Grunwald 600 lat później, czyli...
"Od bohatera do gangstera"
Na pozór rycerstwo cieszy się w XXI wieku prestiżem i sympatią, gdy jednak wniknąć głębiej, widać, że prestiż i sympatia nie zostały dane tej grupie zawodowej raz na zawsze. O nie, nie – „etos rycerstwa” jest nadwątlony, wręcz zagrożony. Jego obrońcy muszą dzisiaj zewrzeć szyki i umiejętnie odbić utracone terytorium. Jest aż nazbyt wiele powodów, dla których rycerze… mogą nie stanowić wzoru do naśladowania.
Bo przecież, po pierwsze...
Współcześnie, kiedy przemoc jest na ogół potępiana, ludzie, których podstawową umiejętnością jest sprawność w posługiwaniu się bronią, nie mogą liczyć na odruchową sympatię. Zwłaszcza że rycerz to nie policjant, żołnierz czy strażnik graniczny, tylko wolny strzelec. Lubimy rycerzy dokonujących walecznych czynów w dawnych epokach. To nie znaczy, że pozwolilibyśmy im dzisiaj na rycerską samowolę. Cenimy rycerstwo walczące pod Grunwaldem, bo nie dość, że to nasze rycerstwo, to jeszcze bije ono Krzyżaków, a wiadomo, co to były za gagatki.
Przecież jednak współcześnie uznalibyśmy to za porażkę państwa, gdyby nasze siły zbrojne składały się – jak w 1410 roku – ze skrzykniętych bitnych wojów, których nie obowiązują ani wojskowe dystynkcje, ani wojskowe regulaminy, ani nawet wojskowe przeszkolenie (o tym, czy rycerz nadawał się do tego fachu, rozstrzygała selekcja – to, czy przeżył na polu bitwy – a nie opinia kaprali). Byłoby też trudne do przyjęcia założenie, że dywizja wyposaża się sama, w takie uzbrojenie, na jakie ma ochotę.
Najważniejsze jest wszakże to, że współcześni Europejczycy starannie rozróżniają status cywila od statusu wojskowego – a zatem od pozycji człowieka poddanego regulaminowi służby w wojsku (policji, straży granicznej etc.), które to instytucje poddane są z kolei kontroli społecznej. A wszystko po to, aby bardzo jasno zawęzić możliwość użycia siły wobec obywateli przez tych, którzy noszą broń. Prawo do stosowania przemocy przez funkcjonariuszy dzisiejszych służb mundurowych obwarowane jest licznymi przepisami oraz podlega ścisłej kontroli.
Patrol, który udaremni napaść bandytów na niewinnych ludzi, musi spisać wielostronicowy protokół uzasadniający „podjęcie interwencji”. Jeżeli doszło do strzelaniny funkcjonariusze „spowiadają się” z każdego oddanego strzału – i jeszcze muszą pozbierać łuski po pociskach, jako załącznik do protokołu. Czasami drażni ta nadmierna (jak się czasem ocenia) kontrola nad poczynaniami ludzi, których, było nie było, to właśnie społeczeństwo zatrudnia, aby zapewnić spokój.
Skoro użycie przemocy wymaga drobiazgowego tłumaczenia się, można odnieść wrażenie, że policjant strzelający do zbira robi coś złego (czy z dobrych czynów trzeba się tłumaczyć?). Jednak ta nadostrożna procedura wynika ze słusznego przekonania, że stosowanie przemocy nie może stać się rutynowym, bezrefleksyjnym działaniem nawet w wykonaniu uprawnionych przez ogół obywateli funkcjonariuszy. Przemoc kusi – bywa rozwiązaniem łatwym, skutecznym i nawet przyjemnym. A my, obywatele współcześni, chcemy z tą pokusą walczyć. (Rycerze, słysząc to, przewracają się pewnie w grobach!).
Wyżej była mowa o malejącej akceptacji dla stosowania siły przez funkcjonariuszy państwa. A co dopiero powiedzieć o prawie do stosowania siły przez osoby prywatne! Rycerze nie byli „funkcjonariuszami państwowymi”, lecz wojownikami podległymi swoim bossom, przepraszam, panom feudalnym.
