Bunt mas czy solidarność?
Dyskusja nad ACTA nie cichnie i wciąż rozpala emocje. Nie zamierzam się w nią włączać, choćby dlatego, że nie czuję się w tej kwestii kompetentny. Przyznaję, nie zadałem sobie dość trudu, by dokładnie i merytorycznie zgłębić problem.
Ważniejsze jest jednak dla mnie to wszystko, co dzieje się wokół podpisania tej umowy i mam w związku z tym mieszane uczucia. Dawno nie mieliśmy takiej społecznej aktywności ludzi młodych, takiej fali sprzeciwu wobec rządu, i to zapewne w znaczącej części jego własnego elektoratu. Można w tym z nadzieją dostrzec przejawy społeczeństwa obywatelskiego i to w tej generacji, która - jak się zdawało - znacznie oddaliła się od zainteresowania sprawami publicznymi. Można z satysfakcją odnotować, że demokracja i wolność mają swoją dynamikę, z którą rządzący muszą się liczyć. Można też kolejny raz się przekonać, jak potężnym sprzymierzeńcem wolności i demokracji może być internet, zwłaszcza portale społecznościowe.
A jednak nie wszystko jest dla mnie tak jednoznacznie pozytywne i optymistyczne. Powiem przynajmniej o dwóch powodach mojego niepokoju (Ważne: niepokój, którym się dzielę, nie przekreśla generalnie pozytywnej oceny tej społecznej energii, która wyzwoliła się w sprawie ACTA).
Po pierwsze, niepokoi mnie łatwość "zwołania się" (lub "zwołania kogoś") nieadekwatna do poziomu uzasadnienia. Nie trzeba było tłumaczyć i przekonywać, dla wielu wystarczyło hasło, że "wolność w internecie jest zagrożona". Nie twierdzę, że to hasło pozbawione podstaw, być może nawet całkiem prawdziwe. Powtarzam: nie wdaję się w tym momencie w dyskusję wokół meritum ACTA. Chodzi mi tylko o to, że pytając wielu młodych ludzi zaangażowanych w akcje przeciw ACTA, tylko od nielicznych usłyszałem jakieś merytoryczne uzasadnienie, w jaki sposób ta wolność jest zagrożona.
W tych protestach ci, głównie młodzi ludzie, być może mieli rację (lub przynajmniej dużo racji), ale jeśli duża część z nich nie zna prawdziwego uzasadnienia tych racji, to czy nie zachodzą słuszne obawy, że da się ich łatwo "skrzyknąć" także wtedy, gdy racji na pewno mieć nie będą, a wystarczy sama "atrakcyjność" hasła? Po prostu, obawiam się, że np. ci młodzi internauci, którzy wyszli na ulice w proteście, "bo chcą nam zamknąć facebooka", następnym razem mogą dać się dość łatwo wyprowadzić pod równie absurdalnym hasłem, tyle że niekoniecznie w obronie słusznej sprawy.
Nie twierdzę, że ktoś świadomie zmanipulował rzesze młodzieży, wykorzystując jej wrażliwość na wolność. Przeciwnie, wiele wskazuje na dużą spontaniczność i oddolny charakter protestów, które przetoczyły się przez Polskę. Trudno jednak uwolnić się od przypuszczenia, że w głowach różnej maści socjotechników i manipulatorów już lęgną się pomysły, jak tę nową, potężną siłę w przyszłości wykorzystać. Utwierdzam się w tym przypuszczeniu, gdy widzę, jak cyniczni politycy już próbują łapać ten wiatr w swoje żagle.
Internet, portale społecznościowe i tworzące się w nich specyficzne więzi i specyficzna komunikacja to dziś wielka siła. Na polu społecznym może być tak potężna, jak energia jądrowa. Może być wykorzystana z wielkim pożytkiem, ale może być siłą niszczycielską, zwłaszcza, gdy zechcą się nią posłużyć cyniczni szaleńcy.
Drugi powód mojego niepokoju znajduję w motywacji tych protestów. Oczywiście, w swej zasadniczej wymowie motywacja jest jak najbardziej słuszna. Chodzi przecież o obronę demokracji i wolności. Niektórzy publicyści twierdzą wręcz, że akcja sprzeciwu wobec ACTA jest dla dzisiejszych dwudziestolatków tym, czym dla pokolenia ich rodziców był zryw solidarnościowy roku 1980. Uważam takie stwierdzenia za dużą przesadę, ale przede wszystkim myślę, że wtedy i dziś inaczej pojmowano wolność.
Słuchając Jana Pawła II, uczyliśmy się wolności ściśle powiązanej z prawdą, solidarnością, odpowiedzialnością za dobro wspólne. Dzisiejsza zaś świadomość wolności wydaje się być zasadniczo sformatowana przez liberalny indywidualizm. W "buncie mas" wobec ACTA ujawnił się sprzeciw wobec ograniczania wolności, zwłaszcza w internecie. Ale czy nie kryje się za nim właśnie liberalno-indywidualistyczne roszczenie wolności niczym nieograniczonej, tej samej, która w innych okolicznościach będzie wołać o prawo do aborcji, palenia marihuany, czy bluźnierstwa? Nie znam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Sądzę jednak, że trzeba je stawiać, trzeba pytać, o jaką wolność nam chodzi, a nie tylko bezkrytycznie zachwycać się "zrywem obywatelskiego społeczeństwa internautów".
Felieton ks. Andrzeja Jędrzejewskiego z cyklu "O polityce niepolitycznie" jest emitowany co tydzień w Radiu Plus Radom.
Skomentuj artykuł