Powstanie tragiczne, ale bierność zła

Stukas bombardujący Stare Miasto, sierpień 1944 (fot. Wikipedia Commons)
PAP / drr

Powstanie przyniosło Warszawie zagładę, ale bierność AK również nie przyniosłaby niczego dobrego. To zbieg nieprzewidywalnych pod koniec lipca 1944 roku okoliczności doprowadził do tragicznego końca warszawskiego zrywu - uważa historyczka Alexandra Richie.

PAP: Jedną z najgoręcej dyskutowanych w Polsce w ostatnich latach kwestii dotyczących powstania warszawskiego jest słuszność decyzji o jego wybuchu. W czasie powstania zginęło ok. 200 tys. ludzi, miasto legło w gruzach. Jak Pani ocenia tę decyzję?

Alexandra Richie, autorka książki "Warsazwa 1944. Tragiczne powstanie": Myślę, że dowództwo AK pod koniec lipca 1944 roku znalazło się w sytuacji, z której nie było dobrego wyjścia. Pomysł, żeby walką pokazać reszcie świata, że Polska chce być wolna, nie chce być w strefie wypływów ZSRR, ma ambicje funkcjonowania jako niezależne państwo, był dobry. Sama idea powstania była, moim zdaniem, oparta na racjonalnych przesłankach - pod koniec lipca Niemcami zachwiał zamach na Hitlera, Armia Czerwona zbliżała się do Warszawy. Można było oceniać, że jest to najwłaściwszym moment na wystąpienie zbrojne AK. W mojej książce opisuję jak okoliczności, które trudno było przewidzieć w momencie podejmowania decyzji o wybuchu powstania, doprowadziły do jego tragicznego zakończenia.

Jakie to okoliczności?

DEON.PL POLECA


Wszystko zaczęło się wiosną 1944 roku, kiedy powodzenie operacji Armii Czerwonej pod nazwą "Bagration" zaskoczyło samych Sowietów. Zaczęła się ona 22 czerwca 1944 roku i w ciągu miesiąca przesunęła linie frontu o 200 km. Nikt - ani Sowieci ani Niemcy ani AK - nie spodziewał się, że już w lipcu Armia Czerwona tak bardzo zbliży się do Warszawy. Także w lipcu pod kuratelą Sowietów powstał rząd lubelski, traktowany przez Stalina, jako jedyne ciało uprawnione do sprawowania w Polsce rządów.

W tym kontekście powstanie miało zademonstrować światu, że w Polsce są także inne siły, niezależne od Stalina, które gotowe są walczyć. Wybuch powstania zbiegł się też z wizytą premiera Mikołajczyka w Moskwie i miał dostarczyć mu argumentów w rokowaniach ze Stalinem. To były nieprzewidywalne wcześniej wydarzenia, które doprowadziły do decyzji podejmowanej niemal w ostatniej chwili. Coś trzeba było zrobić, jakoś zareagować. Złe skutki miała decyzja o powstaniu, ale i bierność nie przyniosłaby niczego dobrego.

Jedną z nieprzewidzianych przez dowództwo AK okoliczności była niemiecka kontrofensywa pod dowództwem Waltera Modela, która w ostatnich dniach lipca ruszyła przeciwko Armii Czerwonej stojącej już pod Radzyminem. Pani określa ją jako trzecią, co do wielkości pancerną bitwę wschodniego frontu II wojny światowej. W polskiej pamięci historycznej te walki nie zapisały się tak dramatycznie.

Uwaga historyków była skupiona na wydarzeniach w Warszawie, gdzie właśnie ważyła się decyzja o wybuchu powstania. Znaczenia kontrofensywy Niemców nie zrozumieli też dowódcy AK. Odgłosy walk, które słychać było na Pradze w ostatnich dniach lipca uznali za oznaki zbliżania się Armii Czerwonej, co przyspieszyło decyzję o wybuchu powstania. Tymczasem był to początek bardzo zaciętych walk, które zaabsorbowały radzieckie wojska na kilka tygodni. Do połowy sierpnia, niezależnie od niechęci Stalina do pomocy polskiemu powstaniu, Armia Czerwona nie miała żadnej możliwości zajęcia Warszawy.

Rozprawia się tutaj Pani z bardzo mocno ugruntowanym wśród Polaków przekonaniem, że Armia Czerwona spędziła sierpień i wrzesień 1944 roku opalając się na praskim brzegu Wisły i obserwując tragedię miasta.

Tak mogło to wyglądać we wrześniu. W sierpniu wojska radzieckie toczyły bardzo zacięte walki. Tereny pod Radzyminem przechodziły z rąk do rąk po kilka razy, walczono o każdą piędź ziemi. Oczywiście Armia Czerwona miała ogromną przewagę liczebną nad wojskami niemieckimi, ale Niemcy walczyli niezwykle zacięcie.

Proszę mnie źle nie zrozumieć - nie kwestionuję złej woli Stalina wobec powstania, pokazuję tylko, że rachuby komendy AK na szybkie nadejście Armii Czerwonej były nierealne. Popełniono błąd w ocenie wydarzeń, błąd tragiczny w skutkach. Do trzeciej dekady sierpnia Sowieci nie byli w stanie zająć nawet Pragi.

Stalin wykorzystał trudności zmagania się z niemiecką kontrofensywą politycznie znajdując w nich usprawiedliwienie dla późniejszej bezczynności Armii Czerwonej nad Wisłą. Twierdził, że jego wojska nie są pomóc ginącemu miastu, choć we wrześniu - jak Pani pisze - na pewno nie było to już prawdą.