W Europie, po wielu wiekach ciężkiej pracy nad stanem powszechnej świadomości prawo obywatela do, nazwijmy to językiem potocznym, strzelenia w dziób innego obywatela, zostało drastycznie zredukowane przez prawo i obyczaj. Naruszenie cielesnej nietykalności to bardzo poważne przestępstwo i przed sądem nie pomoże tłumaczenie, że chodziło nam tylko o niewinne danie kuksańca, mające nauczyć moresu. Ba, nawet słowna agresja wobec drugiej osoby jest czynem karalnym. Karalnym, owszem – ale przez państwo, nie przez obrażonego!
We współczesnej Europie państwo ma monopol na stosowanie przemocy. Oczywiście, w każdym ustawodawstwie znajdą się paragrafy na temat obrony koniecznej – są jednak tak skonstruowane, aby nie zachęcać do rozciągania pojęcia „konieczności” na pojęcie „sprawiedliwości”, a tym bardziej – „odpłaty pięknym za nadobne”. Bo bywa, że sprawienie komuś porządnego łomotu uznawane jest za sprawiedliwe – a i tak państwo wymaga, aby owo wymierzenie oczywistej sprawiedliwości odbyło się w ramach przewidzianych ustawą: policja, prokurator, sąd…
Chcemy (my, społeczeństwo demokratycznej Europy) uniemożliwić prywatne stosowanie przemocy, bez względu na to, jakie towarzyszyłyby mu usprawiedliwienia. Świat, w którym każdy przekonany o swojej moralnej racji mógłby pobić, okraść lub zabić osobę uznaną za drania, mógłby się okazać światem powszechnego rozboju!
Wskazaliśmy dopiero na dwie, zupełnie podstawowe zasady współczesnego porządku prawnego, a już widać, jak rycerstwu usuwa się grunt spod nóg. Wyobraźmy sobie dzielnego i szlachetnego zbrojnego, który w dzisiejszych czasach postanowił uwolnić księżniczkę z zamkowej wieży. Jest więcej niż pewne, że po osiągnięciu celu sam z kolei zostałby zniewolony. I to nie przez chabrowe oczy księżniczki, tylko tak zupełnie zwyczajnie – osadzono by go w państwowym zakładzie karnym.
Wdzierając się do obcego zamku, pogwałciłby bowiem tzw. mir domowy. Gdyby jeszcze księżniczce uratował tym życie – ale nie, co prawda płakała w niewoli, ale jej życiu nie zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo (jak byłoby na przykład w wypadku ratowania ofiary z pożaru). Pozabijani po drodze strażnicy wieży – o ile właśnie nie wznosili topora nad karkiem uwięzionej – okazują się zatem ofiarami napaści naszego rycerza. Rycerz, dowiedziawszy się o przestępstwie, miał obowiązek zaalarmować policję – idę o zakład, że w ferworze przygody byłby o tym zapomniał. Albo „zapomniał” świadomie, by policjanci z oddziału specjalnego nie popsuli mu zabawy. Jaki wyrok dostałby nasz bohater? Trudno przewidzieć. Faktem jest jednak, że jego rola powinna się sprowadzić do pójścia na posterunek z informacją o pozbawieniu wolności panny X. Inne jego zachowanie przekroczyłoby granicę bandytyzmu. Napad z bronią w ręku, ot co.
No tak, skoro padło już słowo „bandytyzm”, zafrasujmy się wspólnie nad podobieństwem zawodu rycerza (to znaczy rycerza prawdziwego, takiego z XI czy XII wieku, nie rycerza z bajki o uwięzionej księżniczce) i zawodu „żołnierza mafii”. Trzeba od razu zastrzec – podobieństwa rzucają się w oczy, ponieważ w systemie feudalnym wczesnego średniowiecza można zauważyć schemat obecny w schemacie działalności mafijnej.
Mafia, najkrócej mówiąc, żyje z tego, że brutalnymi środkami narzuca wielu osobom na pewnym terytorium haracze. Oferuje pewnego rodzaju bezpieczeństwo – w zamian za wymuszone pieniądze obiecuje, że nikt inny wymuszać ich nie będzie. Pan feudalny we wczesnośredniowiecznej Francji rozumował podobnie: poddani na tym terytorium zobowiązani są do opłat i świadczeń na moją korzyść, a jak nie – to wyślę do nich moich rycerzy, a ci zrobią z opornymi porządek. W zamian oferuję, że nikt obcy nie złupi tych, którymi ja się opiekuję.
