W ubiegłym tygodniu ogłosiliśmy konkurs związany z książką "Tańce wśród piratów" Magdy Moll-Musiał i Marcina Musiała. Znamy już zwycięzców!!!
Prawidłowe odpowiedzi na zadane pytania konkursowe brzmią:
1) Mieszkańcy Katariny zajmują się ogrodnictwem.
2) Podczas wybuchu w 2001 roku wulkan Nindiri wyrzucił lawę na wysokość 500 metrów.
Spośród uczestników konkursu, którzy nadesłali prawidłowe odpowiedzi wybraliśmy zwycięzców. Oto pięć osób, które w najciekawszy sposób opisały, jakie cechy charakteru kształtują podróżników:
1) Aniela Muszalska
2) Małgorzata Matuszewska
3) Klaudia Załęska
4) Monika Górny
5) Anna Gniewek
Zwyciężczynie otrzymają w nagrodę książki "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie". Gratulujemy!
Piątek, 25 XI 2011, San Carlos, Nikaragua
Magda
Sprzątnęliśmy namiot i na ogniu zagotowaliśmy wodę na kawę i herbatę. Po śniadaniu poszliśmy do portu, by dopełnić formalności paszportowych i kupić bilet na łódkę. O 11-stej otrzymaliśmy pieczątkę wyjazdową z Kostaryki i ... znaleźliśmy się "nigdzie". Poszliśmy do supermarketu wymienić ostatnie colony na zimne piwka i delektując się nimi, oczekiwaliśmy na przeprawę. O pierwszej miała pojawić się nasza łódka (kosztowała nas 12$ za osobę). No i pojawiła się, ale dość długo trwało pakowanie bagaży i wyczytywanie wszystkich pasażerów z listy… Na szczęście rejs Rio Frio w końcu rozpoczął się. Trwał ponad godzinę. Mieliśmy okazję podziwiać rozmaite ptaki i… bambusowe domki Nikaraguańczyków.
Najgorsze było czekanie na nikaraguańską pieczątkę. Kolejka dłużyła się, gdyż każdy białoskóry (a takich była większość na łódce) musiał uiścić opłatę w jednym z 2 okienek. Wysokość zależała od kraju pochodzenia. Strażnik z każdym paszportem podchodził do jedynego komputera, gdzie sprawdzał, czy pasażer posiada "Luz Verde" i ile ma zapłacić. Jako dowód wpłaty dostawało się 2 kwitki, jeden malutki, a drugi wielki, oba ręcznie wypisywane, zgodnie z danymi w paszporcie.
- Solo gringo en esta lancha, solo gringo - narzekali miejscowi, którzy też musieli odstać po swoją pieczątkę.
Amerykanie płaci 25$, my "tylko" po 12. Na kwitku było napisane 10, ale to Ameryka Łacińska, więc ma swoje sekrety i swoje prawa…
San Carlos powitało nas gorącem (NIE PADAŁO!!!) i … wyborami Królowej Miasta 2011! Fiesta miała na celu popularyzację zapisu nowo narodzonych dzieci w urzędzie i odbywała się tuż przy porcie. Mogliśmy podziwiać dziewczynki w wieku 7-10 lat tańczące hip-hop, merengue i reggaeton, ruszając dokładnie wszystkimi mięśniami ciała! Były niesamowite. Usłyszeliśmy też formację perkusyjną - orkiestrę złożoną z samych bębnów i grzechotek oraz kuso odziane tancerki. Królową została 10-letnia dziewczynka; Marcin otrzymał pozwolenie, na zrobienie sobie z nią pamiątkowego zdjęcia.
Miasteczko było wesołe i pozytywne, choć dużo biedniejsze, niż miejscowości kostarykańskie. Miało jednak dwie zalety: 1. na każdym kroku sprzedawano nasz ulubiony cudowny rum Flor de Caña; 2. ceny za wszystko były 3-4 razy niższe niż w Kostaryce. Za puszkę piwa w sklepie można zapłacić 12 córdobas, czyli około pół dolara, a w knajpie 23-25, czyli jakiś dolar.
Zaopatrzeni w rum, banany i drożdżówki, czekamy na autobus do Managuy.
Zobacz następny dzień...
Sobota, 26 XI 2011, Managua, Nikaragua
Odkryte skarby:1
Magda
Do stolicy jechaliśmy klimatycznym (nie mylić z klimatyzowanym), rozklekotanym "diablo rojo", ale na szczęście nie była to najgorsza podróż życia (nie umywało się do doświadczeń z Indii). Dotarliśmy o 2 w nocy do celu, można było przekimać do 5 rano w autobusie. Wypytaliśmy lokalsów, którą taksówką możemy pojechać, by zmniejszyć prawdopodobieństwo porwania nas dla okupu. Wskazaną taryfą dojechaliśmy do Galerii Santo Domingo, gdzie mieliśmy czekać na Claudię.
W Managua, podobnie jak w San Jose, nie ma adresów. Podaje się punkt orientacyjny, ale nie wszyscy potrafią odliczać ilość zakrętów i przecznic, i nie orientują się w kierunkach… Lepiej więc spotkać się w miejscu, które wszyscy znają. Jak Pan Bóg nakazał, odczekaliśmy do 8-smej, by nie być zanadto upierdliwym gościem (ja przespałam czekanie na ławeczce, galerię otwierano o 10) i zadzwoniliśmy do Claudii z pożyczonej grzecznościowo komórki. Przybyła w ciągu 10 minut, wygodną toyotą z żółtą rejestracją.
- Witajcie! Jestem Claudia. - powiedziała uśmiechnięta kobieta i pojechaliśmy do domu…
Dom okazał się czymś w stylu nowoczesnego dworku. Był bardzo przestrzenny, z ogromnym tarasem i sympatycznym ogródkiem. Dostaliśmy apartament na pięterku. Z ogromnym łóżkiem, ogromną szafą, kilkoma oryginalnymi obrazami i komfortową łazienką.
- Mam dużo jedzenia po wczorajszym przyjęciu, zapraszam was na śniadanie, obiad i kolację.
Wzięliśmy upragniony prysznic i zeszliśmy na przepyszne śniadanie. Claudia pożyczyła nam też przewodnik po Nikaragui, by było nam prościej zaplanować podróż. W przewodniku zabłąkała się jej wizytówka… Claudia jest Pierwszym Sekretarzem w Ambasadzie Niemieckiej… To, co właśnie dojadaliśmy, okazało się pozostałościami po dyplomatycznej bibie… Pani Sekretarz w wielkim domu mieszka zupełnie sama. Jest bardzo otwarta i uśmiech nigdy nie znika z jej twarzy. Mówi biegle po hiszpańsku, angielsku i oczywiście niemiecku, zna dobrze francuski i rosyjski, i … uwaga! Rozumie po polsku!! Jej babcia była Ślązaczką, a Claudia 2 lata pracowała we Wrocławiu. Ponad połowę 40-letniego życia pracowała poza Niemcami. Uwielbia Nikaraguę, tu czuje się najlepiej.
- Zachwycają mnie rześkie poranki i to, że zawsze jest ciepło. Nigdy nie mam problemu wstać rano. Jest tu przepięknie - mówi.
- Jedziemy nad jezioro, na rancho! - zdecydowała nagle. Bądźcie gotowi za pół godziny.
