Stewardessa o wielkim sercu. Fascynujące życie polskiej misjonarki

Stewardessa o wielkim sercu. Fascynujące życie polskiej misjonarki
(fot. Karolina Smorawska / smo.ka)

Wśród wielu powodów, które podkreślają, że Helena może zostać uznana za świętą, śmierć jest gdzieś na szarym końcu listy. Wiele rzeczy wyszło na jaw dopiero po jej śmierci.

Nie było w Polsce osoby, która nie usłyszała o śmierci Heleny, ale kim była, zanim umarła? Jaka była, jak zapamiętali ją przyjaciele i wreszcie, czy jej świętość możemy mierzyć w kategoriach męczeństwa za wiarę? Dość szybko zaczęły pojawiać się podobne głosy, a sprawa nie jest wcale tak oczywista. Przekonałem się o tym, zwłaszcza gdy poznałem jej fascynujący świat. Wśród wielu powodów, które podkreślają, że Helena może zostać uznana za świętą, śmierć jest gdzieś na zupełnym końcu listy. Ja wątpliwości nie mam, a teraz posłuchajcie, dlaczego.

Zdolna i zdeterminowana

DEON.PL POLECA

Helena od dziecka wychowywała się w środowisku katolickim. Jej pierwszą szkołą była Szkoła Podstawowa Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Libiążu. Już wtedy wykazywała ogromne zainteresowanie wieloma dziedzinami nauki i sztuki. Miała matematyczny zmysł, wielką wrażliwość i doskonałą pamięć, dzięki czemu rozwijała najróżniejsze pasje. Nigdy z żadnej z nich nie zrezygnowała, chociaż wciąż dochodziły nowe obowiązki. To czyni z niej naprawdę ciekawą osobę. Kochała śpiewać i grać na gitarze. Interesowała się sztuką, była na nią niezwykle wrażliwa. Łapała w lot języki obce, zwłaszcza angielski. To pozwoliło, aby drugą i trzecią klasę liceum spędziła w prestiżowej Leweston School w brytyjskim Sherborne. Po powrocie od razu podjęła studia na Politechnice Śląskiej. Wybrała inżynierię i technologię chemiczną w języku angielskim, który przyswoiła jak własny. W tym samym czasie zaczęła się również uczyć w szkole muzycznej I i II stopnia. Do instrumentów dołączył fortepian, a później też skrzypce. Wiele z tych rzeczy zaczęła robić na próbę, żeby czegoś doświadczyć lub posmakować. Sami widzicie, jak różnorodne zainteresowania miała. Takie osoby są mi szczególnie bliskie, bo sam nigdy nie potrafiłem wybrać jednej drogi, na każdej z nich można było przecież spotkać masę ciekawych ludzi, a to szalenie pociąga. Helena chyba miała podobne odczucia.

A co z czasem wolnym? Nie miała takiego. Od najwcześniejszych lat ciągnęło ją do wspólnot, był czas Oazy, pomoc w świetlicy Caritasu, schole kościelne, chóry, duszpasterstwo akademickie i Katolicki Związek Akademicki w Gliwicach, aż ostatecznie w 2012 roku trafiła do Wolontariatu Misyjnego "Salvator". I straciła głowę dla misji. To było właśnie to miejsce, w którym łączyły się jej wszystkie pasje. Każda jej zdolność czy nawet okresowe doświadczenie było cenne i potrzebne. Mogła grać, śpiewać, uczyć języków, animować i spotykać ludzi.

Stewardessa na posterunku

Skąd u Heleny takie pragnienie poznawania świata? Nie wiadomo, kiedy dokładnie się tym zaraziła, ale pobyt w Wielkiej Brytanii uświadomił jej mocno to, co zawsze traktowała w kategoriach intuicji, że świat tworzą przede wszystkim ludzie, a tych wciąż było jej w życiu za mało. Dlatego w pewnym momencie Helena postanowiła zostać stewardessą linii lotniczych! Miała predyspozycje do takiej pracy, począwszy od doskonałej znajomości języka angielskiego, a skończywszy na wielkiej otwartości i empatii wobec ludzi. Potrafiła przekazywać innym swój spokój, co przydatne jest w zawodzie stewardessy, która bierze na siebie wszystkie niepokoje i stresy ludzi zawieszonych ponad 30 tysięcy stóp nad ziemią. Trzeba do tego odwagi i pewności siebie, którą Helena miała.