Feudał, tak jak szef mafii, potrzebuje „swoich ludzi”, do utrzymania posłuchu (a także do zdarzających się wojen z innymi feudałami/mafiosami). Rzecz jasna, wybiera tych, którzy bitkę mają we krwi – a na dodatek dysponują koniem, zbroją, bronią. Rycerz był w trudnym położeniu o tyle, że oprzyrządowanie konieczne ze względów militarnych kosztowało fortunę. W jego interesie leży zatem to, aby pan feudalny prowadził dość awanturniczą politykę – każda rozróba jest okazją do łupów, pozwalających zamortyzować koszty.
Szczególnie zaś popiera pomysł wojen na większą skalę, wojen w których napada się i rabuje sąsiednie królestwa. Wojną domową tym bardziej nie należy gardzić, bo nie dość, że łupy są pewne, to jeszcze otwierają się polityczne możliwości: jeżeli pan feudalny postawi na zwycięzcę w wojnie, to ten, w nagrodę, obdarzy wioską, przywilejem, wzmocnieniem pozycji w królestwie, z wielkim pożytkiem dla feudała – i jego rycerzy. Nasz średniowieczny rycerz stara się być lojalny, dzielny i użyteczny, ale na pewno nie jest gołąbkiem pokoju.
A krucjaty? To tylko jeden – co prawda najgłośniejszy chyba – z występków rycerstwa. A miało być tak dobrze: uniesieni wiarą rycerze wyruszyli do Ziemi Świętej, aby odbić ją z rąk mahometan. Nawet się udało, prawie przez wiek istniało chrześcijańskie królestwo jerozolimskie. Niemniej podczas walk o jego zdobycie i utrzymanie rycerstwo zachowywało się tak, jak podczas innych wojen, czyli okropnie, a i politykę wewnętrzną królestwa cechowało to, co politykę w ogóle często cechuje, czyli nic pięknego. Zdobycz, która mogłaby stanowić perłę w zbiorach muzeum rycerstwa (gdyby takie było), traktuje się dzisiaj jako przykład „brutalnej ekspansji europejskiego kolonializmu” oraz „chrześcijańskiej hipokryzji”. Nie, stanowczo rycerze nie mają dobrej reputacji.
No dobrze, powie ktoś, wszystko to prawda, ale zarazem nieprawda. Wojny wojnami, przemoc przemocą, feudalizm feudalizmem, ale samo machanie mieczem nie czyni jeszcze rycerzem! Nie można zaprzeczyć, że rycerz musiał umieć dobrze się bić, ale nie dowodzi to, że każdy dobry wojownik był rycerzem. Rycerz to ktoś więcej niż zabijaka! Ha… Pewno, że ktoś więcej…Tylko kto?
Ogromnie utalentowany polski poeta (Ernest Bryll) nakarmił nas przed laty smacznymi tłumaczeniami wczesnośredniowiecznych wierszy. W jednym z nich irlandzki wielki wojownik Osin spiera się z wielkim irlandzkim świętym (Patrykiem, oczywiście) o sens własnego, żołnierskiego dzieła:
Święty Patryku dość tego ględzenia
I wywijania świętym pastorałem
Twój kij by spłonął w jednym oka mgnieniu
Gdyby tu wojska moje przy mnie stały.
Nieźle się zaczyna, prawda? Pewność siebie nie opuszcza Osina do końca – nie rozmawia ze św. Patrykiem na kolanach. Wychwalając zmarłego ojca, herosa Fiona, nie pozostawia nawet wątpliwości, czy Pan Bóg jest lepszy, czy woj nad woje:
Gdyby tak ojciec mój Fion z twoim Bogiem
Wziął się za bary na wzgórzu zielonym
I Bóg na gardle postawił mu nogę
To powiedziałbym – Jestem zwyciężony
Ale jak mógłby twój Bóg mniszy, mglisty
Zwyciężyć Fiona swymi modlitwami
Toć Fion był chłopcem kościstym, zwalistym
I też w zapasach pierwszym między nami
My dobiliśmy się w świecie wszystkiego
Otwarcie, w boju, rękoma własnemi
Bez cudów, czarów, bez kłamstwa jednego
Panowaliśmy na szerokiej ziemi (…)
Twój Bóg pamięta – możesz go zapytać
Jaka w nas była odwaga i młodość
Czy byli kiedy lepsi chłopcy w bitwach
Na całej ziemi od wschodu do zachodu
Spytaj go jeszcze czy w swym wielkim niebie
Tyle odwagi, mądrości wyłowi
Czy spośród świętych swoich gdzie wygrzebie
Takiego co był równy Fionowi.