Pojechaliśmy do "Monkey Hut", ośrodka na wybrzeżu jeziora Apoyo. Claudia sprawdziła w Internecie, na którym kilometrze drogi na Masayę należy skręcić nad jezioro. Na 37. Na przykład, aby dojechać do Claudii, należy krzyknąć w autobusie "Parada" na kilometrze 8,5. Tak funkcjonują punkty orientacyjne. Poza nimi nie ma nic. Nie minęliśmy żadnego drogowskazu na rezerwat przyrody, jezioro czy rancho…
- To jezioro słynie z tego, że nie można do niego trafić - zażartowała Niemka. Nam jednak udało się.
Rancho było genialnie położone, na spadzistym brzegu dużego, turkusowego jeziora otoczonego zielonymi górami. Teren był zaaranżowany przez tarasy, na których można było wyłożyć się na leżakach, hamakach lub usadowić pod rasowym bambusowym parasolem.
- Możecie korzystać ze wszystkiego, również z kajaków - wprowadziła nas recepcjonistka rancho - a jak będziecie chcieć piwo, to weźcie z lodówki, zaznaczcie tylko kreskę przy swoim imieniu.
Jednym słowem wypas.
Zabraliśmy po piwku Toña, wybraliśmy fajną miejscówkę nad samym brzegiem i wszyscy troje wskoczyliśmy do wody. Frajda była przednia! Na jeziorze zostały porobione drewniane "pływające wyspy", mogliśmy przepływać z jednej na drugą, albo przedostać się tam na nadmuchanej oponie i zabrać ze sobą koleżankę Toñę. Klasycznie, z radości zatańczyliśmy na takiej wyspie bachatę, co Claudia sfilmowała z molo. Marcin wyposażony w okulary i rurkę, eksplorował dno w poszukiwaniu jadeitu (znalazł jeden kamyk), robiliśmy też wyścigi kajakowe, ale nie były sprawiedliwe, bo każdy kajak był inny.
- Tego właśnie potrzebowaliśmy! - podsumował Marcin.
Po kilku godzinach rozkosznej laby pojechaliśmy do Katariny, miasteczka na wzgórzu po drugiej stronie jeziora. Widok był cudny, bo panorama rozciągała się aż do słynnego Lago Nicaragua.
- Tu każde miasteczko ma swoją funkcję. W Katarinie na przykład mieszkają ogrodnicy. Zaraz zatrzymamy się, kupić do domu chili.
Znajomy ogrodnik zaczął przynosić różne roślinki. Chili było przynajmniej 8 rodzajów. Dostaliśmy kilka papryczek na spróbowanie, ale jedyne, co ja i Marcin byliśmy w stanie zrobić, to wziąć jedną z nich do ust i zakrztusić się… Claudia świadomie wybrała najlepsze roślinki. Jest typem osoby, która dba o to, by życie miało najlepszy z możliwych smaków i umie cieszyć się małymi rzeczami. Raduje się maleńką papryczką, którą doda do zupy czy sałatki. To bez wątpienia skarb, recepta na szczęście: nazwę to "estetyczna uważność" - dostrzegać świadomie drobiazgi i wybierać te, które umilą i ubogacą codzienne życie.
Wróciliśmy późno. Zjedliśmy na kolację galla pinta, typowe nikaraguańskie śniadanie: ryż zapiekany z malutką czerwoną fasolką i cebulką. Jednak nie było nam dane odespać nocnej podroży…
- Cześć, Carla. Masz ochotę wyjść? Bo są u mnie ludzie z Couchsurfingu, kochają tańczyć. Idziemy na dyskotekę?
Koleżanka była chętna, zatem wylądowaliśmy w dyskotece z lat osiemdziesiątych, gdzie orkiestra w zaparte grała merengue. Na szczęście była maleńka sala, gdzie DJ puszczał bachatę i cubanę, więc mieliśmy też całkiem sporo frajdy. Padaliśmy jednak ze zmęczenia, więc Claudia zlitowała się nad nami i powróciliśmy do Wielkiego Domu.
Konkurs "Tańce wśród piratów"!!! Pytania:
1) Czym zajmują się mieszkańcy Katariny?
2) Na jaką wysokość wyrzucona została lawa podczas wybuchu wulkanu Nindiri w 2001 roku?
Zadanie konkursowe:
Jakie cechy charakteru kształtują podróżników?
Termin: Odpowiedzi prosimy przesyłać do 22 czerwca włącznie na adres konkurs@deon.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone w poniedziałek, 24 czerwca.
Nagrody: 5 kompletów książek: "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie".
Zobacz następny dzień...
Niedziela, 27 XI 2011, Masaya
Odkryte skarby: 1
Marcin
Zaczął się Adwent, a w kościele dookoła były polskie akcenty (obraz Jezusa Miłosiernego i obraz Jana Pawła II, brakowało tylko Faustyny). W świecie komercji jednak pełną parą mamy już Boże Narodzenie. Na wszystkich witrynach sklepowych stoją Święci Mikołajowie, ubrane choinki zdobią każde skrzyżowanie a na największych rondach znajdują się podświetlane szopki Bożonarodzeniowe. W sieciach handlowych lecą angielskie kolędy, a renifery biegają po niebie. Nawet podczas imprez z orkiestrą na żywo jakiś Święty Mikołaj gra na saksofonie lub trąbce.
Uwielbiam oglądać wulkany. Każdy wulkan ma coś innego do zaoferowania. Arenal toczy lawę (chociaż jest możliwe, że już zasnął na kolejne 400 lat), Poas wyrzuca w powietrze ogromne ilości gejzerowego dymu, Tortugero na plaży ma grafitowy piasek, Cerro Punta, czyli wulkan Baru, porósł gęstym lasem tropikalnym, Momotombo ma prawie idealnie symetryczny kształt a Laguna de Apoyo, to nic innego jak zalany stary krater. Na każdy z nich można patrzeć bardzo długo. Kiedy więc usłyszeliśmy, że w pobliżu znajdują się dwa wulkany, to choć była już godzina 12:00 (a o 17:00 jest już ciemno), szybko wyszliśmy z domu pojechaliśmy w kierunku Masaya.
Produkty wykonane z lawy w Europie są bardzo drogie. Wypolerowana lawa jest bardzo ładna, używa się ją do produkcji biżuterii, blatów i wszelkiego rodzaju ozdób. My natomiast zbieramy z każdego wulkanu kamyczki zastygłej lawy na pamiątkę. I każdy jest inny. Jedne są brązowe, inne zupełnie czarne, jeszcze inne to piasek wulkaniczny lub czarny kamyczek ozdobiony srebrnym brokatem. Mamy wiec już pokaźnej ilości wulkaniczny skarb :)
Szybciutko zakupiliśmy bilety wstępu do Parku Narodowego Wulkanu Masaya i popędziliśmy drogą zobaczyć wulkan. Zatrzymaliśmy się przy wulkanicznej rzece. Ogromny teren został pokryty przez spływającą lawę. Zastygła, tworzy czarną dżunglę, w szczelinach której schronienie znajdują liczne gatunki jaszczurek i węży. Magda wyciągnęła aparat i zrobiła zdjęcie.
- Marcin, nie mam w aparacie karty pamięci, została u Claudii.
- Szkoda, ale poprosimy kogoś, żeby nam sprzedał, bo i tak potrzebujemy - w skradzionym aparacie mieliśmy wszystkie karty pamięci. Na szczęście przenieśliśmy prawie wszystkie zdjęcia do komputera.
