Czy na pewno skazani?

(fot. chechi_peinado. / flickr.com)

W najnowszym (45/2014) Newsweeku ukazał się artykuł o przyciągającym tytule: "Nałogowi nałogowcy: w ciągu uzależnień". Nie ukrywam, że tekst mnie interesował z pobudek osobistych - jestem jedną z jego bohaterek.

Zamysł był naprawdę ciekawy - pokazać zjawisko przechodzenia z uzależnienia w uzależnienie - i uznałam, że warto wnieść coś do dyskusji, że to dobra okazja do przyjrzenia się, dlaczego takie zjawisko ma miejsce (choć nie zawsze ma, nie w przypadku każdego uzależnionego) i poszukania choćby wstępnej odpowiedzi na pytanie, co zrobić, żeby uniknąć podróży w beczce z uzależnieniami.

Niestety, wymowa tekstu nieco mnie rozczarowała, choć do żadnej z przytoczonych opowieści nie mogę i nie mam zamiaru się "przyczepiać" - to w końcu doświadczenia i przeżycia konkretnych osób, nic mi do tego, ufam im. Ale jest chyba coś, co zaważyło na takiej - niejasnej i przygnębiającej - wymowie.

Żyjemy w erze ekspertów (co wcale nie znaczy, że autorytetów). Potrzebujemy ich, bo tylko im jesteśmy w stanie, ewentualnie, zaufać. Niestety, często bezkrytycznie. We wzmiankowanym tekście nie wypowiada się wprost żaden konkretny ekspert-profesjonalista - i rozumiem, że taki był pomysł: oddać głos samym zainteresowanym, a raczej dotkniętym problemem - ale to nie znaczy, że nie ma go tam w ogóle. Nad całością, zapewne całkiem niechcący, powiewa duch profesjonalisty, szarej eminencji, terapeuty jednego z bohaterów. I to właśnie ów terapeuta - z braku innych ekspertów (bo przecież byłych lub obecnych pijaków, narkomanów, hazardzistów i seksoholików nikt nie będzie traktował poważnie) - ma głos decydujący. Nawet nie swój głos przecież, a jedynie cień głosu - cytat zaledwie. A mówi na przykład, że jeżeli już jest się uzależnionym, to wszystko przepadło, już do końca będziemy żyć jak na bombie, czyli... mamy przechlapane.

DEON.PL POLECA

Bardzo to zbieżne z tym, co słyszałam na własnych terapiach. Hasła: "Natura nie znosi próżni - odstawiasz butelkę, sięgasz po coś innego" albo "Suma nałogów w życiu pozostaje stała, zmienia się co najwyżej substancja/zachowanie". No, skoro tak… To chyba tylko trzeba znaleźć najmniej dokuczliwą formę odlotu, uciekania przed światem, problemami, sobą. Moje kilkuletnie doświadczenie i obserwacje potwierdzały tę teorię. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że to rodzaj samospełniającej się przepowiedni - skoro powiedziano mi, że to naturalne, musiałam się z tym pogodzić, nie szukałam innego rozwiązania, do głowy mi nawet nie przyszło, że można inaczej. Minęły lata i okazało się, że jednak można. To nieprawda, że człowiek ogarnięty uzależnieniem musi ciągle cierpieć, nieprawda, że ma przechlapane. Że do ostatnich dni swoich miotać się musi między obsesjami i kompulsjami. Nieprawda, że jego otoczenie musi się godzić na jego postępowanie, bo przecież on, biedaczek, nie ma wyjścia, taki los. Wiem, że niektórym to bardzo pasuje - nic nie trzeba robić, nie trzeba się starać, za nic odpowiadać. Wiem też, że są i tacy, którym nie pasuje zupełnie, bo chcą żyć, żyć normalnie, pożytecznie i satysfakcjonująco. Choć na początku po prostu żyć (czołganie się przez kolejne nałogi i kolejne przychodnie leczenia kolejnych uzależnień naprawdę trudno nazwać normalnym życiem, choć profesjonalistom taka sytuacja niewątpliwie pozwala na całkiem godziwe życie).

No dobrze, ale dlaczego jest tak, że tak łatwo wskakiwać w kolejne nałogi czy kompulsje/obsesje? Prawdopodobnie istnieje jakaś podatność, może i wrodzona, ale nawet ona nie przesądza o niczym. Kto chce szuka sposobów, kto nie chce - pretekstów i powodów. Sądzę, że przyczyna, w każdym razie jakiś jej aspekt, może tkwić w niewłaściwym podejściu do uzależnień, w błędnym przekonaniu, że problem tkwi w nadużywaniu określonej substancji czy nadmiernemu oddawaniu się pewnym czynnościom. Idąc tym tropem można dojść do wniosku, że wystarczy przestać używać i oddawać się, i po sprawie. I tu jest chyba pies pogrzebany, bo problemem wcale nie jest ta substancja. Ona bywa lekarstwem (fakt, nie najlepszym, nie najrozsądniejszym, ale jednak).