Jest w wywodach Osina przejmująca wiara w siłę oręża, prawda? A także buta, by nie powiedzieć – pycha. A przecież, zapatrzony w tatę i jego bitnych druhów, dzielny Osin intuicyjnie czuje, że wartość bohaterów nie polega tylko na ich profesjonalizmie. Bohaterowie, w których wierzy: – gdy trzeba, uczciwie przyznają „jestem zwyciężony” (jak rozumiemy w uczciwej walce),
– brzydzą się podstępem i kłamstwem,
– są prostolinijni,
– stanowią podporę jeden dla drugiego,
– to, co zdobyli, zawdzięczają sobie,
– nie są energicznymi głupcami, ich odwadze towarzyszy mądrość… i to w takim natężeniu, że zawstydziliby niejednego ze świętych Pańskich.
Jesteśmy w domu! Fion i spółka powinni być zwykłymi „osiłkami”, ale mieli w sobie owo „coś więcej”, za które należy się im szacunek. Nie za zwycięstwa, lecz za styl – nazwijmy go za poetą „odważny, młody i mądry” – w którym odnosili zwycięstwa, za to, kim byli, powinni być otoczeni także pośmiertnym respektem. Mamy tu podaną na tacy istotę rycerstwa. Dzielny w boju, – to mało; napadający Europę w XIII wieku Tatarzy też byli dzielni w boju. Rycerz ma styl, powiedzielibyśmy może – klasę.
W VIII wieku Europejczycy inaczej będą definiować „klasę”, w XIV inaczej, w XXI jeszcze inaczej. Zawsze jednak jakieś zachowania uważa się powszechnie za pozbawione stylu; niestosujący się do norm osobnik może wzbudzać strach, ale nie może spodziewać się podziwu. O tym, że potrzeba uszlachetnienia działań, opartych na przemocy, rozboju, ba, pozbawianiu życia, jest w ludziach silna, przekonują dzieje średniowiecza. Rycerstwo, z walnym udziałem przedstawicieli Kościoła, wytworzyło własny kodeks norm etycznych i obyczajów. Zgodnie z tym kodeksem rycerz powinien:
– postępować zgodnie z Ewangelią,
– być dzielny,
– bronić za wszelką cenę swojego honoru,
– zawsze dotrzymywać słowa,
– dochować wierności pani swojego serca,
– stawać w obronie słabszych.
Przestrzeganie tych zasad dawało wojownikowi brand, o którego posiadaniu niejeden z dzisiejszych „żołnierzy mafii” może tylko śnić – brand rycerza. Oczywiście, nawet w najlepszych czasach wielu rycerzy było na bakier z kodeksem etycznym swojego środowiska. Wielu towarzyszyła opinia siepaczy. Wielu jednak z wielkim oddaniem starało się uzyskać prestiżowy i duchowy awans, korzystając z możliwości dawanych przez średniowieczna kulturę. Uroczystość pasowania na rycerza miała charakter religijny. Duchowni starali się powściągać wojownicze obyczaje epoki, np. przez propagowanie Pokoju Bożego: w Adwent, Wielki Post oraz od środy wieczorem do poranka w poniedziałek nie wolno było się bić. Swoją agresję rycerze powinni rozładować podczas licznych gier, turniejów i polowań. Oraz podczas wojny, ale wojny utrzymanej w ryzach – „jeżeli się walczy z konieczności, aby przez walkę osiągnąć pokój, nie z nienawiści albo zemsty lub chciwości, lecz dla poprawienia i dla miłości, sprawiedliwości i posłuszeństwa, gdyż wojować nie jest grzechem, ale grzechem jest wojować dla łupu”. Postawienie wojownikom innych zadań, niż tylko wojenne, nadanie warstwie rycerskiej duchowych wymagań wyższych niż innym ludziom to jedna z najważniejszych rewolucji obyczajowych dawnych wieków. Porażki ponoszone na tej drodze nie umniejszają wartości osiągnięć. W kulturze europejskiej postawiliśmy na spójną postać: zarówno waleczny, jak uduchowiony i porządny. Nie „albo”.
Już wielki Cervantes ośmieszył rycerstwo raz a dobrze. Jego Don Kichot z La Manchy jest po prostu niemądry: nie dostrzega rzeczywistości. W takiej sytuacji epigon zapatrzony w romanse rycerskie ośmieszał wielką tradycję zamiast ją odświeżać. A czy można ją odświeżać? Problem, teoretycznie zapewne frapujący, na gruncie praktycznym został już rozstrzygnięty. Kino opiera się na bohaterach rycerskich. Być może w życiu codziennym trudno spotkać wojaka, który pojawia się w odpowiedniej chwili z odpowiednią bronią, by podeptać zło i czynić sprawiedliwość. Za to w filmach jest ich pełno.
