Euro-kompleksy
Ja się pytam - o co chodzi? Co jest takiego złego w Polsce, że musimy się przypodobać Zachodowi? Albo inaczej - co tak wspaniałego ma Zachód, że jakakolwiek pochwała zza Odry, wzbudza wśród wielu z nas poczucie dziwnego spełnienia jeśli nie ekstazy?
Czy Euro 2012 jest w stanie zmęczyć nawet najbardziej zagorzałego kibica? Okazuję się, że tak. I wiem, o czym mówię, bo zmęczyło nawet mnie - wielkiego fana futbolu. Od kilku tygodni w swoich tekstach starałem się odpierać ataki i narzekania na wszystko, co jest związane z tą wielką piłkarską imprezą, ale na jej finiszu nie potrafię się powstrzymać od jednej krytycznej refleksji.
Nie chodzi mi o słaby występ Polaków, ani o to, że tak wcześnie odpadliśmy. Nie mam zamiaru też wieszać psów na Franciszku Smudzie. Ocena czysto sportowa to zadanie dla piłkarskich ekspertów. Moją uwagę w trakcie trwania tych mistrzostw przykuła pewna postawa naszych szeroko pojmowanych "elit", postawa, którą nazwałem "euro-kompleks".
"Euro-kompleks" można spotkać wszędzie. Włączam telewizor, słucham wypowiedzi polityków i słyszę, że "tak dobrze zorganizowaliśmy Euro, że się nie mamy czego wstydzić przed światem". Przełączam się na studio przedmeczowe, a tam jeden z zaproszonych gości mówi, że "dzięki Euro ostatecznie dołączyliśmy do nowoczesnego Zachodu". To samo w trakcie meczu. Wystarczy, że na chwilę siądzie tempo gry i już komentatorzy zaczynają się rozwodzić nad tym, jak to teraz właśnie, dzięki wspaniałej organizacji i dzięki atmosferze, jaką stworzyliśmy, możemy czuć się dumni i że Europa nas pokochała.
W prasie i internecie to samo. Co chwila któryś z portali donosi, że ktoś tam w Anglii albo w Niemczech o nas dobrze napisał, że "europejskie gazety" nas chwalą. Nie inaczej jest i u nas. Wystarczy przeczytać tekst Błażeja Strzelczyka, a w nim choćby takie zdanie: "W tych dniach widać, że przez ostatnią dekadę staliśmy się bardziej światowi. Coraz mniej w nas konserwatywnej zaściankowości, coraz więcej europejskiego multikulti".
Ja się pytam - o co chodzi? Co jest takiego złego w Polsce, że musimy się przypodobać Zachodowi? Albo inaczej - co tak wspaniałego ma Zachód, że jakakolwiek pochwała zza Odry, wzbudza wśród wielu z nas poczucie dziwnego spełnienia jeśli nie ekstazy? Skąd ta potrzeba, żeby ktoś nas zaakceptował?
Jesteśmy inni - to prawda. Mniej zamożni - też. Ale co z tego? Przecież to dość naturalne, biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania historyczno-polityczne. Oczywiście cieszę się, że pokazaliśmy, iż wszystkie apele w stylu: "Nie jedźcie do Polski, bo wrócicie w trumnie", to była zwykła bzdura, ale takie nieustanne patrzenie i wyczekiwanie na to, czy nas pochwalą, świadczy według mnie o bardzo niskim poczuciu własnej wartości.
Ja tam się Polski nie wstydzę, a to, czy świat nas klepie z aprobatą po plecach, czy nie - jest mi całkowicie obojętne.
Piotr Żyłka - członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg.
Skomentuj artykuł