Sekret szczęśliwego małżeństwa Tolkiena

(fot. facebook.com / J. R. R. Tolkien)
Sam Guzman

Wspólnie przeżyli 55 lat. John i Edith Tolkienowie są przykładem jednego z najpiękniejszych związków małżeńskich. Znany pisarz zdradził sposób na szczęśliwe małżeństwo w listach do swoich synów.

John Tolkien był romantykiem. Kiedy w wieku 16 lat spotkał swoją przyszłą żonę, Edith, zakochał się od razu i zaczął się z nią umawiać w lokalnych herbaciarniach. Kiedy ksiądz, który był jego opiekunem, dowiedział się o tym romansie, zakazał mu spotkań z Edith do czasu, gdy ukończy 21 lat. Wszystko po to, by mógł spokojnie studiować.

Tolkien podporządkował się tej decyzji. Przez pięć długich lat czekał na tę, którą rozpoznał jako swoją "bratnią duszę". W dniu swoich 21. urodzin napisał wieczorem list do Edith, w którym powiedział jej o swojej miłości i poprosił o rękę. Tydzień później byli już zaręczeni.

W czasie swojego życia Tolkien pisał listy miłosne do żony, a w wiadomościach do przyjaciół wspominał o niej entuzjastycznie. Być może jednak jego najważniejszym i najsłynniejszym hołdem dla ukochanej było wprowadzenie do mitologii Śródziemia opowieści o Berenie i Lúthien. Trudno byłoby znaleźć bardziej poruszający dowód miłości.

DEON.PL POLECA

W liście do syna Christophera autor pisał: "Nigdy nie nazwałem Edith imieniem Lúthien, ale to ona była źródłem tej opowieści, która w tym czasie stanowiła sedno Silmarillionu. Historia powstała na małej leśnej polanie wypełnionej koniczyną w Roos w hrabstwie Yorkshire, gdzie w 1917 roku przez krótki czas dowodziłem garnizonem Humber; wtedy też pozwolono mojej ukochanej mieszkać ze mną. W tym czasie miała kruczoczarne włosy i gładką skórę. Jej oczy były jaśniejsze, niż kiedykolwiek widziałeś. Tańczyła i śpiewała".

Nawet po śmierci Tolkien nie zostawił swojej Edith. Pochowano go obok niej w jednym grobie. Pod ich imionami umieszczono napis "Lúthien" i "Beren". Tolkien bardzo mocno pokochał swoją żonę.

Grób Tolkienów (fot. Álida Carvalho via Wikimedia Commons)

Prawdziwa miłość rani

J.R.R. Tolkien żył w szczęśliwym małżeństwie przez 55 lat. Obecnie liczba rozwodów rośnie, a niektórzy w ogóle rezygnują z monogamicznych związków, twierdząc, że nie jest to ani możliwe, ani zdrowe.

Co mieli Tolkienowie, czego nie mają inne małżeństwa? W jaki sposób funkcjonował ich związek? Odpowiedź jest prosta: Tolkienowie rozumieli to, że prawdziwa miłość zakłada samozaparcie się.

Współcześnie rozumie się miłość jako czyste uczucie, które skupia się na "własnych" potrzebach. Jeśli ktoś cię podnieca, sprawia, że twoje serce zaczyna bić mocniej, jeśli nawzajem akceptujecie swoje pragnienia - wówczas możecie powiedzieć, że łączy was miłość (według współczesnej definicji).

Ale Tolkien, głęboko związany ze swoją żoną, odrzucił tę płytką definicję miłości. Rozumiał ją raczej bardziej katolicko, tj. jako skupianie się na drugim. Jako coś, co wymaga poświęcenia swoich naturalnych instynktów na rzecz określonego aktu woli.

Aby pokazać, czym była wizja miłości małżeńskiej Tolkiena, chciałbym podzielić się z wami fragmentem jego listu do syna Michaela. Wielu czytelników nie znało sławnego pisarza od tej strony. Dla tych, którzy postrzegają miłość tylko jako uczucie, jego słowa mogą być szokujące, wręcz obraźliwe. Jednak wyraża on prawdy, które właściwie zrozumiane i przeżywane, mogą przynieść owoc w postaci długiego i szczęśliwego małżeństwa.

