Kto pomoże Kirgistanowi?

(fot. EPA/Maksim Szipenkow)
Bożena Wałach / DEON.pl

Nie wiadomo, ile ofiar pociągnęły za sobą zamieszki w Oszu i Dżalabadzie na południu Kirgistanu. Oficjalne dane mówią o 190 zabitych, nieoficjalnie mówi się jednak o dwóch tysiącach. Nie jest jasne też, kto je sprowokował. Kraj pogrąża się w odmętach wojny domowej i wszystko wskazuje na to, że rząd tymczasowy nie jest w stanie samodzielnie ustabilizować sytuacji.

Rozbudzić animozje na terenach, na których od lat tli się nierozwiązany konflikt, to zadanie niezwykle łatwe. A w przypadku południa Kirgistanu tak właśnie jest: od dwóch dekad utrzymują się napięcia pomiędzy zamieszkującymi ten region Kirgizami a Uzbekami. W tym jednym z najbiedniejszych krajów Azji Środkowej mieszka ok. 1 mln Uzbeków, co stanowi 15–20% ludności kraju. Główne źródło konfliktu to podział Doliny Fergańskiej – granice państwowe, które są dawnymi granicami republik sowieckich (wytyczonych w myśl zasady "dziel i rządź") biegną w poprzek granic etnicznych.

W zeszłym roku minęło dwadzieścia lat od "rzezi w Oszu", jaką urządziły sobie oba narody. Mordowali się wzajemnie i podpalali swoje domy. Nawet jeśli ostatnie wypadki są efektem przemyślanej prowokacji, to podłoże do konfliktu istniało od wielu lat. Na podziały etniczne na południu nakładają się dodatkowe różnice: południe jest biedniejsze i przeludnione w porównaniu z bogatszą i lepiej rozwiniętą północą. Przy tym obalony prezydent Bakijew pochodził właśnie z południa i tam miał najwięcej zwolenników. Jego obalenie w kwietniu mogło stać się katalizatorem zamieszek.

DEON.PL POLECA

Na taki scenariusz wskazuje się najczęściej. Rząd tymczasowy oskarża o sprowokowanie i sfinansowanie zajść właśnie otoczenie Bakijewa, w tym jego syna Maksyma (aresztowanego 14 czerwca w Wielkiej Brytanii na wniosek rządu tymczasowego) oraz związane z nim grupy mafijno-kryminalne. Zamieszki miały podważyć zdolność nowych władz do skutecznego rządzenia.

Niezależnie od tego, jaka jest faktyczna przyczyna niepokojów, wydarzenia na południu mocno zachwiały rządem tymczasowym. Pokazały, że właściwie nikt nie panuje nad sytuacją w kraju. Podejmowane ad hoc działania, m.in. ogłoszenie w rejonie konfliktu stanu wyjątkowego, wysłanie tam licznego wojska i specnazu czy uproszczenie reguł użycia broni przez milicję na niewiele się zdały. Świadczy to o głębokiej erozji instytucji państwowych i prawdopodobnym załamaniu państwa.

Roza Otunbajewa, pełniąca obowiązki prezydenta, poprosiła o pomoc Moskwę. W odpowiedzi otrzymała samoloty z żywnością i opatrunkami. To ważne w obliczu katastrofy humanitarnej, rzesz pozbawionych dachu nad głową uchodźców i splądrowanych miast. Biszkek zdecydowanie jednak bardziej liczył na kontyngent wojsk rozjemczych.

Postawa Moskwy zastanawia. Niespokojna sytuacja w Kirgistanie to doskonała okazja, by udowodnić skuteczność działania OUBZ (Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym) – alternatywnego wobec NATO sojuszu państw postradzieckich, gdzie pierwsze skrzypce gra Rosja. Gdy sojusz powstawał w latach 90-ych był wyraźnym komunikatem na Zachód: państwa OUBZ to nasza wyłączna strefa wpływów, niech NATO trzyma się z daleka. Teraz jednak ani Rosja, ani OUBZ nie kwapi się do udzielania pomocy Biszkekowi. Czy sojusz okazuje się nieskutecznym narzędziem, a Rosja nie jest gwarantem stabilności w regionie? Wątpliwe. Rosjanie w zaistniałem sytuacji próbuja ugrać, ile się da.

Wstrzemięźliwe dotąd stanowisko Rosji i zdominowanego przez nią OUBZ można tłumaczyć chęcią uniknięcia oskarżeń o ingerencję w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa. To po pierwsze. Po drugie ewentualna zwłoka uwydatni rolę Moskwy jako jedynej siły mogącej potencjalnie przeprowadzić skuteczną interwencję. A eskalacja konfliktu sprawi, że interwencja Rosji dokona się nie tylko na prośbę władz w Biszkeku ale także przy aprobacie opinii światowej.

Kryzysowi w Kirgistanie z niepokojem przyglądają się Stany Zjednoczone. Na północy kraju znajduje się amerykańska baza wojskowa Manas, przez którą dostarczane jest zaopatrzenie dla misji wojskowych w Afganistanie, a także co miesiąc przerzucanych jest kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy w drodze do i z Afganistanu. Jeśli sytuacja będzie się pogarszać, jest mało prawdopodobne, by baza mogła funkcjonować bez zakłóceń.

Obecność Amerykanów w rejonie, stanowiącym tradycyjnie strefę rosyjskich wpływów, jest solą w oku Moskwy. Jeśli ma tolerować wojska amerykańskie, to na swoich warunkach. Odwlekając interwencję, Moskwa ma prawdopodobnie nadzieję uzyskać silniejszą pozycję przetargową w przyszłych rozmowach na temat bazy z Waszyngtonem. Również dalszy los operacji w Afganistanie może zależeć od skutecznego ustabilizowania sytuacji w Kirgistanie przez Rosjan.

Niektórzy komentatorzy wieszczą destabilizację całego regionu. Dolina Fergańska podzielona jest między trzy kraje: Kirgistan, Uzbekistan i Tadżykistan. Niespokojnie jest zwłaszcza w Uzbekistanie, dokąd trafiły rzesze uchodźców: według danych Czerwonego Krzyża dotychczas granicę kirgisko-uzbecką przekroczyło 80 tysięcy kirgiskich Uzbeków. Są pozbawieni środków do życia i nie mają do czego wracać, bo ich domy zostały splądrowane i spalone. Jeśli ataki na Uzbeków w południowym Kirgistanie będą się przedłużać, Uzbekistan może zacząć rozważać bardziej zdecydowane kroki, z interwencją wojskową włącznie.

Opanowanie sytuacji pozostaje więc w rękach Rosjan. Jeśli dobrze wykorzystają sytuację, będą mieli okazję przypomnieć, kto rządzi w tym rejonie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kto pomoże Kirgistanowi?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.