237 dziewczynek straciło dom. Czy dostaną nowy?
Mają od do 3 do 20 lat. Przyszły z ulicy, z domów pełnych przemocy, znikąd. I tam wrócą. Kenijskie prawo właśnie się zmieniło - już wkrótce w Domu Shalom, szkole i sierocińcu w Mitunguu, będą mogli zostać tylko chłopcy.
Do niedawna nie było problemu. Chłopcy i dziewczęta mogli przebywać w Shalom Home razem: chłopcy spali na parterze dużego budynku, a na pierwszym piętrze – z oddzielnym wejściem i oddzielnym zapleczem sanitarnym – dziewczynki. Od września chłopaki i dziewczyny muszą mieć oddzielne dormitoria, inaczej szkoła nie zostanie dopuszczona do egzaminów państwowych – matur, egzaminów klas ósmych i czwartych.
Dziewczynki trzeba odesłać...
Ks. Francis Gaciata, dyrektor szkoły, mówi, że są dwa wyjścia. Pierwsze: odesłać wszystkie dziewczynki. Problem w tym, że wiele z nich nie ma dokąd pójść. "Odkąd wyrzekła się mnie matka, jestem zdana na siebie. Po wielu perypetiach przeprowadziłam się do chrzestnego w miejscowości Mitunguu, ale gdy on zaczął mnie bić, musiałam uciekać" - opowiada Pauline z 2 klasy liceum. "Niewiele pamiętam ze swojego rodzinnego domu, bo już dwa lata jestem w Shalom Home. Razem z bratem pochodzimy z plemienia Samburu, ale ksiądz znalazł nas kiedyś, jak błąkaliśmy się po sawannie…" - mówi sześcioletnia Mary.
Miejsce akcji: Kenia
Mitunguu to trzydziestotysięczne miasteczko we wschodniej Kenii. Tam właśnie działa to szkoła-sierociniec, założona przez włoskiego księdza Francisa Gaciatę. Kenia nie jest łatwym miejscem do życia dla dzieci. Więcej niż połowa dzieci do 5 roku życia nie ma dostępu do właściwych warunków sanitarnych, a rzeczywista średnia czasu przeznaczonego na naukę w Kenii w 2020 wynosiła 6,6 lat (w Polsce 12,5 roku!). Shalom Home jest miejscem, w którym osierocone, porzucone, zaniedbane przez rodziców dzieci mogą znaleźć dom. W Shalom Home przebywa ponad 500 uczniów w wieku od 3 do 20 lat, są oddziały przedszkolne, podstawówka, liceum.
Kogo posłać do szkoły? Chłopca
Przed dziewczynkami życie stawia więcej problemów niż przed chłopcami. Oprócz tych wynikających z biedy czy wychowania w patologicznych rodzinach, dochodzą jeszcze inne. Wczesne ciąże, wykorzystywanie seksualne, brak pieniędzy na środki higieniczne w czasie okresu, więc lepiej przechodzić go w domu. Jeżeli rodzina musi wybrać, czy posłać do szkoły chłopca czy dziewczynkę – najczęściej posyła chłopca… Córka wyjdzie za mąż, inwestycja się nie zwróci.
... albo wybudować im nowy dom
Dlatego ks. Francis widzi też drugie wyjście. Zamiast odsyłać 237 dziewczynek - do patologicznego domu, albo czasem - po prostu donikąd, można wybudować im nowy dom. Czas jest, ale bardzo mało: do września musi być gotowy, bo we wrześniu wchodzą w życie nowe przepisy. A że od kliku lat szkołę odwiedza polski Ruch Światło-Życie, a w Shalom Home na stałe przebywa polska animatorka i misjonarka Ewa Korbut - polska oaza organizuje akcję wsparcia budowy. A właściwie to organizuje ją... właśnie Ewa.
- Najcięższe historie z życia tych dziewczynek słyszę od księdza dyrektora. Ich samych rzadko pytam o przeszłość. Wolę słuchać o ich marzeniach i planach na przyszłość. Brenda chce pracować w liniach lotniczych – ostatnio widziała przelatujący nad szkołą samolot i mi pokazywała. Glory z pierwszej klasy lubi się uczyć i na popołudniowych zajęciach w salach lekcyjnych, kiedy nie ma już wychowawcy, to ona pisze innym zadania na tablicy, czyta czytanki z podręcznika – jak dorośnie chce zostać nauczycielką - opowiada mi Ewa Korbut.
Tu potrzeba rewolucji
Dlatego Ewa ogłasza światu, że jest sprawa. I jest zbiórka. Do akcji włącza się Dayenu - chrześcijańska agencja reklamowa, znana z pięknego designu. I Dayenu przygotowuje plakaty, które będą służyć akcji.
"Rozmawialiśmy wcześniej kilka razy o mieszkankach sierocińca Matetu. Przeżyły wiele. Zbyt wiele. Gwałty, pobicia, wyzysk. Gdy dostaliśmy ich zdjęcia i widzieliśmy wielkie oczy i uśmiechnięte twarze, było jasne, że to nie zwykłe dziewczyny, ale wojowniczki. Silne, pełne nadziei, ambitne. I mówią głośno: “Chcę tu zostać!” Chcieliśmy pokazać w kampanii tę ich siłę walki. Ugrzecznione afrykańskie dzieci w domu dziecka nie wchodziły w grę. Zresztą, nikogo już nie ruszają, a tu potrzeba rewolucji. I równocześnie, jak pokazać nasze dziewczyny, żeby nie naruszać ich godności? Dlatego postanowiliśmy… naszkicować im portrety. Na szybko, byle jak, tak jak robiłby to ktoś w konspiracji. Podobnie plakaty – malowane grubym pędzlem i powielane ręcznie, tworzone pospiesznie w podziemiu i z bardzo ograniczonym dostępem do farby. Jeśli ma być jakaś rewolucja to dziewczyny z Matetu są twarzami tej rewolucji!" - czytamy na stronie pracowni.
Pół miliona do zebrania
Tyle potrzeba. To jak tani dom pod Krakowem albo droga kawalerka w Warszawie. Za te pół miliona 237 dziewczynek będzie we wrześniu miało bezpieczny, dobry dom. Tylko trzeba je zebrać. Miejsce już wybrane. Akcja podbija internet - w ciągu pierwszych kilku dni dni wpłacających jest już więcej niż przyszłych lokatorek, a na koncie - prawie 50 tysięcy. Wspierający mają do wyboru: kupić w Afryce worek cementu, blachę na dach, okno, tonę piasku. Tylko, że bez dostawy. Bo z tego wszystkiego będzie dom.
- Odkąd byłam w Kenii po raz pierwszy w 2018 roku, non stop dostaję mnóstwo wsparcia modlitewnego, ale i finansowego. Dlatego podjęłam się tego wyzwania, żeby zebrać 550 tys. zł. I naprawdę wierzę, że nam się uda. Nam, nie mnie. Bo to nie będzie moje dzieło. Chciałabym, żeby dormitorium św. Faustyny dla dziewczynek tu w Kenii było takim wyrazem solidarności Kościoła, który przecież jest powszechny - mówi Ewa.
Źródło: mat. prasowe akcji "Chcę zostać w domu"
****
Skomentuj artykuł