Mój komputer, moją twierdzą?
Rzadko czytamy to, co podpisujemy – tę smutną prawdę potwierdza niedawna "afera" z serwisem nasza-klasa.pl. Gdy administratorzy postanowili zmienić regulamin, użytkownicy masowo kasowali swoje konta i przenosili się na Facebook.
Czym tak bardzo Nasza Klasa (od niedawna - nk.pl) przestraszyła swoich użytkowników? Ano tym, że wprowadziła zmiany w regulaminie, dając sobie prawo dowolnego wykorzystywania treści, które w serwisie umieszczali jego użytkownicy: zdjęć, wpisów, notatek, itp. Informacja ta na tyle zirytowała użytkowników, że ci zaczęli demonstracyjnie przenosić się na Facebooka.
Szkoda tylko, że większość z nich nie zauważyła, że zapisy przed którymi uciekali z nk.pl od dawna w regulaminie Facebooka widniały. Tyle tylko że światowy moloch jakoś się swoim regulaminem nie afiszował.
A zasady są te same: wrzucając zdjęcie, udzielasz serwisowi ważnej na całym świecie nieodpłatnej licencji na dowolne wykorzystanie zdjęcia. Portal nk.pl zmian nie ukrywał, prośbę o wyrażenie zgody podsunął użytkownikom pod nos i pewnie bardzo tego żałuje...
Sytuacja wymarzona z perspektywy klienta – wszyscy chcielibyśmy, żeby tego rodzaju zmiany były nam komunikowane wprost, a nie "drobnym drukiem" w najmniej zauważalnym miejscu. Efekt okazał się jednak odwrotny do zamierzonego - serwis wystraszył swoich użytkowników. Wygląda na to, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do "gry w otwarte karty". Czyli jednym słowem: uczciwość nie popłaca.
Na równie dużo, zazwyczaj nieświadomie, zgadzamy się w innych serwisach społecznościowych. Serwisowi Blip.pl dajemy prawo do "do nieodpłatnego korzystania i rozpowszechniania, a w szczególności prawo do kopiowania, publikowania, dystrybucji, modyfikacji, przekładu oraz wykorzystania w inny sposób (...) wszystkich materiałów dostarczanych do Serwisu, nawet po jego rezygnacji bądź usunięciu Użytkownika z Serwisu". Podobnie rzecz się ma w przypadku Grono.net: rejestrując się w serwisie użytkownik wyraża zgodę na "nieodpłatne, nieograniczone czasowo i terytorialnie korzystanie i rozpowszechnianie zamieszczonych przez siebie materiałów".
Zastanawia więc tak newralgiczna reakcja na zapisy regulaminowe nk.pl. Czy to oznacza, że wielu użytkowników dopiero po raz pierwszy zapoznała się z treścią regulaminu serwisu społecznościowego i przeżyła tak zwany "szok poznawczy"? To potwierdzałoby smutny sąd, że niezwykle rzadko czytamy to, co podpisujemy.
Z niedawnych badań przeprowadzonych przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wynika, że ponad połowa Polaków niedokładnie czyta umowy podpisywane z operatorami telefonii komórkowej. Jedynie co czwarty Polak stara się uważnie przyglądać temu, co podpisuje. A przecież bardzo często, podpisując umowy, decydujemy się na coś znacznie poważniejszego niż udzielenie zgody na wykorzystanie zdjęcia z wakacji. Lekkomyślne prześlizgiwanie się po zapisach w umowie może nas bardzo dużo kosztować.
Skomentuj artykuł