Mohery, lemingi i... wózkowe
"Kariery polskich kobiet związane są bardzo często, powiem, miałem nie mówić, związane są z macicą" - napisał ostatnio prof. Zbigniew Mikołejko i oberwał. Zostawmy na razie kwestię, czy miał rację, czy nie. Uwagę za to zwróćmy na słowo "macica".
Przed wojną Boy narzekał, że intymna sfera człowieka nie znajduje właściwego miejsca w polszczyźnie. Że aby mówić o niej potrzeba albo języka medycznego, albo wulgarnego. Techniki albo obsceny. Brakuje intymnej mowy potocznej, dzięki której można o człowieku powiedzieć z właściwej perspektywy, w której nie trzeba sprowadzać go ani do układu anatomicznego, ani kurwiszona. Dziś pewnie Boy byłby niezadowolony nie tylko z polszczyzny, ale i francuszczyzny, bo język w ogóle psieje.
Nie przez to, że używa się w nim tak zwanych brzydkich wyrazów - te zawsze były i będą, są nieraz niezbędnym elementem perswazji. Cała jednak radość używania mocnych słów opiera się na tym, że emocje sa odpowiednio dawkowane i przede wszystkim hierarchizowane. Mogą pojawić się w internetowym memie, można wtrącić je w wypowiedź, używać, ale nie nadużywać.
Problem pojawia się wtedy, gdy wulgaryzm staje się jedynym dostępnym środkiem wyrazu. Cała wypowiedź Mikołajki jest dobrym przykładem takiego zatracenia. Gdyby Mikołejko chciał zwrócić uwagę na niekulturalne zachowanie niektórych kobiet, to nie stałby się przedmiotem ani tego komentarza, ani żadnego innego. Mniej lub bardziej świadomie sięgnął więc po najmocniejsze słowa, a tam gdzie powinien być mały kwantyfikator - niektóre - wstawił duży i ma to, czego chciał. A my, choćby pisząc ten komentarz, czynimy mu tylko zadość.
Zacząłem akurat od mocnego zdania, w którym termin medyczny: macica został użyty jako wulgaryzm. Ale Mikołejko używa także innych określeń już zdecydowanie bardziej wyrafinowanych. Próbuje więc do języka wprowadzić pojęcie "wózkowe" "Czy widzieliście kiedyś wózkową czytającą książkę?". To zdanie dowodzące literackiego kunsztu profesora i jego intelektualnego wyrafinowania zapewne znajdzie się za jakiś czas w Słowniku Języka Polskiego razem z cytatem z felietonu. To akurat uważam za znacznie ciekawsze od sprawy macicy.
Przyznam szczerze, że ja również nie widziałem nigdy Mikołejki, który czytałby książkę. Być może dlatego, że nigdy profesora nie widziałem. Całe szczęście studiowałem w Krakowie. Nie oznacza to jednak, że Mikołejko książek nie czyta. Są tacy, którzy twierdzą, że widzieli go z ksiązką w ręku. Ja zaś czytałem jego książki i nie żałuję, są tego warte. Więc pewnie i on czasem czytuje ksiązki, mam tylko wątpliwości, czy na liście jego lektur znalazł się kiedyś Karl Popper, ale to już inna sprawa.
W tym wypadku ważne jest kreowanie świata przez język. Były mohery, lemingi, teraz są i wózkowe. Każde kolejne słowo tego typu psuje nasz język, a co za tym idzie niszczy nasze postrzeganie świata. Jego wprowadzenie do języka - a jestem pewien, że się utrwali - jest znacznie gorsze od mówienia od związku między karierą kobiety a macicą.
Za sprawą takich pojęć żyjemy obecnie w fikcyjnym świecie zaludnionym przez lemingi, mohery i wózkowe. W takiej sytuacji wybieram opcję dla siebie. Zostanę bikiniarzem, dobra?
Skomentuj artykuł