Problemem jest być może nawet nie to, co owo lekarstwo miało leczyć (rozpacz, odrzucenie, nieśmiałość, strach, krzywdę), ale pewien rodzaj wewnętrznej skazy, którą czasem nazywam duchową czarną dziurą. To dziura zasysa. Cokolwiek. Co tylko jest pod ręką: wódkę, prochy, dopalacze, żarcie, seks, pracę, gry, sieć, karty i ruletkę, kasę… To z dziurą muszę się rozprawić, a nie z tym, czym próbowałam ją zapełniać czy obłaskawiać. Bywa - i to jest częste - że gdy ów niedoskonały, ale jednak "lek" zostanie odebrany, życie uzależnionej osoby (a bardzo często również jej bliskich) zamienia się w piekło. Tak, w jeszcze większe piekło, niż wcześniej. W piekło podlane ogromnym rozczarowaniem i pretensją. Bo przecież miało być tak pięknie. Jeżeli, jako osoba uzależniona od konkretnej substancji czy zachowania, wiem, że sięgnięcie po nie mnie zabije, zrobię wszystko, by nie sięgnąć. Ale do głowy mi nie przychodzi, że inne czynności czy substancje, które zaczynają teraz przynosić ulgę, stanowią potencjalne zagrożenie. Dopóki nie zacznę dobierać się do tej czarnej dziury, która nieustająco zasysa. A ponieważ "dziura" jest duchowej proweniencji, praca nad nią odbywa się również w dziedzinie duchowości (której nie można mylić z religijnością, bo to - niewłaściwie zastosowane - grozi kłopotami: od praktyk religijnych, podobnie jak od terapii, również można się uzależnić, również w nich szukać ulgi).

Pojawia się we mnie dość brzydkie podejrzenie, ale chcę ufać, że to głównie wymysł mojego przekornego umysłu, że w opcji utrzymującej, iż przeskakiwanie z uzależnienia w uzależnienie jest normalne i nieuniknione, korzysta tylko jedna strona. I niestety nie jest nią pacjent. Wiem, że są światli, uczciwi terapeuci i psychologowie, którzy o pewnych rzeczach mówią wprost, na przykład słowami: "Nie mamy już pani nic do zaoferowania, proszę się może zainteresować AA, proszę wreszcie zacząć żyć". Ale są i takie komunikaty: "Najpierw terapia podstawowa, potem pogłębiona, potem DDA. Wygląda na to, że masz borderline/ chorobę dwubiegunową afektywną/ podejrzenie molestowania." A oferta przychodni jest bogata, terapeutyzować można się w zasadzie w nieskończoność…

