Gronkowiec-Walczyk i lekcja Demokracji
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami istniało miasto Hipsteria. Ponieważ było wielkie i prestiżowe, zjeżdżała się do niego szlachta z całego królestwa i chłopi z okolicznych wiosek, zwabieni obietnicą stażów w TNV.
Niestety, pomimo wybudowania krytego (na wypadek ataku smoków) amfiteatru i urządzenia festynu rycerskiego, nad Hipsterią zawisły czarne chmury. Złowroga burmistrz Gronkowiec-Walczyk bez pytania podnosiła opłaty za myto, nieudolnie brukowała drogi, szerokim gestem trwoniła złoto na paziów i służbowe powozy. A ponieważ gród ten leżał w cudownym królestwie Demokracji, mieszkańcy stracili cierpliwość i, korzystając z nabytych w walce z Czerwonym Czarnoksiężnikiem swobód, postanowili urządzić referendum i odwołać suwerena.
"Chodźcie, zbierzemy się i naszym głosem wyrazimy sprzeciw!" - powiedzieli na wiecu. A ponieważ byli mieszczaństwem obywatelskim, za słowem poszedł czyn. Wymagana liczba głosów powędrowała pocztą konną do sejmiku królestwa Demokracji i wystarczyło tylko czekać, aż w wyborach lud zdetronizuje niechcianego rządcę. Jakie było zdziwienie mieszczan, gdy okazało się, że Pierwszy Strażnik Demokracji, książę Tusek, wraz z królem Komorkiem wzruszyli jedynie ramionami. "Nie będziemy przyklaskiwać takim tanim próbom politycznych gierek" - zawyrokowali. "Chociaż Demokracja wiąże nam ręce i referendum być musi, my nim pogardzamy, a powstrzymanie się od głosu uważamy za czyn cnotliwy" - dodali.
Popłoch i zamieszanie wzmogły się wśród mieszczan, którzy do tej pory wiernie służyli Strażnikom Demokracji. "Przecież bez ustanku chronili nas własną piersią przed Sektą Smolarzy i Wrogów Demokracji. Gdzie się teraz podziejemy i komu zaufamy?" - pytali. Pełni gniewu nie tracili jednak ducha, wiedząc, że ich głos nadal wszystko możne zmienić. Zwarli więc szeregi i zapowiedzieli liczny udział w głosowaniu.
A ponieważ książę Tusek regularnie nasłuchiwał, co mu ptaszki tweetują, wiedział, że burmistrz Gronkowiec-Walczyk na głosy poddanych nie może liczyć. Nie sprawdziło się rozlewanie miodu przechodniom na rogatkach miast ani wycofanie się z podwyżek myta. I właśnie w tym momencie, kiedy sprawa wydawała się zupełnie przegrana, książę postanowił udzielić wszystkim cennej lekcji Demokracji. "Mieszczaństwo obywatelskie nie może wykorzystywać referendum do swoich niecnych celów. Komu to służy, kto zaciera przy tym ręce, jeśli nie Sekta Smolarzy? My na to pozwolić nie możemy i, nawet jeśli burmistrz uda się odwołać, ustanowimy ją komisarzem". A głos jego był silny i doniosły, i odbił się echem po całym królestwie.
Dopiero wtedy mieszczanie Hipsterii zrozumieli, w jak wielkim byli błędzie i jak łatwo dali się zmanipulować pociągającemu za sznurki Kaczemu Językowi - Wrogowi Demokracji z Sekty Smolarzy. Przecież bycie świadomym, wykształconym mieszczaninem z wielkiego ośrodka nie polega na graniu władzy na nosie. Demokracja ma bowiem to do siebie, że jej Strażnik w momencie zagrożenia stosuje metody przez nią usankcjonowane do jej obrony. W interesie mieszczan. "Myliliśmy się. Zawiodła nas krótkowzroczność i prymitywna rządza odwetu. Jak wiele jeszcze musimy się dowiedzieć o Władzy Ludu i jakże łatwo przymknęliśmy oczy na knowania Kaczego Języka". I wygonili Sektę Smolarzy za rogatki Hipsterii. I żyli długo i szczęśliwie.
A ja tam byłem, gołąbki ze słoików jadłem i drinka na Placu Zbawiciela piłem.
Skomentuj artykuł