Czy noworodek to zwierzę?
Czasem trudno rozeznać, czy niektórzy współcześni naukowcy rzeczywiście wyrażają to, co myślą, czy też stroją sobie żarty bądź szukają prowokacji. Dlaczego? Bo ich poglądy w oczach normalnego człowieka wydają się wręcz niewiarygodne, by nie powiedzieć: absurdalne.
Na łamach styczniowego "The Journal of Medical Ethics" dwoje filozofów: Alberto Giubilini i Francesca Minerwa opublikowali swój artykuł: "Aborcja po urodzeniu. Dlaczego dziecko powinno żyć"? Postulują w nim, że jeśli w dziecku nie wykryto upośledzenia psycho-fizycznego w okresie prenatalnym, a dopiero po urodzeniu, powinien to być wystarczający powód do zabójstwa takiego dziecka, co leży zarówno w jego interesie jak i zwiększa dobrostan rodziców, a także odciąża budżet państwa i całe społeczeństwo.
Ponadto, włoscy etycy sugerują, że skoro aborcja jest powszechnie akceptowana nie tylko ze względów zdrowotnych, podobnie i dzieciobójstwo powinno być dopuszczalne także z powodów pozamedycznych, na przykład, kiedy nagle nowonarodzone dziecko (chore lub zdrowe) stanie się dla kobiety psychiczną uciążliwością, zwłaszcza w chwili opuszczenia jej przez partnera. Takie posunięcia są uzasadnione, ponieważ w obu przypadkach, jak twierdzą autorzy tekstu, mamy do czynienia jedynie z potencjalną, a nie rzeczywistą osobą, czyli de facto - by sprawę nieco wyostrzyć - z małym zwierzątkiem.
Z tego typu argumentami trudno nawet polemizować, bo brakuje wręcz słów.
Natomiast moją uwagę zwrócił głos Juliana Savulescu, redaktora naczelnego tegoż periodyku, który z oburzeniem informuje na swoim blogu, że autorzy owego manifestu otrzymali całą serię pogróżek od anonimowych czytelników. I broni włoskich naukowców. Rzeczywiście, niektóre wypowiedzi internautów są agresywne. Ale czy można się temu dziwić, skoro autorzy wzywają do eugeniki w białych rękawiczkach?
Nadto w specjalnym oświadczeniu redaktor naczelny przyznaje, że chociaż sprzeciwia się legalizacji dzieciobójstwa, to jednak rozpoznaje w tych agresywnych głosach "głęboki nieład współczesnego świata", opornego wobec liberalnych wartości i fanatycznie broniącego się przed racjami rozumu. Savulescu twierdzi, że argumenty przemawiające za etyczną dopuszczalnością dzieciobójstwa wcale nie są niczym nowym. Dyskutowano o tym już w starożytności. A dzisiaj zajmują się tą kwestią filozofowie tej miary co Peter Singer, Michael Tooley i John Harris - czołowi przedstawiciele etyki utylitarystycznej.
Nawiasem mówiąc, ten sam Singer w swojej głośnej książce "Wyzwolenie zwierząt" wzywał do przyznania nierozumnemu stworzeniu tych samych praw co ludziom i dopominał się, aby zaprzestać korzystania ze zwierząt na własny użytek.
Savulescu przekonuje, że dzieciobójstwo jest już dopuszczalne w Holandii, Brazylii, a pasywną eutanazję (czyli przerwanie opieki medycznej) praktykuje się już od wielu lat w Stanach, Wielkiej Brytanii i innych krajach Europy i "niemal na całym świecie".
Zdaniem redaktora naczelnego, te "dobrze przemyślane argumenty" to, między innymi "rewelacyjne" odkrycie, że nie istnieje żadna różnica między płodem a noworodkiem. Obie "fazy" życia ludzkiego są bowiem wciąż "nieproduktywne" i słaborozwinięte. Inny redaktor, pracujący w tym periodyku, dowodzi, że artykuł włoskich filozofów cieszył się "wystarczającą akademicką jakością", został zrecenzowany przez specjalistów, którzy stwierdzili, że spełnia on akademickie normy. I dlatego został opublikowany.
Jeśli tak się sprawy mają, Boże uchowaj nas przed takimi naukowcami. Bowiem przewrotność i destrukcyjność tych stwierdzeń jest porażająca. W dodatku wszystko w "naukowym" przebraniu.
Według redaktora "The Journal of Medical Ethics", z jednej strony istnieje sobie Prawda i jakieś moralne przekonania, a z drugiej "zdrowe racjonalne argumenty" wywiedzione z rozumu. Wychodzi więc na to, że pomiędzy tymi dwiema rzeczywistościami nie istnieje żaden związek. Prawda jest pokazana jako wróg racjonalnego myślenia i naukowości. Najwidoczniej według wielu współczesnych naukowców są to dwa odrębne światy, nie mające ze sobą nic wspólnego.
Zdaje się, że na miano naukowego argumentu zasługuje taki, który opiera się na badaniach opinii publicznej i zwykłej kalkulacji. Rzeczywiście, teoretycznie można przecież wykazać, że eksterminacja (bo tak trzeba nazwać te chore zapędy) upośledzonych bądź "nieznośnych" noworodków przyniosłaby wymierne efekty. Bez trudu można z grubsza obliczyć, ile korzyści (głównie materialnych i psychicznych - bo rodzice nie będą się musieli "użerać"z uciążliwym potomkiem) miałoby z tego państwo i społeczeństwo. I jest to istotnie racjonalny argument, jeśli na życie człowieka patrzy się z perspektywy utylitaryzmu i uzurpacji władzy nad losem drugiego człowieka. Tak rozumiana naukowość staje się dzisiaj często listkiem figowym, a tytuł naukowy ma tłumaczyć nawet największe dyrdymały i zamykać usta nic nie rozumiejącym "laikom".
Skomentuj artykuł