- Szkoda czasu, jeśli zdobędziemy kartę to tutaj wrócimy, a teraz lecimy do krateru.
Przeszliśmy kilkanaście kroków i złapaliśmy stopa pod sam krater. W samochodzie siedziała Katalina i David. Katalina pochodzi z Bogoty i zaproponowała nam, żebyśmy się spotkali kiedy wylądujemy w Kolumbii. Obiecała też przesłać nam zdjęcia z wulkanu.
Stanęliśmy nad ogromnym kraterem i uderzyła w nas fala siarczanego dymu. Tak naprawdę wulkan Nindiri posiada cztery kratery, z których jeden jest aktywny i zionie siarką. Wyjątkowo trafiliśmy na dzień, kiedy krater nie wyrzucał zbyt wiele dymu. Dzięki temu można było zrobić bardzo ciekawe zdjęcia. Stojąc nad taką dużą dziurą w ziemi, człowiek zdaje sobie sprawę jak wielka jest siła natury. We wnętrzu naszej planety znajdują się ogromne ilości magmy gotowe wydostać się w każdej chwili i utworzyć niszczącą lawę. Ostatnio Nindiri wybuchł w 2001 roku, wyrzucając w powietrze lawę na wysokość 500 metrów. Erupcja spowodowała wiele zniszczeń i uformowała dwie wulkaniczne rzeki.
Od stuleci wulkan wzbudzał strach miejscowej ludności i hiszpańskich konkwiskadrów. Nazywano go "La boca del infierno", czyli "Buzia Piekła". Obok kraterów Nindiri znajduje się wzgórze z krzyżem, któy postawili tu konkwiskadorzy. Nosi on imię "Cruz de Bombadilla", na pamiątkę ojca Francisco Bombadilla, który w XVI wieku odprawiał nad wulkanem egzorcyzmy, aby odpędzić diabła.
Rozstaliśmy się z Kataliną i Davidem i ruszyliśmy w stronę pobliskiego wulkanu, Masaya. Wulkan jest już bardzo wiekowy z dwoma kraterami. Czas sprawił, że jest obecnie pokryty zielonym lasem. W jego wnętrzu żyją liczne gatunki papug i innych ptaków. Podobny wulkan dający schronienie zwierzętom znajduje się w Tanzani. Wulkan Ngorongoro praktycznie już nie istnieje, pozostał po nim olbrzymi krater o szerokości 22 kilometry, którego ściany wznoszą się na wysokość 600 metrów. We wnętrzu krateru schronienie znalazły zwierzęta, które nie znają niszczącej działalności człowieka. Można przejechać koło nich jeepem, a one potraktują samochód jako kolejne duże zwierzę. CZAD! BARDZO chcę tam kiedyś pojechać.
Przy wulkanie Masaya spotkaliśmy Tajwańczyków. Rita zgodziła się przesłać nam swoje zdjęcia. Całe szczęście, bo teraz możemy się cieszyć widokiem obu wulkanów dłużej J
Weszliśmy na siedmiokilometrową drogę, na której po kilkunastu minutach zatrzymał się samochód.
- Jadę na dół, podwieźć was? - zapytał strażnik parkowy.
- Chętnie - odpowiedzieliśmy i wskoczyliśmy do jego samochodu. Kilka minut później byliśmy już przy głównej drodze, gdzie wpakowaliśmy się na pakę pickupa jadącego do Masaya.
Wysiedliśmy na małym ryneczku i ruszyliśmy zobaczyć targ rękodzieła, czyli artesanías. W przeciwieństwie do Kostaryki, tutaj zwierzęta są wyprawiane i sprzedawane jako souveniry. Można więc kupić koszyk, który ze wszystkich stron jest obklejony piórami i wygląda jak żywa kura, kaczka lub kogut, można kupić kajmany we wszystkich możliwych rozmiarach.Wypchane są też żółwie lądowe. Często ich ciała ułożone są tak, jakby stały na tylnych łapach a w rękach miały talerz na przekąski. Można też zakupić gigantyczne kopulujące ze sobą żaby we wszystkich możliwych pozycjach Kamasutry. Albo kapelusze, torebki, buty i wiele innych przedmiotów zrobionych ze skór krokodyla lub dużego węża. Można. Tylko że to wszystko wygląda strasznie, zwierzęta giną bezsensownie, a nawet jeśli ktoś dokona zakupu wypchanego zwierzaka, to i tak nie wywiezie go z kraju, bo na granicy zostanie mu odebrany. Totalny bezsens i okrucieństwo.
Ale na artesanías było też wiele fajnych rzeczy. Śmiało można tam zostawić całkiem sporą ilość gotówki, bo jest w czym wybierać. Dodatkowo wszystko jest bardzo tanie i jeszcze da się sporo spuścić cenę. Dokonaliśmy więc zakupu kilku pamiątek i doskonałych kubańskich cygar, które w przeliczeniu na złotówki kosztowały jakieś 70 gr/sztukę. Po powrocie do domu usiedliśmy na tarasie i delektowaliśmy się kubańskim cygarem do późnej nocy.
Konkurs "Tańce wśród piratów"!!! Pytania:
1) Czym zajmują się mieszkańcy Katariny?
2) Na jaką wysokość wyrzucona została lawa podczas wybuchu wulkanu Nindiri w 2001 roku?
Zadanie konkursowe:
Jakie cechy charakteru kształtują podróżników?
Termin: Odpowiedzi prosimy przesyłać do 22 czerwca włącznie na adres konkurs@deon.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone w poniedziałek, 24 czerwca.
Nagrody: 5 kompletów książek: "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie".
Zobacz następny dzień...
Poniedziałek, 28 IX 2011, Chocoyero
Magda
- 20 km od miasta macie prawdziwą dżunglę! I możecie tam rozbić namiot. Najlepiej zaraz przy wodospadzie, gdzie papugi mają swoje gniazda. - powiedziała Claudia.
Uwielbiamy obserwować naturę. Przyroda zachwyca nas bardziej, niż jakiekolwiek miasta i owoce zaawansowanej cywilizacji. Dlatego kiedy Claudia opowiedziała nam o rezerwacie zielonej papugi oddalonym o 20 km od Managua, nie trzeba było nas namawiać, abyśmy tam pojechali.
Aby dostać się do Chocoyero (tak nazywa się rezerwat), należy pojechać busem do Ticuantepe i następnie kontynuować jazdę 7,5 km wertepiastą drogą, niczym na koniec świata. Podobno co godzinę jeżdżą fioletowe busy do wioski Los Rios, skąd do parku jest już tylko 3 km, ale nam nie dane było ich ujrzeć. Zatrzymała się jednak riksza, w której były już 3 osoby i za 2 dolary zabrała nas z plecakami pod same wrota Chocoyero.
- Chocoyero to jeden z 2 wodospadów w tym rezerwacie, od niego bierze to miejsce swoją nazwę. Zielona papuga, która tu żyje, nazywa się "chocoyo", a ponieważ zakłada gniazda w skale przy kaskadzie, wodospad nazwano od jej imienia - wprowadził nas strażnik parku po uiszczeniu opłaty wstępnej 90 cordobów od osoby i 50 cordobów od namiotu. - Jest tu jeszcze jeden wodospad, Brujo (po polsku oznacza Wiedźmin, Czarownik), ale droga do niego jest teraz zamknięta, bo ogromne deszcze spowodowały spore szkody. Ludzie miejscowi słyszeli szum wody, więc szukali rzeki. Nie znaleźli jej, za to napotkali na wodospad. Woda spływająca z niego znika kilka metrów od wodospadu. Nazwali go Brujo, gdyż nie wiedzieli, co dzieje się z wodą, dlaczego nie ma rzeki.
