Nie trzeba być ekstremalnym księdzem [WYWIAD]

Nie trzeba być ekstremalnym księdzem [WYWIAD]
(fot. Niniwa Team)
Karol Wilczyński / Tomasz Maniura OMI

W dniu święceń byłem pewny, że będę świętym księdzem. Dziś wiem, że Bóg naprawdę wybiera to, co słabe i głupie. I że tylko On jest święty.

Takiego sms-a dostałem od ojca Tomka Maniury, Oblata Maryi Niepokalanej, dzień po przeprowadzeniu z nim wywiadu. Rozmawialiśmy o jego powołaniu, sytuacji młodych w Kościele, słabościach i grzechach towarzyszących kapłaństwu, ale też głębokim zaufaniu Bożej Opatrzności, która nieustannie go prowadzi.

Jego sposobem na wakacje jest niezmiennie od 10 lat kilkumiesięczna wyprawa rowerowa na krańce świata. W poprzednich latach na czele Niniwa Team dojechał już m.in. na Syberię, do Jerozolimy, na Nordkapp czy do Maroka.

DEON.PL POLECA

O kapłaństwie i otwartości na innych, o swoich słabościach i grzechach księży, ale też tegorocznej wyprawie rowerowej na Wyspy Brytyjskie - opowiada Tomasz Maniura OMI.

Karol Wilczyński: Po co znów jedziesz na wyprawę?

Tomasz Maniura OMI: Nie wiem. Nie wiem, co Bóg mi naszykował. Wyprawy są też po prostu bardzo mocnym doświadczeniem wiary. Warunki i wyzwania sprzyjają poznawaniu siebie i Boga. Maksymalne zmęczenie powoduje, że z ludzi wychodzi absolutnie wszystko. Ja sam też siebie poznaję podczas wypraw na rowerze.

Widzę to tak: uczestnicy wypraw są jak Izraelczycy idący przez pustynię, zbuntowani przeciw prorokowi, przeciw Bogu, krzyczący "co my tu zrobimy, co będziemy jeść".

Na wyprawach jest tak samo - cały czas można słyszeć głosy typu "po co ja tu jestem, kto mnie tu zabrał". Od tygodnia się nie myliśmy, od trzech dni nie spaliśmy pod dachem, cały czas pada, jest zimno… Szczerze mówiąc, to czuję się na tych wyprawach jak Mojżesz (śmiech).

Tym razem jedziemy na Zachód, gdzie zawsze było 100 razy trudniej niż na Wschodzie - na Syberii, w Syrii czy Jerozolimie. Ludziom się wydaje, że Niemcy, Francja, to kraje bogate, będzie łatwiej. Ale tak nie jest, ludzie tam są zamknięci, nikt tam nie wpuści nikogo do domu, nawet nie pozwolą się przemyć wężem na podwórku. Jak nie zapłacisz, to nic nie dostaniesz - a my z zasady nie płacimy za noclegi.

W zeszłym roku była nas tam dwudziestka i nie mieliśmy się gdzie umyć, a teraz jedzie nas prawie czterdzieści osób. Co nas czeka?

Jaka jest twoja rola?

Czuwać, byśmy wrócili cali i zdrowi. By uczestnicy wrócili z doświadczeniem wiary - przekonaniem, że w życiu nie chodzi o te trudy, o niewygody, ale o Boga. Wiem jak ludzie przeżywają tę codzienną mszę świętą, którą odprawiam. Dla nich to uczta, prawdziwy pokarm, który daje siłę. Ludzie, którzy przyjmują Jezusa, przyjmują miłość. Żeby żyć, trzeba kochać. I po to tam jadę.

A co zostanie z tego dla Ciebie?

Wyprawy sprowadzają mnie do parteru, uczą mnie pokory i moich słabości, a jednocześnie pokazują mi to, co istotne. Strasznie fajne jest to, że to dziewiąta wyprawa, a my znowu nie mamy jakiegoś planu, nie ma rutyny. Wiem tylko ile jest ludzi, a jest ich bardzo dużo (śmiech).

Słabości?

Mogę powiedzieć uczciwie, że moje życie jest zbudowane na słabościach. Na nic sobie nie zasłużyłem. Jak byłem w zerówce, to pani wychowawczyni powiedziała mojej mamie, że nie mogę iść do szkoły. Byłem za mało "kumaty", bo nie rozróżniałem literek. Nauczycielka mówiła, że absolutnie nie nadaję się do zwykłej szkoły, że idę do specjalnej.

