Peszek kontra Peszek, czyli Bruce Lee w Nowej Hucie

(fot. Dawid Kozłowski / laznianowa.pl)
Jolanta Ciosek / "Dziennik Polski"

Peszek kontra Peszek, czyli Bruce Lee w Nowej Hucie. To będzie rozmowa o tym, jak dwóch szalonych artystów wybrało się w szaloną podróż do Chin w celach artystycznych...

Błażej Peszek: Jak najbardziej artystycznych, bo przygotowując się do spektaklu "Wejście smoka". Trailer", będącego teatralnym remakiem słynnego filmu. Ojciec ma grać w nim bohatera tytułowego, a ja jego syna Brandona. Premiera w reżyserii Bartosza Szydłowskiego już niebawem w Teatrze Łaźnia Nowa.

Jolanta Ciosek: Warto było w tak ekstremalnych warunkach...

DEON.PL POLECA

B.P. - Nawet bardzo. Pojechaliśmy tam, aby bezpośrednio zmierzyć się z mitem prawdziwej męskości. I dokonało się: poznaliśmy świat herosa od podszewki, a jego mit nic na tym nie stracił! On sam zaś stał się dla nas bardziej ludzki.

Jan Peszek: Prywatnie to było bardzo intensywne spotkanie ojca z synem w sytuacjach, na które nie moglibyśmy sobie pozwolić. Wreszcie mieliśmy dla siebie czas, nie tylko na długie rozmowy, ale na wspólne poznawanie świata. No i oczywiście mierzyliśmy się z zadaniami, które wyznaczył reżyser. Fantastyczna wyprawa, mnóstwo wrażeń i doświadczeń.

Tylko teatralni szaleńcy mogli pojechać do Chin, by w buddyjskim klasztorze przygotowywać spektakl dla nowohuckiego teatru...

J.P.: Błażej to pół biedy: młody i mistrz kick boxingu, ale ja, starszy pan, któremu stuknęło 67 lat... Z drugiej strony ci, którzy mnie znają, wiedzą że zawsze szukałem nietypowych wyzwań, kontrowersyjnych zadań - typowe śmiertelnie mnie nudzą. Sztuka Mateusza Pakuły - który nie ukrywał, że napisał ją z myślą o mnie i Błażeju - traktuje, z grubsza rzecz biorąc, o castingu do polskiego filmu o Bruce Lee. Relacja ojciec - syn, mistrz - uczeń to był główny motyw, wokół którego się skupialiśmy. Nie do końca znane są relacje między Bruce'm a jego synem Brandonem, dlatego dopełniliśmy je naszymi doświadczeniami. Ten tekst rozprawia się z mitem męskości - siłownie, treningi, kult sprawności fizycznej to jest walka ze słabością, z postępującym starzeniem się. Mnie też to dotyczy.

Dowiedzieli się panowie czegoś nowego o sobie dzięki tym długim, egzotycznym spotkaniom?

B.P.: Właściwie tylko potwierdziło się to, co już wcześniej podejrzewaliśmy...

J.P.: I to było bardzo ważne, bo jeśli nie ma się czasu na długie spotkania, to w głowie i sercu lęgną się niepokoje, domysły. Jeśli w nas takowe były, to tam, w tej egzotycznej podróży zostały wyartykułowane.

B.P.: Pojechaliśmy do Chin śladami legendarnego Bruce'a, odwiedziliśmy Hongkong - ukochane miasto Bruce'a i słynny buddyjski klasztor Shaolin, gdzie ostro ćwiczyliśmy klasyczne odmiany stylów kung-fu, znane pod wspólną nazwą wu shu...

Jak wyglądał Panów dzień w klasztorze Shaolin?

B.P.: Zwykle wstawaliśmy o siódmej rano, żeby zjeść obrzydliwe hotelowe śniadanie...

Robaczki w sosiku?

J.P.: Żeby to! Breja z kukurydzy i letnie warzywka. Ohyda nie mająca nic wspólnego ze wspaniałą chińską kuchnią - tę nam serwowano jedynie w rodzinnych knajpach, czyli przy stoliku wystawionym przed chałupą, w której właśnie gotowano obiad. To były fenomenalne dania...