Nie ma ucieczki

Oto fragment listu:

Mężczyźni nie są monogamiczni. Nie ma co udawać. Mężczyźni tacy nie są ze względu na swoją naturę. Monogamia (chociaż przez bardzo długi czas była podstawą dla idei, które odziedziczyliśmy) jest dla nas, mężczyzn, fragmentem etyki, którą przyjęliśmy zgodnie z naszą wiarą, a nie naszym ciałem. Istotą upadłego świata jest to, że [żyjąc w nim] nie można osiągnąć tego, co najlepsze przez przyjemności czy "samorealizację" (co tak naprawdę jest ładną nazwą dla pobłażania sobie, całkowicie przeciwnej "realizacji" innych osób). W tym świecie to, co najlepsze, osiąga się poprzez ofiarę i cierpienie. Wierność w małżeństwach chrześcijańskich zakłada wielkie umartwienie.

Dla chrześcijanina nie ma ucieczki. Małżeństwo może mu pomóc uświęcić i nakierować na właściwy cel jego pragnienia seksualne. Łaska sakramentu może pomóc mu w walce. Ale walka zawsze pozostanie [w jego życiu]. Nie zaspokoi go - głód można przecież zaspokoić jedynie regularnymi posiłkami. (…)

Żaden mężczyzna niezależnie od tego, jak bardzo kochał swoją żonę w młodości, nie mógł być jej wierny w umyśle i ciele bez świadomego ćwiczenia swojej woli, bez samozaparcia. Zbyt niewielu mężczyznom się o tym mówi, nawet tym, którzy wychowani zostali "w Kościele". Poza nim prawie nikt o tym nie słyszał.

Gdy czar słabnie lub po prostu działa coraz gorzej, mężczyźni myślą, że popełnili jakiś błąd i że muszą poszukać kolejnej "bratniej duszy". A tą "bratnią duszą" najczęściej okazuje się kolejna atrakcyjna seksualnie osoba, którą spotykają. Osoba, którą chętnie i z korzyścią poślubiliby, o ile… I tutaj pojawia się rozwód.

I oczywiście ci mężczyźni mają rację: popełnili błąd. Ale tylko bardzo mądrzy mężczyźni na końcu swojego życia mogą wydać pewny sąd na temat tego, kogo powinni byli poślubić spośród wszystkich kobiet, które spotkali. Niemal wszystkie małżeństwa, nawet te szczęśliwe, są błędem: w tym sensie, że prawie na pewno (w bardziej doskonałym świecie lub nawet przy większej uwadze i trosce w tym niedoskonałym) oboje współmałżonków mogłoby znaleźć lepiej pasujących partnerów. Ale tak naprawdę "bratnią duszą" jest ta osoba, z którą wziąłeś ślub.

W tym upadłym świecie mamy do dyspozycji jedynie przewodników: roztropność, wiedzę (rzadką w młodości, spóźnioną w starości), czyste serce i wierność woli…

Miłość to walka

Jak wspominałem, wielu może poczuć się urażonych twardą mową Tolkiena o małżeństwie. Zaczną mówić na przykład, że "jeśli kogoś naprawdę kochasz, to nie powinno być to tak trudne. To nie powinna być walka. Małżeństwo jako poświęcenie? To obraźliwe! Na pewno nie kochasz swojej żony".

Ale taki sposób myślenia nie pozwala zauważyć jednej rzeczy: że prawdziwa miłość to walka z egoizmem. To walka z naszymi upadłymi i bardzo samolubnymi naturami. To umieranie, które daje życie. O, każdy uczciwy mężczyzna przyzna, że Tolkien miał rację. Walka o czystość i wierność nigdy się nie kończy, nieważne jak bardzo kochasz swoją żonę.

Dlatego istotą miłości jest akt woli. Uczucia w małżeństwie przychodzą i odchodzą. Ci, którzy żyją w szczęśliwych związkach, wybierają: ten wybór to kochanie swoje żony bardziej niż siebie. Wybierają poświęcenie swoich krótkotrwałych pragnień dla długotrwałego szczęścia.