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy na pewno skazani?
Komentarze (10)
S
szkoda
7 listopada 2014, 15:12
Jestem po lekturze artykułu w Newsweeku. Płytki. Szkoda, że dotrze do znacznie większej liczby ludzi, niż ten komentarz do niego, umieszczony na Deonie. W ludziach będzie dalej rosło myślenie, że na każdy problem jest gotowa terapia. Następna i następna. A jak nie ma efektów? To pewnie trzeba iść na następną. Smutek.
S
Sauron
5 listopada 2014, 22:38
Ano włąsnie kiedys znalazłem sie w takim beznadzijnym stanie.(jestem nie pijącym alkoholiokiem).Nadzieje umierała wraz z trwaniem w terpaii i ludzmi którzy byli terapeutyzowani.Terapia pomogła mi w zrozumieniu  co to jest choroba alkoholowa ,ale nie rozwiązała jej objawów.Objawami okazało sie wiele wiecej skaz niz samo picieZ pomoca przyszli mi Anonimowi Alkoholicy ,którzy na moje "oko" poradzili sobie najlepiej z choroba alkoholową ,za pomocą ich "programu zdrowienia" wróciłem d normalnego życia nie musząc popadac w jakies skrajnosci.Słyszałem. tez ze na tej podstawie wracaja do zdrowia narkomani i hazardzisci ..
MR
Maciej Roszkowski
5 listopada 2014, 14:08
Nie przesądzając myśli zawartych w końcu artykułu zauważyłem kilkakrotnie rozszerzenie tarapii, zlecenie niepotrzebnych badań w innych moich przypadłościach. Część była płatna, częśc refundowana z NFZ( a więc tez płatna w ramach składki) Nie oczekuję, że lekarze będą Judymami, niech będą uczciwi.
,M
, Mark
4 listopada 2014, 23:52
Może dziwnie sie wtrącę, ale w parafi warszawskiej, na Żoliborzu dzieciątka Jezus zawsze w czwartek o 18 , jest Msza św z modlitwą ("egzorcystyczną”) z o uwolnienie, bardzo spokojne w soim przebiegu wydarzenie, za zgodą władz kościelnych. Poszedłem, zdziwiłem sie...powracam, śmiem twierdzić, ze możee pomóc w jakimś aspekcie . Polecam tez msze z modlitwa uwielbienia (czwartki pierwsze) i uzdrowienia (rzecia niedziela) u dominikanów na warszawskim Służewiu, tez można sie zdziwić , to moje "polecanki" dla warszawiaków z problemami rożnymi , warto chyba szukać pomocy i od tej strony...
Z
Zielonooka
4 listopada 2014, 21:07
Z rumieńcem na twarzy przyznać muszę, iż czas jakiś temu sama byłam zwolenniczką profesjonalizmu przez duże "P". Że terapia - tak! tak! tak!, natomiast AA - jako dodatek... może. To było wówczas, gdy zupełnie nie rozumiałam, iż jeśli ktoś ma problem z nadużywaniem alkoholu, to terapia jest dla niego wystarczająca, natomiast jeśli jest alkoholikiem, jedynym rozwiązaniem jest Program AA realizowany wespół ze sponsorem. To mi się po prostu nie mieściło w głowie. Nijak nie umiałam rozróżnić pojęć: pijak i alkoholik. Specyficzne "klik" przyszło, gdy dopuściłam do świadomości fakt, o którym czytałam już wcześniej. Najwyraźniej bez zrozumienia. Pisał o tym prof. W. Osiatyński w jednej ze swoich książek. Mianowicie, alkoholizm to niedobór umiejętności życiowych, nie samo nadużywanie. A alkohol (przynajmniej początkowo) stanowi rozwiązanie, nie problem. Jak więc sama abstynencja, której uczą ma terapii, na ten problem rozwiązać? Artykułu w Newsweeku jeszcze nie czytałam, ale jeśli Pani Mika ma rację, to... żałuję. Nie, nie tego, że nie miałam okazji, a tego, że to periodyk dość poczytny i wielu ludziom mógłby naświetlić sedno sprawy i sposób na rozwiązanie problemu, a tak... szkoda. Po prostu.
P
p
5 listopada 2014, 14:56
Zgadzam się w 100%: na początku alkohol jest rozwiązaniem, a nie problemem. Ja postawiłem sobie takie pytanie: "Dlaczego bardziej lubię siebie po alkoholu?" Odpowiedź na nie oraz znalezienie sposobu na to, żeby lubić siebie bez alkoholu pozwoliła mi na wyjście może nie tyle z nałogu, bo to, ale z picia w sposób ryzykowny.
A
Anton
4 listopada 2014, 18:52
Miałem nadzieję, że znajdę tu pani zdjęcie. :-)  Może jest w tym Newsweku? Jeśli tak, to kupuję natychmiast pięć sztuk.
T
tomi
4 listopada 2014, 20:26
A co ci do tego? Masz jakies roszczenia, prawa? Chcesz sie zywic czyims problemem i sie w ten sposob dowartosciowywac? Kazdy ma prawo do anonimowosci i ochrony!
M
Mariola
4 listopada 2014, 18:49
Ja nie czytałam artykułu, ale na tytułowe pytanie: "czy na pewno skazani?" odpowiadam z całym przekonaniem - TAK. Tylko, że SKAZANI  NA  ROZWÓJ!!! Pięknie pisał o tym Meszuge w jednej ze swoich książek i Jego doświadczeniu wierzę.
M
Modus
4 listopada 2014, 18:41
Pani Miko, czytałem ten artykuł w Newsweeku i mogę tylko stwierdzić, że jest dokładnie tak, jak pani napisała. Trzy osoby uzależnione wypowiadają się tam w różny sposób, ale nad całością zawisło, jak miecz Damoklesa, absurdalne przekonanie psychoterapeuty, że wszyscy uzależnieni do końca życia mają i muszą mieć przesrane, bo jeśli nawet nie będą chlać, to zaczną ćpać albo obżerać się, albo grać, albo...  Nie ulega chyba wątpliwości, że takie podejście i postawa zgodne są z interesem terapeuty uzależnień (żeby broń Boże nie zabrakło klientów do terapeutyzowania!), lecz kompletnie sprzeczne z interesem ludzi chorych.