„Kobiela był niebywały… Walizka, a w środku? Siedem czy osiem par butów! Dla mnie! W różnych fasonach…”

Bogumił Kobiela (Fot. pl.wikipedia.org)
dm

Kiedy pochylam się kolejny raz nad stosem fotografii i mocno zetlałych już listów, dostrzegam w jej spojrzeniu iskierkę jakiejś melancholijnej ironii. – Jak go pan „sklei” z tych wszystkich strzępów? – pyta. I nie czekając na odpowiedź, Małgorzata Kobiela wybucha śmiechem.

– Anegdot o nim były setki, można by złożyć antologię. Tylko po co? Większość tych historyjek jest zawsze podkolorowana, wiadomo. Przypomniałam sobie jednak dwie sytuacje, za których prawdziwość ręczę „jako żona Bogumiła Kobieli” (śmiech) – jest w nich „cały” Bobek.

– Opowiadałam mu kiedyś swój sen. Nie, nie liryczny ani romantyczny, czasy były trudne, niczego nie było, nie było oczywiście też dobrych butów. A wszystkie Polki uwielbiają buty. Ja też. Więc mój sen był przeraźliwie konkretny: jestem w komisie i widzę mnóstwo cudownych szpilek, czółenek, pantofl i, wszystkie w moim numerze, zdawałoby się dostępne, ale ja nie mogłam sobie na nie pozwolić.

Opowiedziałam mu kiedyś ten sen. Potem zapomniałam, wydawało się, że on też zapomniał. Za jakiś czas wraca z zagranicy, oczywiście występy, pewnie z „Wagabundą”, otwiera walizkę, a w środku? Siedem czy osiem par butów! Dla mnie! W różnych kolorach, fasonach… On po prostu spełnił mój sen. Był niebywały pod tym względem, miał takie cudowne pomysły…

Wpierw mnie drażnił, denerwował, a potem uszczęśliwiał. Chodziliśmy wszędzie razem. Razem wizyty, razem zakupy, razem załatwianie. Oczywiście kiedy był w Warszawie, bo rozstania były jednak dosyć długie i częste. No, ale kiedy już był, to nie rozstawaliśmy się na krok. Nawet do krawcowej chodził ze mną i decydował na przykład o długości spódniczki, zresztą krótko się nosiłam i to była jego wyłączna wina…

Okładka książki „Zezowate szczęście” wydawnictwa MANDO (Fot. wydawnictwo MANDO)

Kiedyś zobaczyłam na wystawie na Nowym Świecie kapelusz. Supermodny, kowbojski, no obłędny po prostu. Ale drogi potwornie. Więc ja, osoba rozsądna, zrezygnowałam zaraz i poszliśmy do SPATiF-u na obiad z Gruzą. Bobek znikał co chwila, to jakiś telefon, to coś załatwiał. W końcu wychodzimy, lato, pusta szatnia, przy drzwiach jak zawsze słynny pan Franek i w tej pustej szatni co ja widzę? Na wieszaku „mój” kapelusz… Oranżowy! Kowbojski! Sam samiusieńki wśród pustych wieszaków.

Wyobraża pan sobie, jak się zdenerwowałam. „Mój kapelusz!” – krzyczę – „ktoś go kupił”… A pan Franek podchodzi powoli do kapelusza, zdejmuje, podaje mi i mówi: „Proszę uprzejmie, to pani kapelusz, cały czas go pilnuję”… – Bobek w międzyczasie wyskoczył do tego sklepu, kupił go i co w tym wszystkim najważniejsze zaaranżował całą sytuację… – Małgorzata Kobiela śmieje się teraz jasnym, serdecznym śmiechem. – Był niebywały pod tym względem, po prostu niebywały… To się nieczęsto zdarza, przyzna pan?

Fragment pochodzi z książki „Zezowate szczęście”, wydanej nakładem wyd. MANDO.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

„Kobiela był niebywały… Walizka, a w środku? Siedem czy osiem par butów! Dla mnie! W różnych fasonach…”
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.