Hela - jak mówili do niej czasem znajomi - nie robiła tych wszystkich rzeczy dla siebie samej. Nie mylcie jej pędu życia z chorobliwym aktywizmem. Miała zawsze świadomość, że sama korzysta z tego wszystkiego, ale nie ukrywała też nigdy, że najbardziej zależy jej na innych. "Cierpiała na chroniczny brak snu" - podkreślają prawie wszyscy jej znajomi. Wśród sytuacji, jakie wspominają, są takie, gdy budzili się rano, a Helena była już na nogach. Mało tego, wróciła właśnie z pracy - co w jej przypadku wiązało się na przykład z tym, że odbyła lot na Ukrainę i z powrotem - i właśnie zbierała się na zajęcia, po których miała jeszcze wiele innych rzeczy do zrobienia. Bywało, że spała tylko po 3-5 godzin dziennie i zawsze powtarzała, że odpocznie w niebie. A przecież do tego dochodziło też wiele sytuacji nagłych, nieprzewidzianych, gdy trzeba było komuś pomóc, kogoś wesprzeć. Nikt ze znajomych nie przypomina sobie, żeby spotkał się z jej odmową. Mówiła często, że wystarczy się do niej uśmiechnąć, a ona odbierze sygnał i dyskretnie ruszy na ratunek.

Ksiądz Mirosław Stanek, dyrektor wolontariatu, wspominał w jednym z wywiadów, jak Helena potrafiła robić innym niespodzianki. Wracali pewnego razu z wolontariatu w Gruzji. Byli przygotowani na dosyć ciężki nocny lot. Ku ich zdumieniu, kiedy weszli na pokład samolotu, zobaczyli Helenę, która już z daleka do nich machała. Wzięła sobie dyżur, żeby móc im towarzyszyć. Przez prawie cały lot w wolnych chwilach siadała na podłodze przy ich fotelach i rozmawiała z nimi. Ta sytuacja zwracała uwagę innych pasażerów.

Misje wbrew chorobie

Na swój pierwszy krótki wyjazd wolontaryjny Helena zdecydowała się udać do Galgahévíz na Węgrzech. Zajmowała się dziećmi. Później była też rumuńska Timisoara. To były zazwyczaj kilkunastodniowe wyjazdy. Do pierwszego poważnego wyjazdu Helena przygotowywała się w 2013 roku. Miała to być właśnie Gruzja. Podczas jednej z konferencji usłyszała od misjonarza historię o Zambii i dzieciach ulicy. Zainteresowała się tym tematem, a już niecałe dwa miesiące później leciała do Afryki, zmieniając całkowicie swoje plany. Spędziła tam cudowne dwa miesiące, ucząc dzieci języka angielskiego, czytania i pisania w oddalonej o 70 km od stolicy Chamulimbie. Pracowała w Salvation Home, który zajmował się sierotami i dziećmi ulicy. To był wspaniały czas, o którym Helena chętnie opowiadała w różnych wywiadach. Poruszały ją zawsze najbardziej tragedie dzieci. Opiekunowie podkreślali, że pomimo różnic kulturowych i braku wspólnego języka Helena miała w sobie coś takiego, że przyciągała je wszystkie. Wyjeżdżając, dostała od nich niezwykłe pożegnanie. Jeden z chłopców podarował jej samochód zrobiony z drutu i odpadów. Była to ich najcenniejsza i ulubiona zabawka w tym domu. Helena miała tego świadomość, więc bardzo ją to wzruszyło. Zrozumiała wtedy cały sens tych misji, a także to, że dopóki może, będzie oddawać im swój czas. Z Zambii musiała wrócić wcześniej, niż to było zaplanowane, ponieważ zaczęła mieć problemy zdrowotne. Szybko okazało się, że chodzi o serce i potrzebuje leczenia.

