Świat dla ubogich

Świat dla ubogich
(fot. vincos/flickr.com)
Robert Jęczeń

Zaskakuje siła internetu i portali typu Facebook, gdy uświadomimy sobie, iż oprócz informacji, nic tu nie ma. Nie ma tu ludzi z ciała i krwi, nie ma tu czasu ani przestrzeni, nie ma zmysłowych doznań (prócz mocno ograniczonej sfery wizji i fonii). Niczego tu nie można dotknąć, powąchać, nie można podróżować ani zwiedzać, są tylko złudzenia.

Gdyby tylko komputer był jedynie użytecznym narzędziem, który ułatwia nam pracę, dzięki czemu mamy więcej czasu dla siebie... Niestety, maszyny cyfrowe, stacjonarne i coraz częściej przenośne, zawłaszczyły nasz wolny czas służąc nam jako narzędzie rozrywki i (pozornej) komunikacji z innymi. Czy nie jest częsty przypadek karkołomnych kierowców, którzy pędzą ryzykując życie i zdrowie swoje i innych, by jak najszybciej znaleźć się w domowym zaciszu i zasiąść "na Facebooku".

Kiedy to już się stanie, przestaje się liczyć każda minuta, w zapomnienie odchodzi życiowa mądrość, która mówi, że należy cenić każdą minutę życia, bo żadna już nie wróci, a życie mamy tylko (i aż) jedno. Przed komputerem tracimy minuty i godziny, nierzadko nawet kosztem rozmowy z współmałżonkiem czy zabawy z dzieckiem, zapominając, że trzeba się wyspać przed następnym dniem pracy (albo kolejnym dniem szukania pracy).

Gdyby mógł nas widzieć ktoś, kto nie słyszał jeszcze o komputerach (czy na świecie są jeszcze tacy ludzie?), zobaczyłby, że najpiękniejsze godziny i lata życia spędzamy nachyleni nad jakimiś świecącymi skrzynkami, w których przesuwają się kolorowe obrazki i rządki literek. Wydałoby mu się to co najmniej śmieszne i pewnie uznałby to za stratę czasu.

Tymczasem my, ludzie początku trzeciego tysiąclecia i obywatele globalnego świata wierzymy, że świecące piksele to prawdziwi ludzie, którzy śmieją się do nas i z którymi warto pisać przez czaty, komunikatory, rozmawiać przez Skype'a - już nie bezpośrednio, jak w XX wieku, kiedy to żeby kogoś zobaczyć, należało fatygować się do kawiarni, należało być słownym i punktualnym, żeby spóźniając się nie obrazić drugiej osoby. Teraz czas i miejsce przestały mieć znaczenie. Ja ci piszę maila o pierwszej w nocy w jakiejś lubelskiej wsi, ty odbierasz go w południe w pociągu zmierzającym do jednej z europejskich stolic. Żeby napisać i odebrać maila, nie trzeba być uczesanym, można mieć na sobie poplamioną koszulę, ponadto można być rozproszonym na dziesiątki innych spraw i ludzi. Czasy, kiedy poświęcało się godzinę na rozmowę z przyjacielem (tylko i wyłącznie z nim) minęły. Teraz, nawet jeśli już zdecydujesz się na spotkanie z kimś, waszą rozmowę przerwie co najmniej kilka SMS-ów i telefonów. Na luksus wyłączności możesz sobie pozwolić tylko podczas spowiedzi - o ile nie zapomniałeś wyłączyć telefonu.

Internet to kopalnia wiedzy i zarazem wysypisko śmieci. Nie każdy może się tu odnaleźć i skupić tylko na tym, co faktycznie potrzebne i co jest dobre. Uwagę cały czas przyciągają krzykliwe reklamy, niezwykłe newsy ("tym razem to prawdziwy koniec świata!" - krzyczy portal, a obok tej bzdury są autentyczne i ważne wiadomości z kraju i ze świata), plotki i ploteczki, a także zdjęcia mniej lub bardziej roznegliżowanych pań i panów.

Facebook czy nk zamiast zbliżyć nas do znajomych sprawiły, że przestaliśmy się z nimi spotykać - bo po co, skoro wszystkiego można dowiedzieć się śledząc czyjś "profil" i informacje na tzw. tablicy. Na podstawie kilku (kilkudziesięciu, kilkuset) zdjęć i wpisów próbujemy zrekonstruować osobę drugiego człowieka, a kiedy już spotkamy go w Prawdziwym Świecie, jesteśmy zaskoczeni, że zupełnie nie pasuje on do obrazu swojego facebookowego awatara.

Banalne będzie porównanie, że internet jest jak nóż, którym - w zależności od intencji - zarówno można ukroić chleb jak i zadać cios. Niestety, internetem o wiele łatwiej zranić niż nożem, wystarczy kilka kliknięć myszką, czasem tylko jedno, by bez większego trudu i namysłu zrobić to, co nieodwracalne. Internet wymaga od nas maksymalnego skupienia i niebotycznej świadomości w dokonywaniu wyborów, jednocześnie rozpraszając nas cały czas i nieustannie dezinformując. Nic dziwnego, że bardzo łatwo zagubić się czy też - odnosząc się do metafory "surfowania po sieci" - utonąć w przepastnych głębinach tego molocha. Każdy, kto surfuje, musi umieć dobrze pływać, tymczasem zazwyczaj internetu uczymy się na błędach. Jest to więc nauka pływania polegająca na wrzuceniu kogoś, kto nigdy nie pływał, na głębinę.

Zaskakuje siła internetu i portali typu Facebook, gdy uświadomimy sobie, iż oprócz informacji, nic tu nie ma. Nie ma tu ludzi z ciała i krwi, nie ma tu czasu ani przestrzeni, nie ma zmysłowych doznań (prócz mocno ograniczonej sfery wizji i fonii). Niczego tu nie można dotknąć, powąchać, nie można podróżować ani zwiedzać, są tylko złudzenia. Nie można tu zaznać ciepła bliskiej osoby, nie można również się pocałować. To świat totalnej ułudy, którego tak naprawdę nie ma. Ile musimy popełnić błędów, by to zrozumieć i traktować internet tak jak na to zasługuje? A może przeciwnie, już nie będzie dane nam wyzwolić się od tej iluzoryczności, tylko zatracimy w nim i siebie, i dany nam czas - który z każdą minutą spędzoną przed komputerem odchodzi bezpowrotnie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Świat dla ubogich
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.