Stosunek Stalina do powstania pokazuje jego postępowanie w przypadku osłony powietrznej miasta. To można było zrobić już na początku sierpnia bez najmniejszych problemów. Armia Czerwona mogła zbombardować niemieckie lotniska, przejąć kontrolę nad przestrzenią nad miastem. Rosjanie nie tylko oddali niebo Niemcom, ale nie zgodzili się nawet na udostępnienie swoich lotnisk aliantom. Skutek był tragiczny - Niemcy mieli nad Warszawa wolną rękę i robili, co chcieli, czuli się całkowicie bezpieczni bombardując miasto. Nad Warszawą latały stukasy, których załoga prowadziła ostrzał z karabinów, zdarzało się, że ofiary widziały twarz pilota lub strzelającego.

Z pani książki wynika, że kontrofensywa Modela miała jeszcze inne tragiczne konsekwencja dla miasta - powstanie było pacyfikowane nie przez siły Wehrmachtu zaangażowane w walkę z Armią Czerwoną, ale przez SS.

Daleka jestem od wybielania Wehrmachtu, który popełnił wiele zbrodni, ale nie mam wątpliwości, że frontowi żołnierze nie zdobyliby się na okrucieństwa, do których doszło w Warszawie. Do Warszawy skierowano jednostki SS pod dowództwem Ericha von dem Bacha-Zalewskiego, Oskara Dirlewangera i Bronisława Kamińskiego, które już wcześniej dopuściły się niewiarygodnych bestialstw na Białorusi. Dilewanger i Bach dowodzili oddziałami sformowanymi w większości z uwolnionych z obozów przestępców, okrucieństwo było ich znakiem firmowym. To właśnie oni dokonali w pierwszych dniach sierpnia rzezi na Woli i Ochocie. Żołnierze Kamińskiego - w większości rosyjscy dezerterzy - celowali w grabieżach i gwałtach na kobietach. Okrutni i chciwi zachowywali się w sposób tak niesubordynowany, że ich dowódca - Kamiński zginął z rąk samych Niemców w sierpniu 1944 roku.

Do pacyfikacji pawstania Niemcy użyli ogromnych ilości ciężkiej broni, w wielu wypadkach ówczesnych nowości technologicznych...

Do miasta sprowadzono najnowsze osiągnięcia niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, całą masę superciężkiej broni oblężniczej. To były działa i wyrzutnie rakiet, pociąg pancerny, goliaty, a przede wszystkim potężne haubice i miotacze ognia. Był też moździerz Karl Moser Gerat, największa samobieżna broń w historii, którego jeden jego pocisk był w stanie zrównać z ziemią kilka budynków. Przerażające siłą rażenia, ale też dźwiękiem, jakie wydawały wyrzutnie rakietowe zwane przez warszawiaków "krowami" były czymś nowym i nieznanym. Podczas II wojny światowej tak zmasowanemu ostrzałowi z broni ciężkiej poddany został poza Warszawą tylko Sewastopol.

Czemu służyła ta demonstracja siły Niemców w Warszawie?

Los miasta był sygnałem dla chwiejnych już wtedy sojuszników Niemiec - oto, co się stanie, jeżeli odważycie się przeciw nam wystąpić. W przypadku Rumunii ta lekcja okazała się skuteczna. Ale sprawa ma jeszcze inny aspekt. Zamach na Hitlera sprawił, że dyktator przestał się czuć bezpiecznie w swoim otoczeniu, ufał już wtedy bardzo niewielu osobom, a jedną z nich był Himmler. Po zamachu jego pozycja szalenie się umocniła. A Himmler miał wobec Warszawy sprecyzowane plany.

Cytuje Pani rozmowę, w której na wieść o wybuchu powstania Himmler tłumaczy Hitlerowi, że jest ono Niemcom bardzo na rękę, bo dostarczy pretekstu do zrównania miasta z ziemią, co już wcześniej planowali. "Stolica, mózg i inteligencja polskiego narodu zostanie starta. Tego narodu, który od siedmiuset lat blokuje nam Wschód i od bitwy pod Grunwaldem ciągle nam staje na drodze. Wtedy ten historyczny problem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, a nawet już dla nas - nie będzie dłużej istniał" - powiedział Himmler.

Ten sposób niemieckiego myślenia też był nie do przewidzenia przez dowództwo AK. To się nie mieści w głowie - w połowie XX wieku planować zrównanie miasta z ziemią, chyba tylko Kartagina poza Warszawą doświadczyła takiego losu. Niemcy nie mogli w tym okresie nie wiedzieć, że przegrywają wojnę, ale starali się myśleć długofalowo o spadku, jaki po tej wojnie zostanie. Wiedzieli, że Niemcy przegrają, ale pozostanie niemieckie państwo i to jemu właśnie Hitler chciał zostawić spuściznę po sobie: Europę bez Żydów i Romów oraz Polskę bez najważniejszego, buntowniczego ośrodka - Warszawy.

Nie każdy badacz historii powstania ma za teścia osobę, która po wojnie budowała obraz tych wydarzeń w polskiej świadomości. Czy są sprawy dotyczące powstania, w których nie zgadza się Pani z prof. Bartoszewskim?

Zasadniczo nie ma między nami kontrowersji. Pewnie dlatego, że bardzo różnimy się w spojrzeniu na powstanie - on patrzy na nie z punktu widzenia uczestnika, ja - obserwatora z zewnątrz.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Powstanie tragiczne, ale bierność zła
Komentarze (1)
M
MJM
30 lipca 2014, 22:58
Dzięki żołnierzom AK możemy stać dumnie. Dla wszystkich, choć pewnie większość zna, polecam: http://www.witoldkiezun.com/docs/ak_jedzie_na_sybir_1.htm