Bezbramkowy remis, barwna gra Polaków
Czy z tej piłkarskiej mąki będzie chleb, który da się z przyjemnością strawić podczas Euro 2012? - odpowiedzi na tak postawione pytanie kibice w Polsce szukać będą podczas każdego towarzyskiego spotkania reprezentacji Franciszka Smudy. W sobotę biało-czerwoni zremisowali z Finlandią.
Po meczu z Finami - czy Finlandczykami, jak chce nazywać rywali Kuba Błaszczykowski - można śmiało stwierdzić, że praca Smudy przynosi efekt. Gra Polaków mogła szczególnie podobać się w pierwszej połowie. Wprawdzie już w drugiej minucie meczu Grzegorz Wojtkowiak opieczętował słupek własnej bramki i do straty gola zabrakło niewiele, ale na kolejną groźną akcję Finów przyszło nam długo poczekać. Atakowali Polacy i to w stylu, który mógł się podobać. Charakterystyczna dla drużyn prowadzonych przez Smudę ambitna gra w odbiorze, przynosiła efekty w postaci wyprowadzania przez biało czerwonych groźnych akcji. Pod bramką Otto Fredriksona co rusz robiło się gorąco, a sygnał do ataku dał już w 5. minucie goalkiper Finów, który mógł popisać się samobójczą asystą. Niestety Adrian Mierzejewski z 40. metrów nie trafił do pustej bramki.
Akcje Polaków przeprowadzane były głównie prawą flanką, gdzie szalał Błaszczykowski. Bramki nie padały, bowiem w grze biało-czerwonych brakowało dokładności w najważniejszym momencie - przy otwierającym drogę do strzału ostatnim podaniu. Polacy grali bardzo szybko, często z pierwszej piłki i praktycznie nie schodzili z połowy rywali, zmuszonych bronić się całym zespołem. Tylko w 33. minucie niebezpiecznie zrobiło się pod bramką Przemysława Tytonia, gdy strzał z dystansu Romana Eremenki otarł się o poprzeczkę. W końcówce pierwszej połowy kontuzji doznał Michał Żewłakow.
Kontuzja kapitana zdezorganizowała nieco grę Polaków po przerwie, w efekcie pierwsze minuty drugiej połowy były słabsze od tego, co pokazywali wcześniej Polacy. A może była to tylko próba uśpienia rywali, bowiem nie minęło wiele czasu, gdy biało-czerwoni wznowili napór na bramkę Finów. W porównaniu z pierwszą połową zmianie uległ sposób organizowania ataków. Ożywiła się gra lewej strony polskiej drużyny, częściej szukano prostopadłych podań, a zamiast dośrodkowań z boku w pole karne, skrzydłowi starali się zbiegać z piłką ku środkowi i tam szukać okazji do strzału. W efekcie trwał ostrzał bramki Fredriksona i bramkarz gości miał ręce pełne roboty. Najbliżej szczęścia był w 64. minucie Błaszczykowski, ale piłka po jego strzale trafiła w słupek.
Akcją, która zapadnie w pamięć i powinna być drogowskazem dla polskich piłkarzy, był olśniewający kontratak, przeprowadzony w 57. minucie. Biało-czerwoni trzema dalekimi podaniami po przekątnej boiska - granymi na pełnej szybkości z pierwszej piłki i - to nieprawdopodobne, gdy mowa o polskich futbolistach - bardzo dokładnymi, przemieścili się przez całe boisko. Wielka szkoda, że Błaszczykowski, który wpadł z futbolówką w pole karne, zamiast strzelać lub kiwać rywala, usiłował wymusić rzut karny.
Polacy przeważali do końca. Z dystansu groźnie uderzał Ireneusz Jeleń, z dobrej strony pokazał się Sławomir Peszko. Po drugiej stronie boiska największe zagrożenie sprawił także nasz reprezentant, Maciej Rybus, który w 84. minucie bliski był strzelenia gola samobójczego. Mimo doliczenia czterech minut kibice zgromadzeni na stadionie w Kielcach bramek nie obejrzeli. Nie szkodzi... to i tak był dużo lepszy mecz w wykonaniu piłkarzy Smudy niż wiele wcześniejszych zwycięskich pojedynków. Wygrywać mamy za dwa lata podczas Euro.
Polska - Finlandia 0:0
Skomentuj artykuł