Podróż do Ziemi Świętej

I taką właśnie Umiłowaną, odwzorowaną w pięknie izraelskich krajobrazów, kocha Bóg (fot. Adam Reeder / flickr.com)
Jacek Święcki

Któż z nas, dzieci Abrahama i uczniów Chrystusa, nie marzy skrycie o pielgrzymce do Ziemi, która była niemym świadkiem narodzin naszej wiary? Któż nie chciałby przemierzać dróg, którymi chodzili Patriarchowie, podziwiać krajobrazów, w które wpatrywali się Sędziowie i Prorocy, być w tych samych miejscach, gdzie nauczał najpierw Jezus, a potem Apostołowie?

Mimo, że nie jest to jakiś „obowiązek religijny”, jak dla muzułmanów jest nim pielgrzymka do Mekki, intuicyjnie czujemy, że właśnie tam, i nigdzie indziej, czeka nas jakieś Spotkanie, które może wiele zmienić w naszym życiu. Spotkanie, do którego równocześnie tęsknimy, jak i też z różnych powodów obawiamy się.

Jednym z typowych objawów tych obaw jest dość powszechny pogląd, że wiara jest sprawą czysto duchową i że nie zależy od tego, gdzie się było i co się widziało. A jeśli tak, to po co wybierać się gdzieś tam hen daleko, skoro wszystko i tak zależy od tego, co dzieje się w sercu wierzącego? A jeśli już szukać jakichś widzialnych znaków, to czy nie lepiej jest wybrać się z pielgrzymką w miejsca o zdecydowanie bardziej katolickim charakterze, takie jak Częstochowa, Rzym, albo Santiago de Compostela?

DEON.PL POLECA

No cóż, wypada zgodzić się z tym, że wiara rodzi się ze słyszenia (por. Rz 10,17), a nie z oglądania, czy też dotykania. Zapewne jest też prawdą, że dla ateisty lub kogoś, kto już w zasadzie przestał wierzyć, wyprawa do Ziemi Świętej na ogół skończy się nie nawróceniem, lecz wręcz utwierdzeniem w przekonaniu, że pomiędzy przekazem opowieści biblijnych, w które Kościół nakazuje wierzyć, a rzeczywistością taką, jaką można zastać na miejscu, zionie nieprzezwyciężalna przepaść.

Równocześnie nie sposób nie zauważyć, że dla Kościoła powszechnego więź z ziemią rodzinną Chrystusa ma zasadnicze znaczenie i że uparcie pragnie on – na tyle na ile okoliczności na to pozwalają – być tam ustawicznie obecny. Nie przeszkodziła mu w tym ani utrata chrześcijańskiego charakteru Palestyny z początkiem VII w. ani także nieudana próba powrotu do świętych miejsc w okresie wypraw krzyżowych. Franciszkanie, jedyny zachodni zakon tolerowany przez muzułmanów, razem z kilkunastoma Kościołami chrześcijańskiego Wschodu, zawsze trwali w porę i nie w porę jako ich strażnicy, walcząc z nieprawdopodobną determinacją o ich utrzymanie, wykupując je z rąk innowierców i rozbudowując je w miarę skromnych możliwości. A także - poczynając od końca XIX w. – inwestując w poznawanie ich przeszłości poprzez uczone i żmudne zarazem prace archeologiczne.

Wiara chrześcijańska bowiem nie jest w swej istocie abstrakcyjnym zbiorem prawd, które trzeba uznać, ale jest przylgnięciem do konkretnej Osoby, osoby Jezusa, która objawiła się, żyła, cierpiała i powstała z grobu w konkretnym czasie i miejscu, posługiwała się konkretnym językiem i funkcjonowała w konkretnej kulturze. I jeśli prawdą jest, że Jezusa poznajemy przede wszystkim poprzez Słowo Boże, to nie sposób zaprzeczyć, że tło, w jakim rozgrywa się Historia Święta nie jest dla naszego rozumienia Słowa obojętne. Poznanie Ziemi Izraela i ludzi, którzy ją zamieszkują daje nam jakiś dodatkowy „szósty zmysł”, którego pozbawiony jest ktoś, kto czyta biblijne karty tak, jakby opisywane tam wydarzenia miały miejsce gdziekolwiek.

Niewątpliwie wielką przeszkodą w prawidłowym odnalezieniu się w Ziemi Świętej może być nasze naiwne przekonanie, że zaraz po wyjściu z samolotu wejdziemy w kadr jednego z licznych filmów o tematyce biblijnej, jakie udało się nam dotąd obejrzeć. W takim przypadku czeka nas wielkie rozczarowanie: w większości świętych miejsc stoją sanktuaria wzniesione w XIX lub XX wieku, których architektura niekoniecznie musi nam przypaść do gustu, tłumy sprzedawców i współpielgrzymów mogą nas łatwo wytrącić z religijnego skupienia, zaś rygory wynikające z bezwzględnie egzekwowanych wymogów bezpieczeństwa – a jest to przecież ziemia bezustannych konfliktów! - mogą nam przysporzyć niespodziewanych stresów.