- A co dzieje się z wodą? - zapytałam.
- Woda bardzo szybko filtruje się przez piasek i skały wulkaniczne i tworzy podziemną rzekę.
Weszliśmy na teren parku. Przeczytaliśmy tablice informujące, jakie zwierzęta możemy tu spotkać i o której godzinie. O 16.30 papugi miały zlecieć się do wodospadu, o 2 w nocy miały wyć ogromne małpy kongo, a 5.30 papugi wylatują z gniazd. Możemy tu spotkać 12 rodzajów wężów, mnóstwo motyli i pająków, 176 gatunków ptaków (132 gatunki żyją w parku, a 44 przylatują od września do lutego, niektóre nawet z Meksyku!), 3 gatunki małp (kongo, białogłową oraz capuchino), różne gady, lisy i gryzonie.
Korytarzem wydrążonym w wszechobecnej zieleni, dotarliśmy do miejsca biwakowego tuż przy wodospadzie. Po drodze próbowaliśmy fotografować motyle i ptaki, których było rzeczywiście całe mnóstwo. Doświadczyliśmy boleśnie braku drugiego aparatu, w którym mieliśmy kilkakrotnie większy zoom…
Teren był górzysty, zbudowany z wcinających się w podłoże pionowych skał porośniętych roślinnością. Zieleń stanowiła kilkuset metrową ścianę, a kolejne piętra porastały różnorodne formy lasu. Rozbiliśmy namiot i poszliśmy na spacer.
- Ależ tu pięknie! - zachwycił się Marcin, wpatrzony w wodospad. Przy wodospadzie widoczne były dziesiątki małych dziurek, w których to ptaki założyły swoje gniazda. - Musimy koniecznie wrócić tu po 16.
Zobaczyliśmy drzewa zapuszczające korzenie na ogromnych głazach, spuszczając je w niższe partie lasu w poszukiwaniu substancji odżywczych i wody. Spotkaliśmy duże drzewa ceiba, z których Indianie Ameryki Centralnej do dziś wyrabiają czółna. Dla Majów drzewa te stanowiły symbol płodności, miały też walor mistyczny - wierzyli, że mają moc odpędzania zła, uzdrawiania oraz ochrony przed klęskami naturalnymi, nazywali je więc "drzewami świętymi". Odnaleźliśmy też chilamate, czyli ogromne drzewa podobne jak w lesie deszczowym w Kostaryce - z ogromnymi korzeniami. W konarach drzew obserwowaliśmy setki ptaków. Papugi gromadami przefruwały z gałęzi na gałąź.
Punktualnie wróciliśmy pod wodospad. Jak z zegarkiem pod skrzydłem, o16.30 zaczęły zlatywać się papugi, "rozmawiając" przy tym ze sobą niemiłosiernie głośno. Zobaczyliśmy setki zielonopiórych ptaków powracających do swoich gniazd. Prześliczne, małe zielone papużki!
- Wracają zawsze do swojego gniazda, czy po prostu zajmują, co wolne? - spytałam strażnika, który również przyszedł pod wodospad, podziwiać ten wyjątkowy moment.
- Zawsze do swojego. I są bardzo wierne! Jeśli papudze umrze współmałżonek, nigdy już z żadną inną papugą nie zakłada rodziny.
Zatem polskie powiedzenie "papużki-nierozłączki" posiada pełne uzasadnienie.
O 17 nastała cisza, papugi poszły spać. Pół godziny potem zrobiło się ciemno, więc i my poszliśmy w ślady papug.
Konkurs "Tańce wśród piratów"!!! Pytania:
1) Czym zajmują się mieszkańcy Katariny?
2) Na jaką wysokość wyrzucona została lawa podczas wybuchu wulkanu Nindiri w 2001 roku?
Zadanie konkursowe:
Jakie cechy charakteru kształtują podróżników?
Termin: Odpowiedzi prosimy przesyłać do 22 czerwca włącznie na adres konkurs@deon.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone w poniedziałek, 24 czerwca.
Nagrody: 5 kompletów książek: "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie".
Zobacz następny dzień...
Wtorek, 29 XI 2011, Chocoyero - Managua
Znalezione skarby: dużo
Magda
Nie wiedziałam, że przyroda może być aż tak punktualna! O 2-giej w nocy małpy kongo zaczęły strasznie wydzierać się i nie dały nam pospać przez najbliższe dwie godziny. Wycie było bardzo solidne… Gdybym nie wiedziała, że to małpy, myślałabym że jakieś lwy czy tygrysy i zapewne byłabym przerażona… Krzyki małp niosły się po całej dżungli i chyba żaden z nich nie pozostawał bez odpowiedzi. Wyszłam przed namiot, ale było zupełnie ciemno, widać było jedynie świetliki. "Z pomocą czołówki nie zobaczę małp, są pewnie gdzieś wysoko w gałęziach" - pomyślałam i wróciłam do namiotu, symulować sen w nadziei, że jeszcze nadejdzie.
Wstaliśmy o 6, załapaliśmy się na widok ostatnich papug wylatujących z dziurek w skale przy kaskadzie.
- Marcin, a gdzie jest nasze mydełko? Zostawiłam je tu przed namiotem, na liściu.
- Nie wiem, tu go nie ma.
- Jak myślisz, czy wzięła nam je małpa?
- He, he, skoro nie ma, to chyba tak! A jak wzięła, to pewnie zjadła, bo myślała, że to coś do jedzenia… Biedna małpa!
Umyliśmy więc tylko zęby w wodospadzie, zjedliśmy śniadanie i poszliśmy eksplorować dżunglę. Postanowiliśmy iść zamkniętym szlakiem do drugiego wodospadu. Spokojnie dało się nim przejść, aczkolwiek ilość materiału naniesionego przez deszcz i wielkość drzew wyrwanych z korzeniami robiły wrażenie. Musiało naprawdę makabrycznie lać. Dotarliśmy do niewielkiej, jednak bardzo urokliwej kaskady i zaobserwowaliśmy, że faktycznie, woda zanika bardzo szybko.
Potem poszliśmy trasą, która wiedzie wyższymi partiami lasu.
- Zobacz, zobacz, tu jest małpa, ta białogłowa! - szepta Marcin.
- Widzę, zobacz, a tu jest druga! - odpowiadam.
W rzeczywistości było ich naprawdę bardzo dużo i gdy tylko słyszeliśmy chrobotanie w gałęziach, ukazywała nam się małpka lub ich gromadka. Wszystkie były ciemne, jedynie głowę wokół twarzy miały białą. Bardzo zwinnie przeskakiwały z drzewa na drzewo, czasem huśtając się na gałęzi, czasem wisząc na ogonie…
Gdy obeszliśmy wszystko, co się dało, wyłożyliśmy się jeszcze tuż pod papuzią skałą przy wodospadzie. Beztrosko opalaliśmy się i odpoczywali, delektując się pięknem tego magicznego miejsca przez parę godzin.