Byłem wtedy mały, to się działo za moimi plecami. Ale poszedłem z innymi dziećmi do zwykłej podstawówki. Nie wiem co mama nagadała wtedy tej kobiecie.

Potem, w szkole, mama po pracy zamiast odpoczywać, godzinami siedziała ze mną i uczyła mnie "Ala ma kota…" . Ja, mały nerwus, oczywiście krzyczałem, że to bez sensu, że to niepotrzebne. A w czwartej klasie miałem świadectwo z paskiem.

Nie czuję jednak by to - ani inne rzeczy w moim życiu - były moją zasługą. Mówił o tym już św. Paweł: "Moc w słabości się doskonali". I nie wolno tego odrzucać. Dlatego ja cały czas decyduje się na te rowery.

Czy wobec tych słabości możesz być "ekstremalnym" księdzem, gotowym na wyzwania stawiane przez młodych?

Dla mnie kapłaństwo to nie jest nic ekstremalnego. Kapłaństwo jest po prostu sposobem bycia z ludźmi. Takim sposobem, który rodzi w nich wiarę i pobudza ich do myślenia. Bo jak ktoś myśli, to w końcu dojdzie do Pana Boga.

Stąd też są te wszystkie rzeczy, które robię - Niniwa, rowery. W ten sposób prowokuję młodych do myślenia, a to rozbudza wiarę. Na tym polega moje bycie księdzem. Doświadczenie pokazuje mi, że tak się da.

Kapłaństwo nie działa przez słowa, rekolekcje, czy konferencje, ale przede wszystkim przez przykład, doświadczenie. I nie trzeba być tym ekstremalnym księdzem, w takim sensie, że ksiądz ma robić nie wiadomo co.

Bycie naprawdę ekstremalnym sprowadza się do kochania. I ktoś najbardziej ekstremalny może być niewidoczny, może nigdy nie wygłosić dobrego kazania. Bo miłość jest ukryta w środku.

W kapłaństwie najważniejsza jest relacja z Jezusem. Ona jest ekstremalna, bo to Jezus ukochał mnie tak, że mnie nie zdradzi, nigdy mnie nie zostawi.

Bardzo bliska jest mi scena umycia nóg, gdy Jezus umył nogi apostołom. Wydaje mi się, że dotyczy to też mnie - ja też pozwalam Mu cały czas umywać mi nogi. On mnie wybrał i On cały czas mnie oczyszcza, mimo że wie, że Go zdradzę, że się Go wyprę. I ksiądz musi mieć tego świadomość, a jednocześnie mu ufać.

Miałem taką sytuację w seminarium. Rektor wezwał mnie i powiedział coś w rodzaju: "Tomek, na rok out, musisz odejść". Pełna konsternacja, nie wiedziałem, co się dzieje. Rektor mówił: "Słuchaj, bardzo niewyraźnie mówisz, seplenisz, ludzie w kościele cię nie rozumieją. Nie wyrzucamy cię, ale nie będziemy mogli cię wyświęcić, bo nie będziesz w stanie głosić kazań. Musisz iść na rok i poćwiczyć wymowę. Jak wrócisz, to z powrotem cię przyjmiemy".

Ja dobrze wiedziałem jak to się skończy. Powiedziałem ojcu rektorowi, że jak wyjdę, to już nie wrócę. I że nigdzie nie zamierzam iść. Poprosiłem, żeby dał mi podjąć takie ryzyko, że sam poćwiczę wymowę po zajęciach w seminarium i za trzy lata jak cały czas nie będę umiał wyraźnie mówić, to najwyżej mnie nie wyświęcą.

Udało się. Chociaż nie mówię jakoś super, to na kazaniach ludzie rozumieją co mówię. Śmieją się, kiedy żartuję, a jak trzeba, to się skupiają (śmiech). Teraz mówię do wielu ludzi - rekolekcje, kazania.

Ta historia pokazuje mi, że Bóg naprawdę wykorzystuje w nas to, co słabe, a nie ekstremalne. Kwestia tkwi w przyjmowaniu - jeśli nie przyjmę tego kim jestem - swojego wyglądu, swojego charakteru, swojego zdrowia, swojego portfela czy rodziny - to Mu nie zaufam. W kapłaństwie cały czas się tego uczę, uczę się przyjmowania.

Co jest dla ciebie najważniejsze w twoich kontaktach z ludźmi?