Oczekiwaliśmy, że zobaczymy w Nazarecie dom Józefa i Maryi? Teraz okazuje się, że stoimy przed skromnie wyglądającym stanowiskiem archeologicznym i... wierzymy przewodnikowi na słowo, że 20 wieków był tu warsztat ciesielski (w zasadzie nie wiadomo czyj, ale tradycja mówi, że to był ten właśnie). Mówiąc to samo szczerze aż do bólu: kupa kamieni, która zmusza nas do heroicznego wysiłku wyobraźni.

Spodziewaliśmy się, że doznamy jakichś mistycznych wzruszeń w bazylice Grobu Pańskiego? A tam bramki, kolejka, różnobarwny przekrzykujący się tłum pielgrzymów i korowody duchownych sześciu konfesji, z których każda włada inną częścią owej najważniejszej dla chrześcijan Świątyni – nie mówiąc już o tym, że potrafi zjawić się także izraelska policja... O skupienie naprawdę trudno.

Spróbujmy jednak pielgrzymować nieco inaczej. Nie chciejmy za pierwszym razem być od razu wszędzie, bo i tak nie da się zobaczyć wszystkich wartych odwiedzin świętych miejsc ani w tydzień, ani nawet w miesiąc. Skoncentrujmy się raczej na samej Ziemi i na jej mieszkańcach. Nie wybierajmy takich pielgrzymek, po których uczestnikom zostają jedynie setki zdjęć i którzy nie mogą się po jakimś czasie połapać, czy to, co tam uwiecznili, to grób Łazarza w Betanii czy też może dom św. Piotra w Kafarnaum (dziura, kamienie, murki, schodki itp. detale). Poruszają się one po całym Izraelu (niekiedy także po Jordanii i półwyspie Synaj) w nieprzytomnym tempie, bo programy bywają napięte, zaś ilość informacji, jaką serwują uczestnikom miejscowi przewodnicy, prowadzi do przegrzania szarych komórek, które już i tak ledwo znoszą bliskowschodnie upały.

Zdecydowanie lepiej jest dać sobie trochę czasu. Choć przez pół godziny spokojnie obserwować, jak modlą się pobożni Żydzi pod Ścianą Płaczu, jedynym ocalałym murem świątyni jerozolimskiej. Choć przez pół godziny kontemplować Ziemię Obiecaną ze szczytu góry Nebo na wzór Mojżesza. Choć przez pół godziny wejść w położenie Jezusa podczas pobytu na pustyni: przerazić się grozą góry Kuszenia pod Jerychem i przyjrzeć się dokładnie roztaczającej się wokół pustyni przeciętej nitką Jordanu, którą możemy rozpoznać po okalającej rzekę zielonej wstędze chaszczy.

Wtedy dopiero możemy dokonać odkrycia, dla którego warto było tam pojechać: ta ziemia jest niezwykle różnorodna, pełna kontrastów i zarazem niezwykłej, choć kruchej harmonii. Od dorównującego szczytom Tatr ośnieżonego szczytu Hermonu po najniższą na ziemi depresję morza Martwego. Od urodzajnej równiny Szefeli pod górą Tabor do beznadziejnie jałowej i suchej pustyni Negew. Od zielonej Galilei do wiecznie spragnionej wody zółtopłowej Judei. Tam w ciągu niecałej godziny możemy przemieścić się autostradą od zalanej zimnym deszczem Jerozolimy, do złocistych i upalnych plaż Jaffy.

Ta ziemia jest też obrazem ludzi, którzy ją zamieszkują, ich nagłych zwrotów od serdecznej gościnności do zawziętej wrogości. Więcej: ta niezwykła gra przeciwieństw przypomina całą wspaniałość i całą nędzę ludzkiej natury, której nie sposób ogarnąć ludzkim umysłem. Ta ziemia sama jest przekazem – bo jest obrazem Umiłowanej z Pieśni nad Pieśniami:

Jak piękne są twe stopy w sandałach, księżniczko!
Linia twych bioder jak kolia, dzieło rąk mistrza.
Łono twe, czasza okrągła: niechaj nie zbraknie w niej wina korzennego!
Brzuch twój jak stos pszenicznego ziarna okolony wiankiem lilii.
Piersi twe jak dwoje koźląt, bliźniąt gazeli.
Szyja twa jak wieża ze słoniowej kości.
Oczy twe jak sadzawki w Cheszbonie, u bramy Bat-Rabbim.
Nos twój jak baszta Libanu, spoglądająca ku Damaszkowi.
Głowa twa [wznosi się] nad tobą jak Karmel,
włosy głowy twej jak królewska purpura, splecione w warkocze.
O jak piękna jesteś, jakże wdzięczna, umiłowana, pełna rozkoszy!
(Pnp 7,2-7)

Egzegeci słusznie widzą w opisie Umiłowanej mapę Izraela, oglądanego od południa ku północy: stopy obute w sandały symbolizują pustynię Negew, którą przemierzają koczownicy i gdzie wydobywa się cenne kruszce, linia bioder – to linia morza Śródziemnego od zachodu i linia morza Martwego od wschodu, łono – to Jerozolima, brzuch – to wyżyna Judzka, piersi – to wzgórza Ebal i Garizim w samym środku kraju, szyja z kości słoniowej – to Samaria słynąca z pałacu wyłożonego tym cennym materiałem, oczy - to sadzawki w Zajordaniu, nos – to góra Hermon, głowa – to góra Karmel, zaś włosy – to wybrzeże na południe od fenickiego Tyru, gdzie wyrabiano cenną purpurę.