W drodze do Managuy, pojechaliśmy jeszcze na targ w Masaya. Marcin kupił sobie tzw. "panamę", czyli panamski kapelusz - oczywiście rodem z Nikaragui. Tak naprawdę panamskie kapelusze pochodzą z Ekwadoru - a według Cejrowskiego najlepsze są w Kolumbii. Zobaczymy. W każdym razie panama charakteryzuje się tym, że jest wypleciona z liści palmy i można ją zmiąć, schować do kieszeni, a ona potem odzyska swój kształt. Fajny bajer J Jak ktoś chce, to możemy mu kupić i przywieźć, w Polsce to kosztuje 200 PLN, tu chodzi za 13-20 USD.
Z serii "skarby". Nie pisaliśmy o tym wcześniej, więc muszę uczynić to teraz. Marcin codziennie znajduje kilkanaście do kilkudziesięciu monet. Nie mają wielkiej wartości, ale ziarnko do ziarnka, zbierze się miarka - czasem znaleźne starcza nam na przejazd autobusem!
Konkurs "Tańce wśród piratów"!!! Pytania:
1) Czym zajmują się mieszkańcy Katariny?
2) Na jaką wysokość wyrzucona została lawa podczas wybuchu wulkanu Nindiri w 2001 roku?
Zadanie konkursowe:
Jakie cechy charakteru kształtują podróżników?
Termin: Odpowiedzi prosimy przesyłać do 22 czerwca włącznie na adres konkurs@deon.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone w poniedziałek, 24 czerwca.
Nagrody: 5 kompletów książek: "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie".
Zobacz następny dzień....
Środa, 30 XI 2011, Leon i okolice
Marcin
Pożegnaliśmy się z Claudią i pojechaliśmy do Leon. Bardzo chcieliśmy się dostać do Leon Viejo, pierwszej stolicy Nikaragui. Niestety okazało się, że tego dnia już nic nie pojedzie do starego miasta. Udaliśmy się więc na spacer uliczkami kolonialnego Leon. Miasto słynie z kościołów. Zostało założone przez Hiszpanów, ponieważ Leon Viejo został zniszczony przez lawę z wulkanu Momotombo.
W regionie znany jest teatr uliczny przedstawiający tzw. Giganterię, czyli taniec dwójki aktorów i grę kilkuosobowej orkiestry. Teatr ma być karykaturą hiszpańskich osadników. W inscenizacji jest przedstawiona duża kukła symbolizująca hiszpańską kobietę i mały człowieczek z dużą głową symbolizujący Indianina. Duża głowa Indianina prezentuje duży mózg. Indianin podchodzi do przechodniów i prosi o pieniądze. Kiedy je otrzyma, orkiestra zaczyna grać cokolwiek, a kukła przedstawiająca hiszpańską kobietę zaczyna tańczyć, bez względu na to co zagra orkiestra. Ma to symbolizować jej głupotę.
Drugi bardzo ważny zwyczaj Nikaraguański, który mieliśmy okazję zobaczyć w Leonie nosi nazwę La Purisima. Tradycyjnie rytuał Purisimy jest obchodzony od 29 XI - 7 XII i dotyczy kultu Niepokalanego Poczęcia Matki Boskiej i obrazu zwanego "La Conchita". Według legendy, 7 XII 1721 roku (w ten dzień przypada święto Niepokalanego Poczęcia), miejscowe kobiety piorące ubrania w Lago de Nicaragua zobaczyły drewnianą skrzynkę unoszącą się na wodzie w ich pobliżu. Pomimo starań wyciagnięcia na brzeg drewnianej skrzyni, nie mogły się do niej dostać, ponieważ stale odpływała od brzegu. Ponieważ kobiety uznały to za cud, pobiegły do zakonu Świętego Franciszka poinformować braci o swoim odkryciu. Franciszkanie zdołali wyjąć skrzynię z wody. Gdy ją otworzyli, znaleźli w środku piękny obraz przedstawiający Matkę Boską. Obraz został przeniesiony do katedry w Granadzie, gdzie znajduje się do dzisiaj i jest mu przypisywanych wiele cudów.
Nikaragujczycy głęboko wierzą w zdolność Maryi do ochrony miast przed inwazjami i klęskami naturalnymi. W 1862 roku La Conchita została awansowana dekretem prezydenckim do rangi Generała Armii Nikaraguańskiej... Pełni tę funkcję do dzisiaj.
Przez cały okres Purisimy, ma miejsce Griteria (na język polski można przetłumaczyć jako "krzyczenie"). Katolicy dekorują ołtarze w swoich domach, zostawiają otwarte drzwi i około godziny 18:00 wychodzą na zewnątrz. Celebrant krzyczy "¿Quien causa tanta alegria?" co znaczy "kto powoduje tyle radości". Tłum odpowiada: "La Concepcion de Maria", czyli "Niepokalane Poczęcie Maryi". Dodatkowo całymi dniami eksplodują dookoła fajerwerki.
Potem wsiedliśmy do autobusu, by po 30 minutach zjawić się na plaży Pacyfiku.
Plaża jest bardzo zadbana, ale tubylcy nie inwestują w turystykę regionu. Wysokie fale obijają się o piaszczysty brzeg.
Szybko wskoczyliśmy do oceanu. Na zmianę beztrosko pływaliśmy z Magdą, żeby któreś z nas pilnowało dobytku. Staraliśmy się pływać w miarę blisko brzegu. Tak zabawa trwała i trwała przez kilka godzin. Aż w pewnym momencie wiatr dmuchnął nieco mocniej powodując troszkę większą falę. Nie starczyło mi sił, żeby podskoczyć nad napływająca falę. Silny prąd obrócił mnie kilka razy i nagle poczułem, że uderzam twarzą w dno oceanu. Zakotwiczyłem głową w piachu, aż zabolało. Czym prędzej wyszedłem z wody, dotknąłem policzka i już wiedziałem, że jest bardzo nieciekawie.
- Magda, bardzo źle wyglądam?
- Jakbyś się z kimś pobił, co się stało?
- Ocean mnie pobił. Uważaj, tutaj są bardzo silne prądy. Fale są bardzo zdradliwe.
Niestety, fale przy brzegu są wyjątkowo brutalne i potrafią wprowadzić w błąd kąpiących się w oceanie. Nasza koleżanka na tej plaży złamała nogę. Przez długi czas zastanawialiśmy się jak to możliwe, żeby ktoś złamał nogę w morzu. Otóż da się, bo powracająca fala mocno podcina nogi. My nóg nie połamaliśmy. Ale przez kilka kolejnych dni moja osoba będzie bardzo niefotogeniczna…
Potem wiatr przybrał na sile, więc zrezygnowaliśmy z dalszego pływania, bo fale zaczęły interesować się naszym dobytkiem. W trakcie ewakuacji podziwialiśmy zachodzące nad Pacyfikiem słońce. Wróciliśmy do Leon z zamiarem wczesnego wstania, by udać się do Leon Viejo.
Konkurs "Tańce wśród piratów"!!! Pytania:
1) Czym zajmują się mieszkańcy Katariny?
2) Na jaką wysokość wyrzucona została lawa podczas wybuchu wulkanu Nindiri w 2001 roku?
Zadanie konkursowe:
Jakie cechy charakteru kształtują podróżników?
Termin: Odpowiedzi prosimy przesyłać do 22 czerwca włącznie na adres konkurs@deon.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone w poniedziałek, 24 czerwca.
