Eurozwis
To są tylko zawody, które jednych interesują, a innych nie. Niech jedni drugich nie szantażują, nie gwałcą i nie każą piłki kochać lub nienawidzić. Żądam prawa do powiedzenia, że Euro mi zwisa.
Jak to jest, że pokolenie, które wojnę pamiętało najlepiej, ba uczestniczyło w niej, potrafiło wykazać się większym poczuciem humoru niż pokolenia obecne?
II Wojna Światowa, podobnie jak Dziki Zachód, cały czas jest eksploatowana filmowo. Jeśli więc ktoś wam mówi, że Euro to najważniejsze wydarzenie w Polsce od wielu dziesięcioleci, to pomyślcie, że o tym raczej nie będzie się kręcić filmów. No, najwyżej jeden lub dwa. A o drugiej Wojnie Światowej filmy nakręcą jeszcze nasze wnuki.
Najciekawsze jednak jest nie to, że takie filmy powstają, ale to, że są coraz poważniejsze i coraz smutniejsze. Wesołkowatego Brunnera ze "Stawki większej niż życie" zastąpili straszni esesmani z "Czasu honoru". Zresztą może gdyby o Euro kręcono filmy, to te też z początku byłyby zabawne, a z biegiem lat spoważniałyby, nabrały patosu i tego, co estetycy nazywają wzniosłością.
Więc w tych pierwszych filmach samochód telewizji Al-Jazeera, który spadł z niewykończonej autostrady, spadałby radośnie. Z każdą kolejną wersją upadek byłby jednak coraz bardziej dramatyczny, policjanci coraz mniej dowcipni, a niebo coraz pochmurniejsze. Samochód spadałby z patosem, zapewne w zwolnionym tempie. Efekty specjalnie zapierałyby dech w piersiach.
Filmowcy pokazaliby dramatyzm Euro, niejednoznaczne wybory, przed którymi stawali wtedy Polacy, a czarno-biały obraz mistrzostw zostałby zastąpiony przez bardziej wyważoną koncepcję. Matka namawiałaby dziecko na obejrzenie meczu otwarcia, a ojciec stawiałby weto i zaciskając pięści, pewnie by krzyczał: "Po moim trupie". I jeszcze wersja melodramatyczna. Chłopak oświadczałby dziewczynie, że idzie do strefy kibica, a jego wybranka tłumiłaby w sobie płacz i miętoliła chusteczkę. "Idź, jeśli musisz" - tak by mu zapewne powiedziała.
Kto wie, może Euro doczekałoby się własnego "Czasu Apokalipsy", w którym rosyjscy kibice maszerowaliby po ulicach w takt Wagnera.
Filmy o Euro mogłyby przejść także ewolucje podobną do konwencji westernów. Od historii o dzielnych szeryfach-urzędnikach drogowych i niegodziwych Indianach-Chińczykach do mniej rasistowskich filmów o prześladowanych przez drogowców Azjatach, o ich walce o przetrwanie i spokojnym rodzinnym życiu. Chyba, że ewolucja poszłaby w kierunku "Tajemnicy Brokeback Mountain". Prawdziwie gejowskiego westernu. Wtedy wątek chiński mógłby zostać oparty na zupełnie innym koncepcie.
Powstawałyby monografie na temat konwencji "Euro Movies", a następcy Szyców, Żebrowskich i Dereszowskich wyspecjalizowaliby się w graniu Euro-charakterów. Trudno byłoby nam wyobrazić ich sobie późnej w stroju innym niż piłkarski. Zaś przerobiony na skansen Stadion Narodowy mógłby wreszcie zacząć przynosić dochody.
Nic takiego się jednak nie stanie. Dlatego miejmy zdrowy stosunek do rzeczywistości. To są tylko zawody, które jednych interesują, a innych nie. Niech jedni drugich nie szantażują, nie gwałcą i nie każą piłki kochać lub nienawidzić. Żądam prawa do powiedzenia, że Euro mi zwisa. Innym daję prawo do kibicowania ile wlezie. Dziękuję.
Skomentuj artykuł