Zwykły uśmiech, czy mówiąc inaczej - stworzenie relacji. Pierwsze co przychodzi mi do głowy, to sytuacja spotkania, w której moja postawa, moje zachowanie, moje gesty kogoś do mnie przyciągają. Tak jak apostołowie przyszli do Jezusa i zapytali Go: "Powiedz, gdzie mieszkasz", to On nie tłumaczył im jakichś doktryn, zasad moralnych, ale odpowiedział po prostu: "Chodźcie, a zobaczycie". Nie opowiadał im na jakiej ulicy mieszka, czy jak wygląda jego dom, ale poprowadził ich. Dał im doświadczenie.

Gdy jako kapłan spotykam się z młodszymi ludźmi, to wiem, że aby ich przyciągnąć, to muszę im zaimponować. Nie czymś głupim, nie czymś ekstremalnym, drogimi gadżetami czy oryginalnymi ciuchami. Chodzi raczej o zwyczajną ludzką dobroć. Muszę być po prostu miły, uczynny. O tym też mówił inny prorok, gdy komentował wiarę Izraelitów: "Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości" (Oz 11,4).

W ten sposób, przez dobroć, prowadzimy ludzi do miłości Boga. To, że Jezus stał się człowiekiem i pokochał na sposób ludzki, też jest wyrazem Jego dobroci i otwartości. Ludzie dochodzą do prawdziwej miłości właśnie przez taką otwartość, doświadczając dobroci innych.

Pan Bóg daje dużo tym, którzy Mu ufają. W życiu nie przypuszczałbym, że będę z młodymi tyle jeździł na rowerze (śmiech). Byłem otwarty, przyjąłem to, co dał mi Bóg. Jeśli się zamykam, marudzę, to zamykam się też na Niego. A wszystko mam od Niego, wszystko jest łaską.

Tak samo jest w Kościele. Media robią wszystko, by pokazać, że Kościół to średniowiecze, a księża to jacyś fanatycy. I tutaj najważniejsza jest otwartość. Jeśli ktoś do mnie przychodzi, to niezależnie jakie ma poglądy, jak wygląda, to ja tego człowieka przede wszystkim przyjmuję. Z szacunkiem przyjmuję jego przekonania, to w co wierzy. Przecież on do tego jakoś doszedł, ktoś go tak ukształtował. Receptą jest to, od czego zaczęliśmy - trzeba przyjąć.

To kiedy napiszesz traktat o zaufaniu i przyjmowaniu (śmiech)?

Nie wiem czy kiedykolwiek napiszę, nie mam na to czasu. To wielka łaska od Boga, mieć czas na pisanie.

Zaufanie jest w życiu podstawą. Wszystko, co mam, to kim jestem, zawdzięczam Bogu. Wszystko, co się dzieje w moim życiu, to jest Pan Bóg. Nie ja wymyśliłem swoje życie - i to jest fundament. Nie prosiłem się na ten świat, nie zasłużyłem sobie na życie. Tego chciał Pan Bóg.

Dlatego dla mnie najważniejszą umiejętnością w życiu jest umiejętność przyjmowania. Wszystko, ale to absolutnie wszystko wokół mnie zostało stworzone dla mnie, po to żebym wzrastał. Nawet jeśli jest to coś trudnego, ciężkiego lub doświadczam jakiegoś grzechu - Bóg nie chce grzechu, ale wszystko się dzieje za Jego dopustem. To widać po Panu Jezusie. On jak przyszedł na ziemię, to niczego nie odrzucił, nie przekreślił żadnego człowieka. Nie powiedział: "Dosyć. Tobie to już nie przebaczę".

Nawet w najgorszym momencie, jak szedł z krzyżem na Golgotę ,modlił się za swoich oprawców. Nie rzucał obelgami wisząc na krzyżu.

Więc mamy też przyjmować cierpienie?

Nie mam recepty na wszystkie sytuacje. Mogę powiedzieć o sobie, o tym, co nie idzie po mojej myśli w moim życiu. Co mam robić? Wracać do tego, co najistotniejsze. Oczywiście, jest to bardzo trudne, szczególnie jak umiera ktoś bliski. Czym to jest? To jest nasze życie, przeżywanie go w jedności z Bogiem.

Wszystko inne przydarza się, ale nie jest tak istotne. Mój wygląd lub to, że jestem Polakiem i mówię po polsku - to nie jest istotą mojego życia. Mógłbym być przecież Francuzem i mówić po francusku.