Nagrody: 5 kompletów książek: "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie".
Zobacz następny dzień....
Czwartek, 1 XII 2011, Leon Viejo
Marcin
Zrezygnowaliśmy z naszej podróży w kierunku Hondurasu i Gwatemali. Nikaragua jest przepięknym krajem mającym do zaoferowania wiele atrakcyjnych miejsc. 1/5 powierzchni kraju stanowią parki i rezerwaty naturalne. Po samej Nikaragui można podróżować pół roku i się nie znudzić. Zamiast Hondurasu i Gwatemali postanowiliśmy zobaczyć jeszcze kilka innych bardzo ciekawych miejsc.
Wsiedliśmy do autobusu i po kilku przesiadkach byliśmy w Leon Viejo. Miasto było pierwszą stolicą Nikaragui. Zostało założone przez Fernandeza de Cordova, tego samego, który założył Granadę. Istniało jednak niecały wiek. Do upadku miasta przyczyniły cztery zdarzenia.
Fernandez de Cordoba założył Leon Viejo, ale miał konkurenta, który bardzo pragnął władać miastem. Pewnego dnia Fernandez został schwytany i na placu ścięty. Jego ciało zostało złożone w katedrze, a głowa wystawiona na placu na widok publiczny. Ciało konkurenta również złożono w katedrze, obok Fernandeza de Cordoba.
Pierwotni mieszkańcy terenów późniejszego Leon Viejo przybyli z Meksyku 800 lat przed Chrystusem. Byli to Indianie Ayagualo władający językiem Chorotego. Wojownicy plemienia Ayagualo, czyli Tapaliai, byli straszeni i torturowani. Starano się wypędzić ich z miasta za pomocą psów wojennych. Te miały za zadanie zagryźć jak największą liczbę Indian. Z innych robiono niewolników.
W Leon Viejo, w katedrze, władzę sprawował biskup. Starał się on za wszelką cenę ochronić Indian przed wypędzeniem, mordowaniem i niewolnictwem. Za nieposłuszeństwo względem nowego burmistrza miasta, został zamordowany.
Do tego wszystkiego dołożył się niespokojny wulkan Momotombo. Kilkadziesiąt lat po założeniu, miasto zostało pogrążone w lawie i pyle wulkanicznym. Mieszkańcy zdołali uciec lecz nie udało im się ponownie odnaleźć Leon Viejo. Wówczas postanowiono założyć nowe miasto, któremu nadano nazwę Leon.
Wieść o zniszczonym mieście obrosła w legendę. Przez kilkaset lat Leon Viejo był pogrążony w lawie i choć próbowano odnaleźć ruiny zaginionego miasta, udało się to dopiero w 1967 roku. Ruiny odkrył student archeologii z Leon. Wykopaliska trwały 5 lat i udało się odkopać zaledwie ¼ terenu. Pozostała część nadal znajduje się pod ziemią i czeka cierpliwie na odkrycie. Brakuje pieniędzy na dalsze prace, udało się zebrać do tej pory 45% potrzebnych środków.
Budowę każdego miasta rozpoczynano od założenia placu, od którego odbiegały dwie główne ulice. Leon Viejo zamieszkiwało 200 rodzin. Miasto miało stajnie, domy dla szwaczek, apartamenty dla hiszpańskich kobiet, przynajmniej dwa kościoły, garnizon wojskowy, fortecę, port i wiele innych zabudowań, których przeznaczenia do dzisiejszego dnia nie odkryto.
Miasto miało własny bank ze skarbcem, w którym zbierano złoto z całego regionu. 1/5 uzbieranego złota traktowano jako podatek i oddawano koronie hiszpańskiej. Reszta pozostawała w kolonii. Wybuch wulkanu poprzedziły trzęsienia ziemi i mieszkańcy zdołali się przenieść w nowe miejsce. Zawsze jednak, kiedy jest jakieś zamieszanie, znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zrobić jakiś przekręt. Możliwe, że podczas przeprowadzki, część złota została "pożyczona" i zakopana w ruinach miasta, a lawa przykryła teren i złoto nadal czeka na swojego nowego właściciela. Trzeba dodać, że w Nikaragui znajdują się trzy kopalnie złota, a niewolnicy byli wykorzystywani do transportowania kruszcu do miasta. Miasto nadal czeka na archeologów i poszukiwaczy skarbów.
W miejscu gdzie kiedyś była forteca, obecnie znajduje się mirador, czyli taras widokowy, z którego można podziwiać pobliskie wulkany, miedzy innymi Momotombo i mniejszy, Momotombito. Wulkan Momotombo jest nadal aktywny i wyrzuca w powietrze kłęby dymu. Między wulkanem a miastem znajduje się jezioro. Momotombito jest jednocześnie wyspą. Indianie uważali wyspę za wzgórze sakralne i odprawiali tam swoje rytuały modlitewne.
Trafiliśmy na drzewo, które miało liście w kształcie krzyża. Nosi on nazwę Jicaro Poszczególne listki symbolizują cztery współdziałające ze sobą żywioły. Owoce drzewa są okrągłe i wyrabia się z nich marakasy, czyli grzechotki.
Wyszliśmy z zaginionego miasta i usiedliśmy nad brzegiem jeziora, by podziwiać wulkan Momotombo i całą okolicę. Wcale się nie dziwimy, że Fernandez de Cordoba postanowił założyć tu stolicę, bo jest tu ślicznie. Siedząc nad brzegiem jeziora ułożyliśmy sobie plan dalszej podróży…
Konkurs "Tańce wśród piratów"!!! Pytania:
1) Czym zajmują się mieszkańcy Katariny?
2) Na jaką wysokość wyrzucona została lawa podczas wybuchu wulkanu Nindiri w 2001 roku?
Zadanie konkursowe:
Jakie cechy charakteru kształtują podróżników?
Termin: Odpowiedzi prosimy przesyłać do 22 czerwca włącznie na adres konkurs@deon.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone w poniedziałek, 24 czerwca.
Nagrody: 5 kompletów książek: "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie".
Zobacz następny dzień....
Piątek, 2 XII 2011, Ometepe
Magda
Wstaliśmy o świcie z planem dotarcia dziś na Ometepe. W Nikaragui nie ma długodystansowych autobusów, dlatego nasza podróż wyglądała tak: bus z Leon do Managuy, bus z Managuy do Granady, bus z Granady do Rivas, taxi z Rivas do San Jorge i na koniec prom o wdzięcznej nazwie "Che Guevara" z San Jorge do Moyogalpa na wyspie Ometepe. Mieliśmy szczęście, że w Managua busy do Granady i Leon odjeżdżają z tego samego dworca. W większości przypadków przesiadek trzeba zmienić dworzec w Managua. Jest to wyzwanie, gdyż nie ma komunikacji miejskiej między dworcami, raczej trzeba zdać się na taksówkę, a ta kosztuje często kilkakroć więcej niż cała trasa autobusami międzymiejskimi…
Granada jest prześlicznym miasteczkiem, założonym podobnie jak Leon, przez Francisco de Cordoba. Chcieliśmy więc poszwędać się po nim chwilę. Zostawiliśmy bagaże w hoteliku w centrum i powędrowaliśmy kolorowymi uliczkami do portu. Po raz pierwszy zobaczyliśmy w oddali wulkan Concepcion na wyspie Ometepe. Nasz cel.