I wiecie co? Jeśli wybieracie wierność, szczęście zawsze będzie wam towarzyszyć. Tak wielu się poddaje, gdy sprawy stają się trudne. A w takich momentach prosty wybór wierności i walki mógłby sprawić, że odnaleźliby prawdziwe szczęście.

Jak napisał inny katolicki pisarz, również żyjący w szczęśliwym małżeństwie, G.K. Chesterton: "Znałem wiele szczęśliwych małżeństw, ale nigdy nie poznałem ani jednego, które by do siebie pasowały. Prawdziwym celem małżeństwa jest walka i przeżywanie tych momentów, w których niepasowanie staje się pewne. Bo przecież kobieta i mężczyzna jako tacy nie pasują do siebie".

Prawdziwe radość i szczęście w małżeństwie są możliwe. Niezliczone pary, w tym małżeństwo Tolkiena, potwierdzają ten fakt. Ale nigdy nie znajdziemy tej radości, skupiając się na sobie.

Paradoksem jest to, że musisz zapomnieć o sobie, by znaleźć szczęście, którego szukasz.

Mężczyzno, jeśli chcesz wiernego, szczęśliwego małżeństwa, musisz umrzeć dla siebie. Umieścić swoją żonę na pierwszym miejscu. Musisz kochać ją poprzez ofiarę i samozaparcie - tak samo jak Chrystus pokochał swoją oblubienicę, Kościół. Oto sekret, którego nie zna tak wielu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Sekret szczęśliwego małżeństwa Tolkiena
Komentarze (2)
24 stycznia 2017, 11:12
Małżeństwo Tolkiena było szczęśliwe, ale... przede wszystkim dla niego samego. Zajmowałam się przez kilka lat twórczością autora "Hobbita", dotarłam do wielu listów (i nie badałam ich osobno, ale w kontekście aktualnej sytuacji rodzinnej, porównywałam z listami poprzednimi, odpowiedziami, cóż nie jest to miejsce na opisywanie metodologii badań), notatek - również tych, które nie były (jeszcze) opublikowane. Z zebranego materiału wynika, że Edith nie była z Tolkienem szczęśliwa. Nie była też nieszczęśliwa, ale co całą pewnością można stwierdzić, było to mozolne, pozbawione większych radości życie. Najpierw, jako młoda osoba - musiała czekać wiele lat na jego decyzję o ślubie (w tamtych czasach żyła już z etykietą "starej panny"). Naukowa kariera męża, jego aktywność duskusyjno-towarzyska (np. w The Inklings) sprawiała, że Edith była osobą bardzo samotną. Doskonale zajmowała się przychodzącymi kolejno na świat dziećmi - dla których to John zwykle znajdował czas. Dla Edith tego czasu zwykle już brakowało. Ona miała to zrozumieć. Ona miała być wsparciem. Ona była inspiracją. Ona była miłością jego życia (nigdy nie było żadnej innej kobiety). Ona wiedziała, że powinna to doceniać. Została wepchnięta w ramy, w których się nie odnajdowała! Zaczęło rodzić się zgorzknienie. Zdecydowanie inaczej wyobrażała sobie życie. Nie tyle chciała mieć obok siebie genialnego twórcę, co przede wszystkim męża. Chciała czuć się kobietą, a nie postacią mężowskiego  imaginarium. Dlaczego tak długi wywód? By stwierdzić, że miłość to dziedzina, w której wyjątkowo łatwo o mniejsze lub większe wynaturzenia. Najgorsze są te popełniane w dobrej wierze i w imię Boga! Niestety.
AA
a a
13 stycznia 2017, 01:49
"musisz umieścić swoją żonę na pierwszym miejscu" a jak już to zrobisz, to powiedzą ci, że popełniłeś niewybaczalny grzech bałwochwalstwa - w każdym razie, czego byś nie zrobił, i tak będziesz winny, bo tak działa katolicyzm - ciągle wmawia człowiekowi jakąś winę