Po afrykańskiej misji zajęła się swoim zdrowiem, ale nie rezygnowała ze wspólnot. To czas, kiedy bardzo wielu osobom dała się poznać jako lokalna animatorka. Można było spotkać ją na wielu rekolekcjach, adoracjach i czuwaniu. W Internecie do dziś krąży wiele nagrań jej niebanalnego głosu, m.in. te, które nagrała z przyjaciółką i piosenkarką Magdaleną Tylek. Dzięki nim każdy, kto wcześniej nie znał Heleny, może w jakimś stopniu poczuć jej wrażliwość. Ciekawe, że osoby o potężnym wokalu zazwyczaj na co dzień mówią bardzo subtelnym głosem. Helena była pod tym względem niczym Florence Welch. Przy mikrofonie dostawała pełnej mocy.

Domknęła wiele spraw, jakby przeczuwała nowy początek

Gdy tylko było to możliwe, zaczęła przygotowywać się do kolejnej misji. Razem z koleżanką Anitą Szuwald wybrała Boliwię. Wiedziały, że Ameryka Południowa to bardzo trudny region, że sama Boliwia też jest niebezpieczna. Ostatnim przystankiem przed tą misją były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Helena zaangażowała się jako wolontariuszka. Tutaj pierwszy raz spotkałem się z jej postacią. Pracowałem wtedy w tzw. Departamencie Katechez i mieliśmy kontakt z setkami różnych parafii, które przygotowywały się na przyjęcie pielgrzymów i organizację katechez. Helena była szefową parafialnego oddziału ŚDM.

Pół roku później, w styczniu 2017 roku, dziewczyny ruszają w podróż do Boliwii. Miejscem, do którego zmierzają, jest miasto Cochabamba w centralnej części kraju. Prowadzą tam placówkę służebniczki dębickie i u nich dziewczyny zamieszkały. Pomagały głównie w ochronce dla dzieci prowadzonej przez siostry. Helena ze wszystkimi swoimi zdolnościami od początku aktywnie włączyła się w przygotowania do otwarcia nowej szkółki. Były bardzo szczęśliwe, że spędzą najbliższe pół roku w tak wyjątkowym miejscu. Helena poświęciła dla tego wyjazdu swoją karierę zawodową. Pozamykała wiele spraw, żeby móc spokojnie pracować i być tylko dla dzieciaków. Nie przypuszczała, jak wielkie znaczenie będzie to dla niej miało w życiu.

W nocy z 23 na 24 stycznia doszło do napadu na ochronkę. Powody włamania, jak się później okazało, były czysto rabunkowe. Dwóch młodych napastników zdawało sobie sprawę, że ochronkę wyremontowano i wyposażono w wiele sprzętów oraz pomocy naukowych, które były cenne. Nocny hałas prawdopodobnie obudził polskie wolontariuszki, a może wcale jeszcze wtedy nie spały? Helena przecież nie raz zarywała noce, żeby jeszcze w czymś pomóc, jeszcze coś dobrego zrobić. W domu przebywały dzieci, więc niepokojące dźwięki siłą rzeczy zwróciły uwagę opiekunów. Jeden z napastników, prawdopodobnie ze strachu przed nakryciem go na gorącym uczynku, zaatakował Helenę i zadał jej śmiertelne ciosy nożem. Pomimo szybkiej pomocy Helena zmarła. Do dziś niewiele wiadomo o szczegółach tej zbrodni. To nie było najważniejsze. Dla dobra Anity oraz rodziny Heleny media nie rozpisywały się o tym, mówiąc jedynie, że Helena zmarła na rękach przyjaciółki.

Kochała role drugoplanowe w życiu

Po kilkunastu dniach od tego wydarzenia ciało Heleny zostało przywiezione do Polski. Na pogrzeb oprócz wielu przyjaciół przybyli również ludzie, którzy nigdy Heleny nie poznali, ale zwyczajnie byli dotknięci jej śmiercią. Dzięki świadectwu przyjaciół z najróżniejszych wspólnot wszyscy dowiedzieliśmy się, kim naprawdę była Helena. Czy to tylko wolontariuszka zamordowana w Boliwii? A może kobieta, która zawsze była na drugim planie, by najsłabszych i najbardziej potrzebujących stawiać na pierwszym? Tak widziana była przez opiekunów kolejnych wolontariatów i znajomych. W dzieciakach, którymi się zajmowała, potrafiła obudzić tak pozytywne uczucia i radość, że na zdjęciach to oni byli bohaterami, ona usuwała się w cień. Podobnie było z modlitwą - krystaliczny głos, który u słuchaczy wywoływał ciarki na całym ciele, ale mimo wszystko to nie ona była na pierwszym planie. Nikt nie rozumie tego fenomenu, jak ktoś tak zdolny i pracowity może być jednocześnie tak niezauważalny. Ten sekret Helena zabrała ze sobą.