W Granadzie trwały jakieś obchody religijne pod Katedrą, z udziałem biskupa. Wszystkie figury z chyba wszystkich okolicznych kościołów również brały udział w tym święcie, wystawione rządkiem na Placu Głównym… Był zrobiony ołtarz polowy, nad którym Chrystus wisiał na krzyżu w towarzystwie kokosów i bananów.
Pospacerowaliśmy parę godzin wśród kościołów i pięknie odmalowanych pastelowych domków oddychając atmosferą miasta.
W Rivas na targu zrobiliśmy zapasy na wyspę, kupując np. 25 soczystych pomarańczy za 30 cordobów (1,3$) chleb i odkryty niedawno biały ser, który smakuje pomiędzy oscypkiem a mozarellą.
Zdążyliśmy na prom o 16. Podczas godzinnego rejsu upajaliśmy się przepięknym widokiem Ometepe z dwoma wulkanami - Concepcion i Maderas, uroczym zachodem słońca oraz litrową toñą i kubańskim cygarem.
Dotarliśmy na magiczne Ometepe!
Na koniec dnia znaleźliśmy najtańszy hostel i utargowaliśmy jeszcze cenę za całkiem niezły pokój do 7$ za nas oboje za noc.. Zostawiliśmy szybko dobytek i aby uczcić zdobycie wyspy i wynagrodzić sobie całodzienną podróż, poszliśmy do najprzyjemniejszej restauracji na kolację i zimną cervezę.
Jutro wspinaczka na wulkan!
Konkurs "Tańce wśród piratów"!!! Pytania:
1) Czym zajmują się mieszkańcy Katariny?
2) Na jaką wysokość wyrzucona została lawa podczas wybuchu wulkanu Nindiri w 2001 roku?
Zadanie konkursowe:
Jakie cechy charakteru kształtują podróżników?
Termin: Odpowiedzi prosimy przesyłać do 22 czerwca włącznie na adres konkurs@deon.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone w poniedziałek, 24 czerwca.
Nagrody: 5 kompletów książek: "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie".
Zobacz następny dzień....
Sobota, 3 XII 2011, Ometepe
Magda
Chcieliśmy wstać o 4, bo "Lonely Planet" zaleca rozpocząć wspinanie na wulkan o 5.30, tuż przed wschodem słońca. Zaspaliśmy jednak i wyszliśmy z hostelu przed siódmą. "Lonely Planet" podaje, że wyprawa trwa 8-10 godzin i że jest bardzo męcząca, rekomenduje też drogę z przewodnikiem. Przewodnicy cenią się bardzo, więc nie skorzystaliśmy z ich usług, natomiast zabraliśmy sporo prowiantu i wody na długą trasę w upale.
Z Mayogulpy droga na Concepcion jest najdłuższa, warto więc podjechać do La Choncha lub La Flor, żeby zaoszczędzić kroków. Czekaliśmy więc na autobus, wraz z kilkoma grupkami innych turystów. Wszyscy mieli swojego przewodnika i byli z Niemiec lub USA.
- Przyjaciele, wy też jesteście mile widziani w naszej grupie, jeśli tylko zapłacicie 10$każdy.
Pomimo tego, że cena nagle spadła o 5$, nie byliśmy zainteresowani.
- To jak nie chcecie dołączyć, nie śledźcie mnie i nie naśladujcie mojej wspinaczki. Bardzo nie lubię, jak ktoś spoza grupy za mną idzie.
Pomyśleliśmy, że pewnie będziemy szli dużo szybciej niż grupa Niemców, więc koleś nie ma się o co martwić.
- Kiedy przyjedzie autobus? Czyż nie jest co pół godziny? - spytałam, gdyż czekaliśmy już pół godziny.
- Autobus jest mniej więcej co pół godziny, dlatego dopiero przyjedzie.
W końcu pojawił się leciwy gruchocik i podwiózł nas piaszczystą drogą pod tablicę "Volcan Concepcion. Camino", czyli "Wulkan Concepcion - Droga"
Nazwa wulkanu - koncepcja - oznacza oczywiście poczęcie, w domyśle niepokalane. Wszystko tu nosi taką nazwę, a Concepcion jest również imieniem bardzo często nadawanym dziewczynkom.
Na wulkan szło się najpierw pylistą, potem kamienistą, a potem stromą leśną drogą. Cały czas ścieżka była wyraźna i nie było gdzie zgubić się. Po dwóch godzinach marszu z przerwą na śniadanie, doszliśmy do odsłoniętej części wulkanu. Zobaczyliśmy, którędy spływały 3 rzeki lawy. Kontynuowaliśmy drogę, już po lawie porośniętej trawą. Niestety, dziś wulkan był w chmurach i borykaliśmy się z mgłą. Po 40 minutach byliśmy już przy kraterze. Nie mogliśmy jednak cieszyć się widokiem jeziora z każdej strony, gdyż wszędzie była tylko jedna wielka chmura.
Schodząc, spotkaliśmy dwie grupki idące z przewodnikami do góry. Minęliśmy się w miejscu, gdzie kończył się las. Byli zdziwieni, ze już schodzimy. Śmialiśmy się, że koleś, który proponował nam dołączenie do wycieczki za 10$ specjalnie komplikował drogę grupie, żeby pokazać, że wyjść na wulkan jest trudno. Wiedzie nań prosta droga, a ten przewodnik skręcał na prywatne pola i kluczył zagrodami…
Gdy weszliśmy do lasu, nagle na naszym szlaku napotkaliśmy wielkiego byka. Leżał sobie spokojnie centralnie na ścieżce i nie wydawało się, że ma ochotę sobie pójść. Był naprawdę gigantyczny, a jego rogi wzbudzały respekt. Musieliśmy jakoś go ominąć, przedarliśmy się zatem lasem parę metrów powyżej zwierzęcia.
Schodząc, robiliśmy zdjęcia małpom i motylom, których było co niemiara. Na ostatnim odcinku drogi zatrzymał się wóz zaprzężony w dwa spasione woły i zaproponował nam, że nas podrzuci do szosy. Skorzystaliśmy. Chłopi dopytywali nas, czy wozy i woły są też w Polsce.
Czekaliśmy ponad godzinę na autobus, ale nie raczył nadjechać. W ogóle NIC nie jachało! Postanowiliśmy iść na piechotę i po 20 minutach dopiero przejechał koło nas pierwszy pojazd - niebieski pick-up. Kierowca był tak miły, że zatrzymał się i podrzucił nas pod hostel. Po drodze zapytał standardowo, skąd jesteśmy i czy w Polsce też mówi się po hiszpańsku…
Konkurs "Tańce wśród piratów"!!! Pytania:
1) Czym zajmują się mieszkańcy Katariny?
2) Na jaką wysokość wyrzucona została lawa podczas wybuchu wulkanu Nindiri w 2001 roku?
Zadanie konkursowe:
Jakie cechy charakteru kształtują podróżników?
Termin: Odpowiedzi prosimy przesyłać do 22 czerwca włącznie na adres konkurs@deon.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone w poniedziałek, 24 czerwca.
Nagrody: 5 kompletów książek: "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie".
Zobacz następny dzień....
Niedziela, 4 XII 2011, La Flor
Marcin
- ¿Quien causa tanta alegria?" - krzyczy kościelny
- La Concepcion de Maria" - odpowiada tłum.