„Rycerscy” – to znaczy tacy, którzy dają swym postępowaniem wyraz szlachetności wnętrza oraz efektywnej waleczności. Podążają za światłem pośród mroku, sięgając, kiedy trzeba, po broń skuteczniej niż wróg. W odróżnieniu od Don Kichota, nie przebierają się za rycerzy, lecz wcielają w życie przymioty rycerstwu przynależne i wyróżniające ich w tłumie zwykłych zjadaczy chleba. Zawsze jest to odwaga, zawsze jest to zdolność do poświęcania się w imię sprawy uznanej za sprawiedliwą.
Ciekawe, że reżyserzy szczególnie lubią tych swoich bohaterów, którzy wcale nie są bez skazy. Rycerskość ma w nich dojrzeć, nie jest na pokaz, lecz dobrze schowana. Luke Skywalker w Gwiezdnych wojnach ma aż za dużo cech pozytywnych (nawet chce się uczyć!), ale już jego kompan – przemytnik Solo wcale, z pozoru, na rycerza nie wygląda. Dorośnie do roli w zderzeniu ze Złem (silnym, ale odpychającym ludzi o pewnym poziomie wewnętrznej szlachetności), z dyskretnym suflerem miłości do pięknej rycerki…
Frodo bywa zagubiony, Sam jest z początku matołkowaty, jego koledzy hobbici bywają wprost głupkami, krasnolud Gimli jawi się jako nieufny rasista – a przecież wszyscy oni (i wielu innych) podążą za Dobrem, a w ich sercach przebudzi się lew.
Najnowsze wcielenie kinowe Sherlocka Holmesa czyni z inteligentnego detektywa trudnego do wytrzymania dziwaka (starczy powiedzieć, że kiedy palił w pokoju, nie otwierał okien) – wszelako ani przez chwilę nie wątpimy, że nie zgaśnie w Holmesie iskra szlachetności.
Jerzy Kiler może sobie być skromnym i śmiesznym facecikiem, na którego głowę spadają niewyobrażalne kłopoty – czy jednak jest do pomyślenia, by naprawdę współpracował z gangsterami, by oszukiwał, kradł i zabijał dla pieniędzy? O nie, on wykrzesze z siebie dzielność, prawość i skuteczność godną Fiona i Osina.
Czy inaczej będzie ze Shrekiem i gadatliwym osłem? Postacie grane przez Clinta Eastwooda, Mela Gibsona, Cezarego Pazurę, a nawet Bogusława Lindę jakże często cechuje jedno: gdy przychodzi odpowiednia chwila w życiu, wiedzą, jak się zachować.
A wciśnięci w fotele widzowie zazdroszczą im mniej więcej tak, jak słuchacze zazdrościli rycerzom opiewanym w średniowiecznych chanson de geste. Apetyt na rycerzy nie słabnie. Współcześnie mamy wokół siebie istne zatrzęsienie bohaterów pozytywnych, do których można się odnieść i którym można zazdrościć: naukowcy, lekarze, sportowcy, dziennikarze, działacze związkowi, przedsiębiorcy, odkrywcy, kosmonauci i wreszcie Jurek Owsiak.
Widać, że istnienie dobrych i szlachetnych przedstawicielek i przedstawicieli tych (i wielu innych) profesji nie zagłusza jednak potrzeby obcowania z walecznymi, odważnymi i pioruńsko sprawnymi Dobroczyńcami z bronią. Zgadzamy się na konieczną dawkę przemocy w wykonaniu niekoniecznie autoryzowanych przedstawicieli demokratycznej władzy, byle przemoc służyła dobru. Dopóki to współcześni rycerze będą zaludniać wyobraźnię masową, nie mamy powodu przesadnie lękać się o stan naszej cywilizacji.
Jan Wróbel (ur. 1964), historyk, nauczyciel, dziennikarz, komentator prasowy i telewizyjny, autor podręcznika do szkół średnich pt.”Odnaleźć przeszłość”. Publikował m.in. w „Dzienniku”, „Newsweeku”, „Wprost” i „Mówią Wieki”. Od 2005 roku dyrektor I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego „Bednarska” w Warszawie.
Skomentuj artykuł