odrzucali oferty Johna D. Rockefellera, niezmiernie rzadko dobrze kończyli...

* * *

Tekst pochodzi z najnowszej książki Andrzeja Krajewskiego "Krew cywilizacji. Biografia ropy naftowej". Tutaj kupisz ją z 10-procentowym rabatem >>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polski szejk. Mógł być najbogatszym człowiekiem na świecie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.