Niefrasobliwy prezes
Jakub Śpiewak we wpisie "Lękajcie się" na swoim blogu na portalu natemat.pl napisał 5 lutego br.: "[...] Kościół z problemem pedofilii prędzej czy później będzie musiał się zmierzyć. Dla nas wszystkich byłoby lepiej, gdyby zmierzył się w sposób dojrzały." Było to pięć dni po tym, jak autor złożył rezygnację z funkcji społecznego doradcy Marka Michalaka, Rzecznika Praw Dziecka. A dziesięć dni przed pojawieniem się na tym samym portalu tekstu Michała Gąsiora "Wyznaję i przepraszam". Jakub Śpiewak, prezes Fundacji Kidprotect.pl, wycofuje się z życia publicznego." Okazało się, że prezes organizacji walczącej z pedofilią przez lata zachowywał się nieetycznie. Czy wyznanie Śpiewaka jest dojrzałą próbą zmierzenia się z własnymi winami?
Fundacja powstała w 2005 roku. Zajmowała się zwalczaniem przestępczości seksualnej wobec dzieci, pomocą dorosłym ofiarom molestowania seksualnego w dzieciństwie, bezpieczeństwem dzieci w internecie. Używam czasu przeszłego, gdyż według Śpiewaka Kidprotect.pl nie ma już środków na działalność, jest zadłużona, straciła zespół i "nie ma raczej szans, by ją odbudować". Rozwiązana jest rada fundacji. Sprawa musi być poważna, o czym świadczy nagła, publiczna spowiedź. W bazie danych o organizacjach pozarządowych ngo.pl znajduję kolejną informację: będąc organizacją pożytku publicznego fundacja nie ma uprawnień do 1 proc. podatku za 2012 rok. Szukając dalej, klikam na link z adresem kidprotect.pl - otwiera się strona prezesa. Po publikacjach, w tym "Płacenie za prywatne rzeczy fundacyjnymi pieniędzmi to kradzież" w Gazecie Wyborczej, serwis fundacji zniknął.
Sprawa będzie pewnie wyjaśniona przez właściwe organa. Na razie trudno ocenić skalę nadużyć, a nawet nazwać je po imieniu - wiemy tyle, co napisał w oświadczeniu Śpiewak. Intryguje mnie jednak samo opublikowanie tegoż i jego treść. Tak się składa, że poznaliśmy się w czasie mojej pracy w Warszawie, a potem - z rzadka - utrzymywaliśmy kontakty, najczęściej na facebooku. Zajmowałam się profilaktyką agresji i uzależnień w szkołach i w niektórych sprawach było nam po drodze. W innych - wręcz przeciwnie. Ostro starliśmy się choćby przy okazji sprawy otrzęsin w salezjańskim gimnazjum. Miałam pretensje do Kuby z powodu jego tekstu "Niesmaczne zabawy księdza - ciąg dalszy", w którym opublikował skany pism od młodzieży oraz rodziców w obronie księdza - dyrektora gimnazjum, dzieląc się swoim "eksperckim" skojarzeniem z aferą z "Polskimi Słowikami". Jak wiadomo, dyrektora chóru chłopięcego skazano za pedofilię. W mojej opinii emocjonalny wydźwięk tekstu i skojarzenie z pedofilią wyrażone przez kogoś, który nieraz udzielał się w mediach jako specjalista, miało pewien udział w internetowej histerii. Wystarczy poczytać komentarze pod tekstem. Były dobre chęci, troska o ofiary, zabrakło trochę odpowiedzialności za słowo.
Nie chowam żalu. Nawet o to, że w końcu mnie ze znajomych z facebooka wyrzucił (jako n-tą osobę ze swojego profilu, nic niezwykłego). Na dwa dni przed swoim wyznaniem. Tym razem poszło o mem z biskupem Pieronkiem i napisami: "Homoseksualizm to zboczenie; In vitro to morderstwo; Aborcja to morderstwo; Pedofilia to namiętność", któremu powiedziałam "dość". Kuba jest impulsywny i znany z soczystego, czasem wulgarnego języka. Prawicy naraził się niedawno wpisem pod znamiennym tytułem "Rzygam Smoleńskiem", za który zapłacił m in. oskarżeniami o... żydowskie pochodzenie. W odpowiedzi wyjaśniał na blogu swoje koligacje rodzinne: jest wnukiem polskiego poety o żydowskim pochodzeniu Jana Śpiewaka, wnukiem wybitnej polskiej poetki Anny Kamieńskiej, na której pogrzebie kazanie wygłaszał prymas Glemp; bratankiem prof. Pawła Śpiewaka. Co z tego wynika? Po pierwsze: niełatwo wsadzić go w stereotyp - i dobrze. Po drugie: szkoda, że wbrew wspaniałym tradycjom rodzinnym publicznie używał języka niczym maczugi, bijąc boleśnie po kostkach. Dostawało się temu, kto akurat podpadł: Tomaszowi Lisowi, choć ten zapraszał go do programu; Jerzemu Owsiakowi (za krytykę RPD), choć popierał WOŚP; PO, choć czuł się z nią związany. Sam krytykę przyjmował z trudem. Być może to jedna z przyczyn upadku, bo musiał dostawać informacje zwrotne od współpracowników.
Jego kontrowersyjne wypowiedzi nie przekreślają dobrych rzeczy, które zrobił. Pomógł wielu dzieciom. To nie ulega wątpliwości. Po lekturze "wyznania" Śpiewaka mam jednak wrażenie, że bardzo trudno będzie mu odzyskać wiarygodność. Może - jak pisze o sobie - i był po prostu: "bałaganiarzem", "człowiekiem niefrasobliwym", nie umiał zarządzać ludźmi ani pieniędzmi, brakowało mu kompetencji, zaniedbał sprawę. Mnie zabrakło zwykłej dojrzałości, co w zawodzie pedagoga jest niemal dyskredytujące. Jak wytłumaczyć fakt, że dorosły, odpowiedzialny człowiek nie zatrudnia księgowej? Wszystkie organizacje tak robią, społecznicy raczej nie znają się na finansach! Nie podpisał umowy o pracę? A może dlatego, że to nakładałoby zobowiązania, np. do przepracowania określonej ilości godzin tygodniowo? Łatwiej żyć z umów - zleceń lub wypłacać sobie wynagrodzenie "na oko" z konta fundacji. Był jej twórcą i szefem, ale odkąd powstała rada, zatrudnił innych ludzi, zaprosił ich do współpracy, nie była jego własnością. Czy gdyby ktoś inny wykręcił taki numer, byłby dość wyrozumiały?
Każdy popełnia błędy. Myślę jednak, że Jakub Śpiewak zamiast koncentrować się na pedofilii wśród księży, mógł się czegoś od niektórych z nich nauczyć. Wystarczyło zapytać ks. Andrzeja Augustyńskiego, twórcę i szefa Stowarzyszenia "Siemacha" (świetlice socjoterapeutyczne itd.) czy ks. Jacka Stryczka ze Stowarzyszenia "Wiosna" (Szlachetna Paczka itd.) o to, jak zarządza się ludźmi i funduszami. Mam nadzieję, że bolesna lekcja stanie się nauczką, a nie przekreśleniem dorobku. Mimo wszystko byłoby szkoda.
Skomentuj artykuł