Tak samo to z czym sobie nie radzę - trudne sytuacje, cierpienie, osobisty grzech. To wszystko muszę oddawać Panu Bogu. Z grzechem zresztą nikt sobie nie radzi do końca. Słabości, egoizm siedzą we mnie cały czas. Wszyscy to mamy, przede wszystkim kapłani. Ale musimy to oddać Bogu, trzymać się tego, co istotne.

Cała sztuka polega na tym, żeby przyjąć - jeśli człowiek chce się rozwijać i wzrastać w łasce u Boga i ludzi, chce żyć i chce kochać, to musi umieć przyjmować. Zbyt często się zamykamy, mówimy o ludziach, że "ten jest zły" lub "z tym nie warto", kimś pogardzamy. Tak się ograniczamy, tak zmniejsza się nasze życie i umysł.

Zaufanie polega właśnie na tym przyjmowaniu, otwarciu się. I jeśli doświadczam jakiegoś zła, na przykład jacyś ludzie przeszkadzają mi, zazdroszczą, komuś znowu coś nie odpowiada, to ja wtedy mam szansę ich przyjąć, doświadczyć miłości. Jej wymagania są duże, ale to nas rozwija i to jest też wyrazem zaufania.

Jak jednak przyjmować to, że sami jesteśmy grzeszni?

Musimy stać się bezradni. Zaufać Bogu to stanąć i powiedzieć, że nie umiem, że rzeczywiście sobie nie radzę. To jest wtedy. I niektórzy będą na to potrzebowali 10 lat, a inni jednego miesiąca. Nie ma zasady.

Jak się jest uczciwym wewnętrznie, nazywa się rzeczy po imieniu, to zawsze trafi się do Pana Boga. Jak się ściemnia, udaje się że jest OK., a wcale nie jest, to się nie zaufa.

Miałem takie sytuacje w życiu, że coś tam nabroiłem. I wiedziałem, że to zło, które wyrządziłem już ode mnie nie zależy, że nie mam na to wpływu. Nie chce się tu spowiadać (śmiech), więc dam przykład - plotka. Ona już poszła, nikt już nie jest w stanie jej zatrzymać.

Tak samo gdy ja nabroiłem, to nie byłem w stanie tego opanować, stało się konkretne zło. Ale wtedy trzeba zamilknąć - jeden z proroków powiedział "w ciszy i ufności jest wasze ocalenie". Wbrew pozorom ja bardzo lubię ciszę.

Ludzie z zewnątrz patrzą na mnie jak na jakiegoś aktywistę, ale ja po prostu jestem posłuszny Bogu. Jadę na rowery, bo widzę że to jest dobre, że Bóg tego chce ode mnie, po prostu. Gdyby to ode mnie zależało, to jutro najchętniej wybrałbym się na łąkę i poleżał w ciszy (śmiech). To jest moje pragnienie.


Redakcja DEON.pl poleca:

Nie trzeba być ekstremalnym księdzem [WYWIAD] - zdjęcie w treści artykułuWIARA RODZI SIĘ W DIALOGU

Wacław Hryniewicz OMI

Życie człowieka wierzącego to ciągły dialog z Bogiem i z innymi ludźmi. Bóg wybrał dialog z człowiekiem jako zbawczą drogę docierania do ludzkiej wolności. Dla chrześcijanina sam Chrystus jest największą inspiracją do kształtowania w sobie postawy dialogu w relacji z drugą osobą.

Dlatego warto wsłuchiwać się w to, co o wierze mają do powiedzenia inni, również ci, którzy wywodzą się z innych wyznań i tradycji. Możemy uczyć się jedni od drugich, jak lepiej rozumieć sens tego, w co wierzymy, jak wyjść poza schematy w myśleniu i jak odkrywać zupełnie nowe znaczenia w pozornie dobrze znanych prawdach.

Jeden z najwybitniejszych polskich teologów zachęca do formułowania własnych wątpliwości w wierze i zadawania Bogu trudnych pytań. Sam Autor nie boi się ich wcale i z zaangażowaniem o nich dyskutuje.

Nowa książka ks. Wacława Hryniewicza wyrasta z wyjątkowego w polskiej teologii wydarzenia - debaty internetowej jednego najoryginalniejszych polskich myślicieli religijnych z internautami.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie trzeba być ekstremalnym księdzem [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.