I taką właśnie Umiłowaną, odwzorowaną w pięknie izraelskich krajobrazów, kocha Bóg. Taką ją sobie wybrał i taką ją ukształtował. I do takiej przyszedł osobiście jako Jezus z Nazaretu, jako oczekiwany długo Oblubieniec.

Oby odkrycie miłości naszego Mistrza i Pana do swego ludu, do każdego z nas, widocznej poprzez wspaniałości palestyńskich krajobrazów, stało się udziałem każdego pielgrzyma udającego do Ziemi Świętej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Podróż do Ziemi Świętej
Komentarze (7)
JZ
~Janusz Zych
12 kwietnia 2020, 22:23
Byłem 6 lat temu jeden dzień miałem być w tym roku ale ze względu na sytuację nie pojechałem proszę Boga aby mi dał szanse jeszcze tam pojechać
H
humberto
7 marca 2011, 21:39
Byłem w Ziemi Świętej całe 9 dni a przeżycia nie do opisania.Po powrocie dopiero mogę zrozumieć Biblię.Kto nie był to gorąco polecam.
B
bart
2 marca 2011, 21:39
 Znałem człowieka, który chciał jechać do Ziemi Świętej, a poszedł do ziemi. Po prostu był szczezł. To taki żarcik.
E
Ewa-Maria
1 marca 2011, 21:41
Ja odwiedziłam Ziemię Św.w 2008r.jestem przeszczęśliwa,marzyłam ,żeby dotknąć ziemii Mojego Pana Jezusa Chrystusa i tak się stało...przewodnik był z ogromną wiedzą a do tego było nas tylko dziesięcioro....może nie byliśmy wszędzie, bo wiadomo, program, ale byłam... i już tęsknię ....to jest miejsce niezapomniane,pozostaje w sercu .... Polecam wszystkim,oczywiście, nie jest to miejsce jak z filmu ale mozna dotknąć ,poczuć i zobaczyć ,nie jedno a to wystarczy by byc każdego dnia jeszcze bliżej Jezusa , poznając dziś drogi którymi kroczył nasz Mistrz.Bardzo Bogu dziekuję za to ,ze mogłam tam być.Teraz gdy czytam Pismo Św.widzę więcej,rozumiem ,teraz wiedza mnie cieszy, bo ja tam byłam...
K
kemot
1 marca 2011, 20:55
 Jeśli Pan Bóg pozwoli dożyć, to za rok raz jeszcze... :)
Krzysztof
1 marca 2011, 19:55
 W ostatnie lato mialem to szczescie pielgrzymowac po Ziemi Swietej w gronie osob z jednej wspolnoty, razem z ksiedzem  - ojcem duchowym i przewodnikiem, ktora znala bardzo dobrze i Ziemie Swieta i kulture, a przy tym jest osoba wierzaca. W takiej grupie osob aktywnie swiadczacych o wyznawanej wierze, z codzienna Msza swieta, odnajdywaniem sladow ziemskich i konfrontowaniem ich z Pismem Swietym - pielgrzymowanie nabiera specjalnego znaczenia. Jest to przede wszystkim wlasnie pielgrzymowanie, a nie wycieczka, nie zwiedzanie. Pielgrzymowanie we wspolnocie, gdzie mozna wspolnie sprawowac Eucharystie, ale rowniez sie wspierac. Ale jest to takze pielgrzymowanie osobiste, skierowane na osobiste spotkanie z Jezusem w miejscu, gdzie bywal, nauczal i uzdrawial.  I zgadzam sie, ze ze potrzeba czasu aby zasmakowac roznych miejsc, sytuacji. To, co np bardzo pamietam, to wyjscie na pustynie - kazdy z nas na 2 godziny wyszedl sam na pustyni na osobista medytacje. Albo wejscie w nocy na gore Mojzesza, aby powitac wschod slonca. Albo Droga Krzyzowa, stacja po stacji z rozwazaniami w Jerozolimie, wsrod tlumow handlujacych, zwiedzajacych, zajetych swoimi sprawami.
D
Darek
1 marca 2011, 12:31
Podstawą zwiedzania jest dobry przewodnik. Jeśli ma dar i pasję i elastycznie dostosuje do nas plan wycieczki - niesamowite wrażenia zostaną w nas do końca życia. Ja grób Pański nawiedziłem o 6.00 rano w ciszy, spokoju i bez kolejek.