Za 2 minuty ma zacząć się msza. Ale się nie zaczyna. Rozpoczęcie następuje 40 minut później, bo ksiądz dopiero wtedy się pojawia w kościele. Jeśli msza ma zacząć się o 10:00, to znaczy, że o 10:00 ministranci zaczną znosić stoliki i ławki, rozstawią świece, przyniosą wentylator, keyboard, głośniki tak duże jak na Wood Stock, zdążą zagrać w karty i poopowiadać kawały.
- ¿Quien causa tanta alegria?" - po raz kolejny krzyczy kościelny.
- La Concepcion de Maria" - po raz kolejny odpowiada tłum.
Wchodzi ksiądz. Lud klaszcze w dłonie. Msza wygląda standardowo do momentu kazania.
- Mówiłem wam, żebyście zrobili w domach szopki. Fajnie, że zrobiliście. Ale dlaczego wsadziliście do środka Dzieciątko? Macie je włożyć 24 XII, a nie wcześniej - tłumaczy. A 24 XII niech wasze najmłodsze dziecko wsadzi Jezuska do szopki.
- Macie wyprostować swoje ścieżki. Narzeczeni mają wyprostować swoje a małżeństwa swoje. To znaczy, że jeżeli marcie drugą kobietę, to nie dzwońcie do niej, tylko bądźcie ze swoją żoną.
- Pamiętajcie, że podczas Wigilii je się tradycyjnego kurczaka - poucza dalej ksiądz. W Ameryce Centralnej i Południowej kura nie jest traktowana jako mięso. Istnieje "carne", czyli mięso, "pollo" - kurczak, "pescado" - ryba, "guinea" - świnka morska.
Mija kazanie i zaczynają się dary. Dla księdza. Dzieciaki z całego kościoła ustawiają się w długi sznureczek. Każde ma w rękach reklamówkę, a w niej dary. Jest więc ananas, w następnej pomarańcze, są banany, w kolejnej arbuz, potem chleb, są kwiaty, jest papier toaletowy, jest żarówka i jest mydło. Na koniec rodzice niosą dziecko do pobłogosławienia.
Z głośników leci super głośna muzyka disco i wszyscy śpiewają pieśni. Tłum klaszcze w dłonie, niektórzy przeskakują z nogi na nogę.
Przychodzi przekazanie znaku pokoju. Dzieciaki lecą do księdza, żeby na ich czole z4robił znak krzyża. Położenie ręki na głowie nie wystarczy, wszystko musi być namacalne. Nie ma krzyża, nie ma błogosławieństwa. Ludzie ściskają sobie dłonie i serdecznie uśmiechają się. Ludki podchodzą do siebie nawet na drugą stronę kościoła. Trwa euforia i znów wszyscy klaszczą w dłonie i radośnie podrygują.
Komunia oczywiście pod dwoma postaciami. Poza księdzem komunię rozdają również szafarki. Obie ubrane tak samo, w kolorach grafitowym i białym.
- I pamiętajcie, że dzisiaj jest niedziela i macie się nie bić - kończy msze ksiądz.
Zabraliśmy plecaki i ruszyliśmy w kierunku przystani. Przypłynął prom i zabrał nas na drugą stronę jeziora.
- Taxi, taxi - mówi mężczyzna. San Juan del Sur.
- Tego nie bierzcie, bo on bierze 200 za osobę. Jest strasznie drogi - mówi mężczyzna z innego samochodu.
- Nie, 40, znamy cenę.
- Nie, ten bierze 200, nie ma droższego w tym mieście - koleś nie przestawał krzyczeć.
Kierowca taxi colectivo zdenerwował się, że ktoś niesłusznie go oskarża i próbuje odebrać klientów. Zapakował do samochodu pasażerów, spakował spokojnie plecaki a potem podszedł do kolesia i tak mu złoił skórę, że tamten nie miał nic do gadania. Potem spokojnie wsiadł do taksówki i zawiózł nas do San Juan del Sur, gdzie złapaliśmy autobus do La Flor.
Wysiedliśmy nad samym Pacyfikiem i od razu udaliśmy się w kierunku rezerwatu naturalnego żółwi morskich. Akurat do grudnia na tej plaży rodzi się najwięcej żółwi, więc liczyliśmy, że zobaczymy jakieś. Dokładnie w tym okresie na świat przychodzą malutkie żółwiki a na plaży można spotkać dorosłe 450 kilogramowe dorosłe mamy. Trzeba przyznać, że żółwie mają dobry gust, bowiem plaża powala swoją urodą.
Minął nas mężczyzna, który nadchodził od strony plaży. W rękach miał spory koszyk a w nim…18 maleńkich nowonarodzonych żółwików. Były śliczne i radośnie baraszkowały w koszyku w poszukiwaniu morza.
Żółwie są zbierane do koszyka, zanoszone do biura rezerwatu, liczone i wpuszczane do oceanu. Robi się to między innymi po to, żeby zwiększyć przetrwanie małych żółwi. Na plaży czeka na nie mnóstwo ptaków gotowych urządzić sobie ucztę żółwiową. Mewy, kondory i inne ptaki przekopują plażę w poszukiwaniu jajek lub zjadają małe żółwie zaraz po wykluciu. Bez pomocy człowieka małe żółwie miałyby znacznie mniejsze szanse na przetrwanie. Od momentu złożenia jaj do wyklucia mija 50-60 dni. Wszystkie żółwie rodzą się jednocześnie, żeby mieć większe szanse. Samce rodzą się w niższej temperaturze, samiczki w wyższej. Największe szanse na przetrwanie mają żółwie jeśli urodzą się w nocy. Wówczas w ciągu maksymalnie 20 minut są w stanie pokonać całą plażę. Jeśli urodzą się w ciągu dnia, prawdopodobnie żaden nie przetrwa. Albo zatroszczą się o nie ptaki, albo rozgrzany piasek wysuszy maleństwa zanim dotrą do oceanu. Jeśli jednak żółwiom się uda, mogą popłynąć do Peru albo na Alaskę.
W pierwszym okresie życia nie da się rozpoznać płci żółwi. Przez pierwsze osiem dni nie potrzebują one jedzenia. Pod pancerzem zostaje bowiem odrobina skorupki, która wystarcza małym żółwiom na odżywczy pokarm.
Kiedy mija okres wylęgania, mama żółwica wraca na plażę i zagląda do swojego gniazda. Jeśli żółwie się nie wykluły, niszczy gniazdo.
Poszliśmy na spacer znaleźć żółwie. Niestety jedyne jakie znaleźliśmy, to osiem martwych żółwików, które zostały wysuszone przez słońce. Wróciliśmy do biura rezerwatu i do późnej nocy oglądaliśmy baraszkujące w koszyku maluchy…
Konkurs "Tańce wśród piratów"!!! Pytania:
1) Czym zajmują się mieszkańcy Katariny?
2) Na jaką wysokość wyrzucona została lawa podczas wybuchu wulkanu Nindiri w 2001 roku?
Zadanie konkursowe:
Jakie cechy charakteru kształtują podróżników?
Termin: Odpowiedzi prosimy przesyłać do 22 czerwca włącznie na adres konkurs@deon.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone w poniedziałek, 24 czerwca.
Nagrody: 5 kompletów książek: "Tańce wśród piratów" i "Mały przewodnik po tradycjach chrześcijańskich w Krakowie".
Skomentuj artykuł