Student wie lepiej...

Paweł Taranczewski, malarz i profesor Akademii Ignatianum
Beata Bigaj / pk

Ja się ustawiam poniżej studenta, nie powyżej. To znaczy mam taką postawę, że on wie lepiej. Nie wiem, co to jest, ale taką mam jakąś świadomość, że on wie lepiej, mimo że ode mnie się uczy - mówi profesor Paweł Taranczewski, malarz i wykładowca Akademii Ignatianum w Krakowie.

Beata Bigaj: Czy wybór przez Ciebie sztuki jako drogi życiowej był naturalny, wynikający z tego, że Twoim ojcem był znakomity artysta Wacław Taranczewski? Czy zachęcali Cię do malarstwa rodzice?

DEON.PL POLECA

Paweł Taranczewski: Nie zachęcali. Interesowała mnie historia, chciałem ją studiować i zadecydowało właściwie przeżycie podobne, które Kandinsky opisuje, że poszedł na wystawę impresjonistów i nagle odkrył sens malarstwa. Miałem podobne zdarzenie. Pamiętam je bardzo dobrze. Leżałem chory w 10-tej klasie liceum - czyli na rok przed maturą - i żebym się nie nudził matka wyciągnęła książki, które ja właściwie znałem, bo one leżały stale w biblioteczce. Była to seria reprodukcji malarstwa francuskiego okresu impresjonizmu. Przeżyłem potężny szok. I właśnie ta lektura przeważyła, bo bez najmniejszych wahań, z całkowitą pewnością, zgłosiłem się do Akademii.

Mam pytanie o warsztat malarski. Czy rozpoczynając malowanie zaczynasz od szkiców?

Ja bym chciał zacząć od warsztatu. Ta strona - powiedzmy - rzemieślniczo-techniczna jest dla mnie bardzo ważna, bo to mobilizuje. Dobry blejtram, dobre płótno starannie zagruntowane i tak dalej, mobilizuje do poważnego stosunku do tego co się robi. Czyli wysoka jakość materiału. Druga sprawa - kolejność działań. Doświadczenie tego, że nagle uruchamia się źródło i zaczyna tryskać, na ogół wobec zjawiska. Czyli cały czas jest to dialog tego "ja" z czymś co się zjawia. Wtedy szybka notatka, albo szkic, albo w tej chwili - niestety - zdjęcie; tylko nie zdjęcie traktowane jako coś, co trzeba przekopiować, tylko jako przypomnienie, zapamiętanie jakiegoś układu. Szybkie działanie, bo na przykład z Ignatianum z okna coś widzę, a przecież nie pójdę tam ze sztalugą. I potem, zwykle jednak, od szkicu węglem dość ogólnego, poprzez monochromatyczną podmalówkę, która rozwija się i rozkwita wreszcie kolorem. I to chyba raczej w tej chwili tak, a nie że od razu się usiłuje postawić trafny kolor i potem się tak długo przemalowuje, aż to się wszystko zgra razem. Tylko raczej wyłanianie się obrazu z jakiegoś monochromu, który zaczyna coraz to bardziej świecić kolorem.

A czy w związku z kolorem musisz mieć jakieś odpowiednie światło, jakąś porę dnia na przykład?

Raczej dzienne światło. Najlepiej w okolicy południa, coś takiego, żeby było widać co jest na obrazie.

Teraz widzę w pracowni nowe płótna, ale też na wystawie w "Nautilusie" uderzyło mnie ile jest nowych prac, z ostatnich lat. Czy zakładasz coś takiego, że aby pójść i malować w danym dniu trzeba czekać na jakieś nadejście muzy, czy też jesteś w stanie malować w każdym dniu, który sobie wyznaczysz?

Ja myślę, że ta muza śpiewa stale, tylko potrzebna jest pustka. To znaczy nie to, że ja mam dzień wolny, bo to jest za mało i gdzieś tam w tle zawsze jest uczelnia, studenci, telefony... W pewnym momencie to wszystko musi jakoś zniknąć i musi się wytworzyć pustka. Pustka była możliwa, kiedy miałem pracownię poza domem, tam wychodziłem. Nie było jeszcze komórek, więc byłem niedostępny, w innym świecie. Teraz jest trudniej. Tu anegdota. Mój ojciec malował po nocy, więc się pytam: czemu? - "A bo w nocy ludzie nie smrodzą myślami" - odpowiedział.

Czy kiedy malujesz, masz jeden obraz na warsztacie, czy kilka obrazów naraz?

Kilka. Odstawiam, potem drugi... i właściwie to jest proces nieskończony. W pewnym momencie jest tylko przerwa. Przerywam. Przykładowo obraz "Zeschła jabłoń" prawie 10 lat malowałem. Miałem szkic, ten szkic był gdzieś chyba nawet pokazywany i to tak stało, stało, stało, i w pewnym momencie, oczywiście wiedziałem, że to... czułem niedosyt... i nagle zobaczyłem co dalej. No i zrobiłem. Jedni uważają, że trzeba sprawę załatwić i odstawić. Cybis znowu przemalowywał stare knoty, natomiast ja nie jestem zwolennikiem ani jednego, ani drugiego, tylko zwolennikiem prowadzenia. Nie przemalowywania starych obrazów, bo to jest już drugi obraz wtedy, natomiast prowadzenia, wydobywania na jaw coraz pełniej tej myśli, która w nim tkwi. Na takiej drodze nie ma końca i w pewnym momencie możesz tylko powiedzieć: dość.

To jeszcze mam pytanie o dydaktykę. Docierają do mnie głosy doktorantów, niezwykle związanych z Tobą, którzy tak ciepło się o Tobie wypowiadają.

Traktuję ich jak partnerów, to jest jedno, a poza tym... Ingarden pisze: "w latach 1916 i 1917 rozmawiałem z Husserlem prawie codziennie o sprawach naukowych, potem w roku 1927 przez 2 miesiące dyskutowałem z Husserlem codziennie, potem... wiele setek rozmów odbyłem…". To jest mój wzór pedagogiczny: rozmawiać. I to nieustannie być dostępnym, dzień i noc… Drugi wzór to jest tradycyjna pracownia malarska gdzie jest pewien zespół ludzi skupionych wokół profesora, który - chwała Bogu - miał jeszcze pracownię na Akademii. Czyli to była jakaś quasi mistyczna więź pomiędzy profesorem a studentami: wpadali do niego, on do nich. Profesor na kształt kierownika duchowego w zakonie, który podpowiada, daje jakieś ćwiczenia, odsłania jakieś horyzonty, a nie uczy malowania "pod siebie". Punkt trzeci może Cię rozśmieszy, ale ja się ustawiam poniżej studenta, a nie powyżej. To znaczy mam taką postawę, że on wie jakoś lepiej. Nie wiem, co to jest, ale taką mam jakąś świadomość, że on wie lepiej, mimo że ode mnie się uczy. Ale że wie lepiej.

Paweł Taranczewski, Zacisze

Paweł Taranczewski, Planty. Zima

Paweł Taranczewski, Stara jabłoń


Wystawa prac Pawła Taranczewskiego: NAUTILUS Salon Antykwaryczny ul. Św. Tomasza 8

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Student wie lepiej...
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.