Bronisław Wildstein: Zbrodnia na zamówienie
Sprawa zaczęła się nieco ponad dwadzieścia lat temu, chociaż dotyczy wydarzeń sprzed lat dziewięćdziesięciu. Chodzi o jeńców rosyjskich po wojnie polsko-bolszewickiej, eksterminowanych jakoby przez Polaków.
Co ciekawe, sprawa została podniesiona dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych i pojawia się zawsze, gdy dyskutowana była zbrodnia katyńska i odpowiedzialność za nią.
Nawet ostatnio – w ramach ocieplenia polsko-rosyjskich stosunków – Władimir Putin przyznając, że polskich oficerów wymordowano na polecenie Stalina dodał, że nie należy przy tej okazji zapomnieć o 32 tysiącach rosyjskich jeńców, którzy zginęli na terenie Polski. Zdumieni specjaliści, zastanawiając się, skąd pojawiła się ta nie występująca nigdy wcześniej liczba, znaleźć potrafili tylko jedno wyjaśnienie: musiała być wyższa niż liczba zamordowanych oficerów polskich. Skąd jednak w ogóle wzięła się cała sprawa, skoro przez prawie sześćdziesiąt lat nikt nic na jej temat nie mówił?
Kiedy Michaił Gorbaczow zrozumiał, że będzie musiał ujawnić prawdę o zbrodni katyńskiej, zwrócił się do swoich specjalistów od propagandy, aby znaleźli (wymyślili) dla niej przeciwwagę ze strony polskiej.
O historii tej mówi niezwykle ciekawy film dokumentalny autorstwa Anny Ferens “Co mogą martwi jeńcy”, który TVP1 wyemituje 16 września o godz. 0.50 (a więc właściwie już 17 września). Jest precyzyjnym, a jednocześnie atrakcyjnym filmowo studium manipulacji na ogromną skalę. O nieistniejącej zbrodni uczą się rosyjskie dzieci w szkole, a rządowi publicyści i historycy opisują masowe rozstrzeliwania, których w ogóle nie było.
W rzeczywistości żołnierze rosyjscy przetrzymywani byli w obozach jenieckich zgodnie z konwencją genewską, otrzymywali racje żywnościowe równe racjom żołnierzy polskich i mieli zapewnioną opiekę lekarską. Oczywiście Polska była biednym, wyczerpanym po I wojnie światowej i wojnie z bolszewikami krajem, toteż i warunki w obozach nie były komfortowe. Trafiały się praktyki okradania więźniów, a także akty agresji wobec nich, ale były one ścigane przez władze i piętnowane przez polską prasę. Wielka śmiertelność w obozach była wynikiem chorób i szalejących wówczas epidemii tyfusu oraz grypy “hiszpanki”.
Dokumentując te sprawy, twórcy filmu przeszukali wszelkie źródła, m.in. trafili do archiwum Czerwonego Krzyża w Genewie, gdzie okazali się pierwszymi (!) czytającymi akta sprawy. Propagandziści rosyjscy nie przejmowali się zresztą zupełnie faktami. Kilka lat temu mieszana komisja polsko-rosyjskich historyków sporządziła opasły raport, który zadawał kłam insynuacjom na temat “polskiego Katynia”. Tylko, że strona rosyjska w ogóle się nim nie zainteresowała.
Kilka dni po tragedii smoleńskiej pojawił się w prasie rosyjskiej bardzo uczciwy artykuł opisujący manipulację związaną z jeńcami rosyjskimi w Polsce. Jeden artykuł. Potem sprawa wróciła na dawne tory, a pomordowani rzekomo przez Polaków jeńcy rosyjscy zaczęli straszyć znowu.
Dla mnie jednak najważniejsza pointa tej opowieści dopisana została w Polsce. Wydawałoby się, że przeciwstawienie się kampanii oszczerstw, którymi są informacje o rzekomych mordach na jeńcach rosyjskich, jest polską racją stanu. Patronat nad filmem Anny Ferens wzięło prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, a Instytut Adama Mickiewicza i IPN miały go dofinansować. Po katastrofie smoleńskiej BBN wycofało się z patronatu, a Instytut Adama Mickiewicza z dofinansowania. Również IPN nie sfinalizował swojej umowy z twórcami filmu.
Komentarz pozostawiam czytelnikom.
Skomentuj artykuł