Bezdomni w billboardzie i polska bieda
W Krakowie, przy ul. Konopnickiej, niedaleko od dawnego hotelu Forum stoi olbrzymi billboard. Jest na tyle wielki, że w jego wnętrzu, rozległej podstawie przypominającej nieco namiot, zamieszkali ludzie bezdomni.
Sprawa stała się głośna i dotarła do ogólnopolskich mediów gdy opisał ją Marek Tobolewski z portalu Antygencja.pl. Wtedy właściciel billboardu błyskawicznie zagroził bezdomnym wyrzuceniem pod pozorem sprzątania terenu - w asyście policji i straży miejskiej. Problem w tym, że sam billboard jest nielegalny - stanowi samowolę budowlaną. Cóż, bezdomnym szybko można zagrozić odpowiednimi instytucjami, gdy inne instytucje trzy lata przymykały oczy na samowolkę. Tobolewski uparł się i poszedł do Urzędu Miasta Krakowa z listem otwartym, wskazując, że nie da się "legalnie" wyrzucić bezdomnych z nielegalnego billboardu.
15 czerwca Urząd Miasta Krakowa w stosownym piśmie zabrał głos w tej sprawie. Potwierdził, że olbrzymi billboard stanowi samowolę budowlaną i wskazał, że służby miejskie nie będą usuwać bezdomnych ani "sprzątać terenu". Stanęło na tym, że bezdomni pozostaną w billboardzie - aż do jego rozbiórki. A ta pewnie nie nastąpi tak szybko. Co będzie z nimi dalej? Podejrzewam, że znajdą sobie jakieś inne lokum, choć pewnie już "nie tak dobre".
Jest w tej historii jakaś gorzka prawda o naszej rzeczywistości. Bogactwo zapewnia często bezkarność względem stanowionego prawa i sprzyja opieszałości instytucji. A słabi i najsłabsi - pomijając szczęśliwe zbiegi okoliczności - muszą się liczyć z tym, że sankcje wobec nich zostaną wyciągnięte natychmiast i że będą surowe. Potwierdza to niejedna znana mi opowieść o egzekucjach komorniczych. Słabi są często na straconych pozycjach i wobec prawa, i wobec bezprawia, a nierzadko wobec ich mieszaniny. Podział na "równych i równiejszych" jest demoralizujący, bo "zwykli ludzie" widzą co się dzieje i tracą wiarę we własne państwo. A nigdy nie mieliśmy jej jako obywatele zbyt wiele.
Co do biednych i "życiowych przegranych": często mówi się o nich, że "sami są sobie winni". Wszak skrajna bieda, albo przewlekła choroba, na której leczenie nie ma środków, albo bezdomność, a często ich tragicznie bolesne spiętrzenia nie są udziałem "normalnych ludzi". Przynajmniej tak się niektórym wydaje.
Według najnowszego raportu Głównego Urzędu Statystycznego w Polsce żyje w skrajnym ubóstwie aż 2,8 miliona ludzi. To aż 7,4 proc. całej populacji. Oznacza to, że ich miesięczne wydatki nie przekraczają progu 540 złotych dla osoby żyjącej samotnie i 1 458 złotych dla czteroosobowego gospodarstwa domowego. Częściej także skrajnym ubóstwem zagrożone są rodziny wielodzietne. Aż 27 proc. rodzin z więcej niż trójką potomstwa żyje poniżej progu skrajnego ubóstwa.
Nie trudno spostrzec, że szeroka rzesza ludzi żyjących w tak fatalnych warunkach częściej narażona jest choćby na bezdomność. Bardzo szczupły w Polsce zasób mieszkań komunalnych powoduje, że te istniejące stanowią nierzadko przystań dla rzeczywistego marginesu społecznego. Wtedy też dochodzi do generalizacji: samotna staruszka, albo biedna rodzina, która mieszka w takim "gettcie" wrzucana jest do jednego worka z ludźmi, którzy dewastują otrzymane mieszkania, albo zamieniają je w meliny.
Stygmatyzacja biedy powoduje, że rzadko mamy ochotę dostrzec, że są ludzie bardzo ubodzy, którzy chcą i potrafią żyć godnie. I jest to oznaka ich heroizmu i wewnętrznej siły. Sądzę, że rolą Kościoła - obok bezpośredniej pomocy - jest również uświadamianie społeczeństwu, że bieda nie równa się występek, że biedny nie jest "moralnie podejrzany" tylko dlatego, że jest biedny.
Gdy myślę o krakowskim billboardzie, w którym zamieszkali bezdomni, rozważam jeszcze jedną rzecz: czy gdyby Chrystus przyszedł dziś na świat, narodziłby się w takim billboardzie, bo dla jego rodziny nie byłoby miejsca w świecie zwykłych, porządnych ludzi?
Skomentuj artykuł