B.P.: Wybieraliśmy je na chybił trafił, wskazując na talerz sąsiada...

J.P.: O dziewiątej rano zaczynaliśmy trening. Upał prawie czterdziestostopniowy i niemal stuprocentowa wilgotność. Po trzecim ruchu ręką lał się z człowieka pot. Traktowano nas bardzo poważnie, nie ganiano po schodach dla zabawy, ale w przemyślanym celu treningowym...

B.P.: Mnich, który się nami opiekował - osiemnastolatek z dwunastoletnim doświadczeniem - nie trenował z nami w "cepeliowskim" miejscu turystycznym, lecz tam, gdzie warunki stanowiły konieczną przeszkodę. Także w zależności od aury, np. na zboczu klasztoru żeńskiego...

J.P.: Albo na czubku góry obok posągu Dharmy, gdzie wbiegaliśmy po stromych schodach. Tam właśnie, na szczycie góry, mistrz Yan Huan uczył nas formy kung-fu nazwanej "siedem gwiezdnych uderzeń", w której układ stóp jest nawiązaniem do jednego z układów gwiezdnych. Błażej w pełni opanował tę formę - ja nie do końca nadążałem. Ćwiczyliśmy krok po kroku, element po elemencie, z wyczerpującą rozgrzewką włącznie. Po czterech godzinach była przerwa, a po niej przenosiliśmy się w inne miejsce, np. na cmentarz mnichów czy do lasu pagod - tam trenowaliśmy do wieczora.

B.P.: Między zajęciami też nie wylegiwaliśmy się. Kilka razy uczestniczyliśmy w porannych modlitwach - o piątej rano! A także w wieczornych medytacjach, po których była znakomita kolacja. Mnisi jedzą skromnie ale świetnie. Wyrafinowana kuchnia...

J.P.: Oglądaliśmy też treningi kilkuletnich dzieci - to było przygnębiające wrażenie. Powiem szczerze, po tej eskapadzie byłem wykończony. Nasza podróż nie była przecież taka krótka: byliśmy dwa dni w Pekinie, tydzień w Shaolin, tydzień w Hongkongu...

B.P.: W Hongkongu nie trenowaliśmy; wędrowaliśmy śladami Bruce'a Lee, który mieszkał tam do 18. roku życia. To było bardzo ciekawe obcowanie z "jego" miejscami. Śmiertelnie zmęczony wbiegałem na schody, które on pokonywał bez żadnego wysiłku. Byliśmy na szczycie wieżowca, gdzie napadnięty Bruce walczył z bandą handlarzy narkotyków, odwiedziliśmy mieszkanie jego kochanki, gdzie znaleziono go martwego...

J.P.: Jak wiadomo, do dziś nie wyjaśnione są okoliczności jego śmierci, jak również śmierci Brandona...

B.P.: Odbyliśmy szkolenia w szkole walki, mieliśmy spotkania z gwiazdami kung-fu, z ludźmi, którzy znali Bruce'a...

J.P.: Zrobiliśmy też happening: chodziłem po Alei Gwiazd przebrany za Bruce'a Lee, w peruce, i zadawałem przechodniom pytania na jego temat...

B.P.: Ich wiedza była raczej średnia...

Widzę, że mogliby Panowie długo opowiadać o swojej przygodzie życia...

B.P.: Bardzo długo. Teraz najważniejsze, żeby efekt naszej pracy był widoczny w spektaklu. Bo wystąpią w nim również prawdziwi mistrzowie sztuk walki, z dzidami, szablami... Tłum ludzi na scenie...

J.P.: To będzie nie tylko prześmiewczy, groteskowy obraz kultury masowej, nie tylko rozliczenie z mitem męskości, potwornie przez Pakułę sponiewieranym, ale przede wszystkim jedna wielka demitologizacja. A to właśnie w sztuce jest dla mnie szalenie interesujące.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Peszek kontra Peszek, czyli Bruce Lee w Nowej Hucie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.