Kryzys, zbrodnia i kara
Sprawiedliwość nakazuje, by ci, którzy zawinili, sami ponosili konsekwencje swoich błędów. Dzięki temu ci, którzy nie przyczynili się do problemów, nie płacą za błędy innych. Ponadto winowajca, czując na własnej skórze konsekwencje swojej nieodpowiedzialności, będzie miał nauczkę na przyszłość i będzie się pilnował.
Póki co, państwa Unii pomagają krajom w kryzysie, przymykając oczy na kwestię karania winowajców. Robią to niewątpliwie w pierwszym rzędzie dlatego, że dla nich samych koszty odejścia, np. Grecji ze strefy Euro byłyby większe niż jej ratowanie. Czy jednak takie rozwiązanie nie jest nagradzaniem błędów z przeszłości i zachęcaniem, by dokładnie to samo powielać w przyszłości? I nie są to tylko etyczne pytania, ale też ekonomiczne. W ekonomii funkcjonuje pojęcie moral hazard, którym określa się ryzyko, że ten, kto nie doświadczy gorzkich rezultatów swoich błędnych decyzji, będzie je powtarzał.
Z podobnymi dylematami Europa zmagała się po obu wojnach światowych. Naturalnym rozwiązaniem było ukaranie Niemców i zmuszenie ich do płacenia reparacji. Takie rozwiązanie przyjęto najpierw po pierwszej wojnie światowej. Niemcy spłacali ogromne rekompensaty wojenne dzięki drukowaniu pieniędzy, co doprowadziło do inflacji, dalej bezrobocia, niepokojów społecznych i dojścia Hitlera do władzy. Czyli sprawiedliwa kara, jaką nałożono na Niemcy, zrujnowała ich i doprowadziła ostatecznie do II wojny światowej.
Po hekatombie nazizmu, chyba trochę zaciskając zęby, zdecydowano jednak, by wspierać odbudowę Niemiec i zacieśniać ekonomiczne powiązania między Niemcami a resztą Europy, oraz ograniczyć reparacje wojenne. W tym przypadku, pomoc pozwoliła Niemcom podnieść z ruin i zbudować stabilny system ekonomiczno-polityczny. Można dyskutować czy to rozwiązanie było sprawiedliwe i czy dało proporcjonalną "nauczkę" narodowi, który był winny zbrodni. Jednak nie sposób polemizować z tym, że owoce takiego podejścia na dłuższą metę okazały się dobre. Skorzystały na tym Niemcy, ale też reszta Europy uzyskała więcej, do czego pewnie by nie doszło, gdyby Niemców ukarano i odizolowano.
Dzisiejsza sytuacja z Grecją, Włochami i pozostałymi krajami pogrążonymi w kryzysie nie jest do końca analogiczna, ale w istocie dotyczy rozstrzygnięcia dwóch fundamentalnych kwestii. Po pierwsze, czy powinno się na starcie przytrzeć nosa winowajcy, czy też pomóc mu wyjść z problemów. Po drugie, należy odpowiedzieć na pytanie, który kierunek przyniesie lepsze efekty dla wszystkich w długofalowej perspektywie.
Decyzja o wspieraniu podupadających gospodarek jest odstąpieniem od karania i przyzwoleniem na to, by same, i do końca, poniosły konsekwencje swoich decyzji. Ale tylko do pewnego stopnia. Bo chociaż finansuje się ich spłatę zadłużenia, umarza jego znaczną część, to jednak nie Grecy, Włosi i Portugalczycy dotkliwie cierpią z powodu obniżonych pensji, wyższego bezrobocia i podniesionych podatków. I tak będzie przez najbliższe lata. Należy jednak mieć nadzieję, że nie przerodzi się to w poważniejsze niż dotychczas niepokoje społeczne. Choć zatem można mieć uzasadnione sprawiedliwością oczekiwanie, że podupadające gospodarki powinny teraz cierpieć za swoje, to jednak decyzja o pomocy jest zgodna z fundamentami, na których powstawała Europa, tj. ładu społecznego, solidarności i niwelowania nierówności. Jest też zgodna z długoterminowym interesem ekonomicznym całej Europy, w tym Polski.
Niezbędnym jednak warunkiem, by ta pomoc rzeczywiście przyniosła korzyści, jest stworzenie zabezpieczeń niedopuszczających do ponawiania podobnych błędów. Niestety, takie obostrzenia nie mogą być jedynie czysto ekonomiczne, ale muszą opierać się na politycznych decyzjach, ograniczających pole manewru "niesfornych" rządów. Na przykład, gdy chodzi o ustalenie wysokości długu państwowego czy deficytu budżetowego. A nie są to sprawy łatwe, bo zmuszają rządy do podjęcia kroków, które nie będą optymalne z punktu widzenia interesów poszczególnych państw. Stoją więc przed nami kolejne dylematy, nad którymi warto i trzeba dyskutować.
Skomentuj artykuł