Helena była spoiwem, a inni dobrze się przy niej czuli. Wchodziła tam, gdzie w jakiś sposób ludzie byli sobie obcy i już za chwilę tworzyli razem wspólnotę. Pojawiała się niezauważenie w życiu innych, ale gdy jej zabrakło, zauważyli to wszyscy. Wyjeżdżając na misje, często powtarzała, że jedzie tam po to, żeby zostawić po sobie choć jedną osobę, która dalej będzie pomagać. Nie budowała więc swojej pozycji, ale była świadoma, że warto szkolić następców tej misji. Potrafiła dzielić się spokojem i wyciągać z ludzi to, co najlepsze. Tak, jakby wskazywała im cenne złoża, o których nie mieli pojęcia. Otwarcie przyznawała, że spośród pięciu języków miłości ona ma w sobie najwięcej tego związanego z okazywaniem czułości. To nie było nachalne, przerysowane, ale bardzo subtelne. Może właśnie dlatego potrafiła wejść do życia innych w sposób niezauważony.

Nikt nie zasługuje na nienawiść

Na koniec chciałbym wspomnieć dwóch młodych chłopaków, którzy napadli na sierociniec w Cochabambie. Łatwo jest ich nienawidzić, jeśli jednak historie ludzi z tej książki czegoś was nauczyły, to odpuśćcie im. Mają na imię Romualdo i Sergio, jeden jest w wieku około 20 lat, drugi ma prawie 30. Podczas wizji lokalnej jednemu z nich było zimno. Siostra zakonna podała mu koc oraz kubek wody, wtedy się rozpłakał i zaczął przepraszać. Tak zareagował na zwykły gest dobroci. Dzisiaj razem czekają na sprawiedliwy wyrok. Muszą odpowiedzieć za to, co zrobili, ale nikt nie zasługuje na nienawiść.

Mamy prawo czuć złość, smutek, bezsilność, a nawet powiedzieć im, jak bardzo skrzywdzili wiele osób, ale bez przebaczenia, nie będą mogli się zmienić. A przecież o to chyba chodzi, prawda? Więzienie nie ma być miejscem tortur, a resocjalizacji. Być może ktoś napisze kiedyś książkę o innych świętych i wśród nich będzie fascynująca postać mężczyzny, który przed laty zabił młodą polską wolontariuszkę, ale po odsiadce postanowił coś zmienić w życiu. Może uratuje po tym epizodzie wiele innych osób? Nie wiem, ale przecież znamy podobne życiorysy. Zabójca Marii Goretti też się zmienił. Był nawet obecny podczas jej kanonizacji, został kapucynem. Wszystko dlatego, że Maria chwilę przed śmiercią mu wybaczyła. Nie módlcie się o ich nawrócenie według naszego scenariusza, ale raczej o to, byśmy serio potrafili im wybaczyć. To więcej znaczy, bo będzie dla nich świadectwem istnienia Boga. Przecież po ludzku nie zasługują na nie, takich rzeczy nie można wybaczyć. Kim jest więc Bóg, w którego imię potrafimy to robić? Takie pytania zadają sobie ludzie, którym wybaczono zbrodnię.

***

Więcej inspirujących historii ludzi, którzy pokazują czym jest świętość, znajdziesz w książce "Po tej stronie nieba. Młodzi Święci"

Szymon Żyśko - redaktor portalu Deon.pl, grafik i reportażysta. Uwielbia spotykać się z ludźmi, słuchać ich opowieści, a potem przelewać je na papier. Prowadzi blog Pudełko nic (nothingbox.pl)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Szymon Żyśko

Zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga, dlatego najbliżej Niego jesteśmy, będąc sobą.

Byli ludźmi takimi jak ty. Żyli intensywnie i kochali to, co robili. Ich historie to dowód na to, że niebo można odnaleźć tu i...

Skomentuj artykuł

Stewardessa o wielkim sercu. Fascynujące życie polskiej misjonarki
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.