Vincent van Gogh w Saint-Remy

W tej oazie spokoju leczył się Vincent van Gogh, cierpiący - jak zapisano w księdze przyjęć - na "ostre ataki psychozy z halucynacjami, urojeniami..." (fot. travelingmcmahans / flickr.com)
Krystyna Słomka / slo

Z Avinionu do St. Remy de Provence prowadzi droga wysadzana starymi platanami. Wspaniale odnowione miasteczko z kamiennymi domami o błękitnych okiennicach, małymi uliczkami i placykami z fontannami ciurkającymi źródlaną wodą jest nawet historycznie ciekawe (urodził się w nim Nostradamus, a pobliskie Glanum to najważniejsze rzymskie wykopaliska we Francji), ale nie nadzwyczajne. I gdyby nie Vincent van Gogh oraz miejsce, w którym spędził on ostatnie miesiące życia, byłoby tylko jednym z wielu zabytkowych miast Prowansji.

Szpital psychiatryczny, w którym malarz przebywał rok, i gdzie powstały jego najważniejsze prace, leży poza granicami miasta, półtora kilometra od jego centrum. Malownicze miejsce u nagich szczytów krańca Alp, jak sto lat temu, tak i teraz otaczają gaje oliwne i pola uprawne. W lipcu i sierpniu kwitnie tu lawenda, a jej intensywny zapach unosi się nad całą okolicą.

Zakład leczniczy tonie w zieleni rozpościerającego się wokół parku. To XII-wieczny kompleks klasztorny Saint Paul de Mausole, od XVII wieku wykorzystywany przez zakonników na przytułek dla obłąkanych, zaś na początku XIX stulecia powiększony o dwa niskie skrzydła i przekształcony w szpital.

W tej oazie spokoju leczył się Vincent van Gogh, cierpiący - jak zapisano w księdze przyjęć - na "ostre ataki psychozy z halucynacjami, urojeniami...". Szpitalnemu leczeniu poddał się na własne życzenie w maju 1889 r., po tym, jak nasilające się załamanie nerwowe, coraz częstsze ataki furii i halucynacji, doprowadziły do burzliwej kłótni z Paulem Gauguinem i samookaleczenia artysty.

DEON.PL POLECA

Malarzowi przydzielono dwa, nader skromnie wyposażone pokoiki: jeden do spania, drugi na pracownię. Zza okiennych krat malował sielską okolicę i rozświetlony żywymi barwami ogród za klasztorem. Z czasem zezwolono mu na opuszczanie murów zakładu i malowanie w plenerze pod nadzorem stróża.

Paradoksalnie okres pobytu w szpitalu, z punktu widzenia zdrowia dla van Gogha najcięższy, dla jego malarstwa był najbardziej owocny. Powtarzające się ataki choroby wyraźnie przydały mu siły twórczej. Przelewał na płótna wszystko, co go otaczało: pomieszczenia zakładu, stare drzewa w pobliskim parku, ławki, drzewa oliwne, cyprysy, kwiaty, pszeniczne pola i utrudzonych żniwiarzy, szpital pośród wiejskiego krajobrazu, otaczające go góry. Ten sam motyw przedstawiał o różnych porach dnia i roku, w innej temperaturze światła, żywych, bądź stonowanych barwach. Malował portrety pacjentów, opiekującego się nim doktora, towarzyszącego mu pracownika zakładu.

Pracował bez wytchnienia. Dość powiedzieć, że podczas rocznego pobytu w szpitalu namalował 150 obrazów olejnych, wykonał ponad 100 rysunków. Tylko przez ostatnie dwa i pół miesiąca stworzył 70 płócien. Oślepiające słońce południa, gorące, nasycone kolory otaczającej go przyrody były widać stworzone dla jego duszy...

Van Gogh próbował różnych zawodów zanim - w wieku 27 lat - całkowicie oddał się malarstwu. Pierwszy kryzys psychiczny objawił się wskutek nieodwzajemnionej miłości, a postępująca choroba i spowodowane nią nieobliczalne usposobienie wpędzało go w częste konflikty z rodziną i otoczeniem.

Zetknąwszy się w Paryżu z obrazami impresjonistów zatęsknił za światłem południa. Opuścił Holandię i osiadł na południu Francji. Dotąd posługiwał się ciemną gamą kolorów, teraz czyste i wyraziste barwy przydały jego sztuce nowego wyrazu. Był jednak coraz bardziej chory. Samotnego, nie umiejącego zatrzymać przy sobie kogokolwiek, dręczył wewnętrzny niepokój. Topił go w ogromnych ilościach szkodliwego dla zdrowia, psychoaktywnego absyntu.

Aktualny stan umysłu znajdował odbicie w powstających obrazach: w zawirowanych formach, zaskakujących barwach, kreskach koloru, którymi się posługiwał, sfalowanych, zygzakowatych, ale nigdy prostych. Pracował nieznany, i gdyby nie finansowe wsparcie brata, żyłby w skrajnej nędzy. A wymagania miał niewielkie: starczyłoby mu, gdyby sprzedane obrazy pokryły, choć koszty zużytych materiałów. Nie zaznał nawet tego.

Szpital opuścił w połowie maja 1890 r. Wydawało się, że jest już uleczony. Dwa miesiące później van Gogh strzelił sobie w pierś. Zmarł dwa dni później. Miał 37 lat. W ciągu zaledwie dziesięciu lat twórczych wykonał ponad osiemset obrazów olejnych, kilkaset rysunków, szkiców i litografii. Połowa z nich przypadła na czas pobytu we Francji, kiedy to ukształtował się indywidualny styl jego malarstwa, a te, które uznano za najdoskonalsze, powstały podczas kuracji malarza w szpitalu psychiatrycznym. Dwadzieścia jeden ich reprodukcji widnieje wzdłuż drogi wiodącej do zakładu. Panele stoją dokładnie w miejscu, z którego artysta z górą sto lat temu kopiował przestawioną na nich naturę.

Postscriptum

Życie zadrwiło z van Gogha okrutnie, i zasłużony sukces przyszedł kilkadziesiąt lat za późno. W 1963 r. rząd holenderski odkupił od jego bratanka 150 obrazów i 400 szkiców za sumę 15,5 miliona guldenów. Artysta za życia sprzedał tylko jeden obraz, i to za marne 400 franków, ale ten sam obraz, "Czerwone winnice w Arles", dom aukcyjny Sotheby's w 1990 r. sprzedał za 53,9 miliona dolarów.

Źródło: Vincent van Gogh w Saint-Remy

www.dziennikpolski24.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Vincent van Gogh w Saint-Remy
Komentarze (2)
R
R
24 listopada 2010, 23:05
Nie ma jak Teresa.... :)
T
teresa
24 listopada 2010, 21:05
"The Shallow in the Deep" Bones.