Nowy faszyzm, albo autorytaryzm sieci
Nie wyobrażam sobie miłośników przeglądania zawartości korespondencji Przemysława Holochera, jak włażą mu pod kołdrę. W najlepszym razie dostaliby w zęby, w najgorszym - narobiliby sobie dużo wstydu i nieprzyjemności. Sieć gwarantuje im bezkarność i skutecznie "odfiltrowuje" zwyczajowe sankcje społeczne, obowiązujące w międzyludzkich relacjach.
Wydarzenia ostatnich dni, związane z ujawnieniem zawartości prywatnego konta Przemysława Holochera, do niedawna członka Rady Decyzyjnej Ruchu Narodowego pokazują, że niebezpiecznie zacierają się granice między życiem publicznym a prywatnym, a wszystko da się usprawiedliwić walką polityczną. To barbarzyństwo, niezależnie, jak je motywować, a zwolennicy takich metod powinni mieć świadomość, że bawią się bardzo niebezpiecznym narzędziem, które w każdej chwili może obrócić się przeciw nim.
To, co się zdarzyło, jest symptomem kilku nakładających się zjawisk, które tylko wtórnie mają wymiar polityczny. To przede wszystkim znak tego, jak duże przeobrażenia zaszły w mentalności zwykłych odbiorców przekazu medialnego, przede wszystkim za sprawą zmian w kulturze popularnej. Jest ona dziś niemal w całości nastawiona na zjawisko, które nazwę "masowym wojeryzmem". Łamanie wszelkich tabu i negacja intymności stały się faktem niezaprzeczalnym, przynajmniej od czasów popularyzacji "reality show". Nieposkromiona ciekawość, wręcz poczucie, że mamy prawo jako odbiorcy do jak najgłębszego wejścia w cudze życie, stanowi bodziec, który sprzęga się z postawą dużej części mass mediów, dostarczających tego typu treści swoim odbiorcom, od dzieci poczynając. A wyrosło nam już całe pokolenie, wychowane od małego na tym właśnie modelu przekazu "rozrywko-informacji". Przemiany społeczne idą w parze ze zmianami kulturowymi i obyczajowymi.
Dodatkowo, charakterystyczną cechą współczesnego biznesu rozrywkowego jest to, że bazuje nie tylko na celebrytach, czyli aktorach, piosenkarzach, gwiazdkach pop kultury. Dziś bardzo często to naturszczyk jest główmy bohaterem środków przekazu i tą postacią, która interesuje odbiorców: "zwykli ludzie" oglądają/podglądają "zwykłego człowieka". Jako zjawisko masowe, społeczne owocuje to poczuciem, że cudza prywatność nie istnieje, więcej - że właśnie ona jest najciekawsza, zapewnia wgląd w największe skandale, słabostki, w cudzą, osobistą życiową przestrzeń, nieretuszowaną przez autokreacje celebrytów i stojącego za nimi show biznesu. To oczywiście też po części pozór, bo "zwykły człowiek" przemielony przez show biznes przestaje być "zwykłym człowiekiem" - tak stworzono również w Polsce całą masę "półbogów", których imiona i nazwiska zapominamy po sezonie.
I wreszcie nowe sposoby komunikacji, jakie gwarantuje Internet, z jego błyskawicznymi interakcjami i programową już niemal bezrefleksyjnością przekazu. Stare powiedzenie mówiło: słowo wylatuje wróblem, wraca kamieniem. Dzisiejsza anonimowość (w) sieci, choć pozorna, daje poczucie, że słowa nic nie kosztują. W realnych relacjach międzyludzkich, takich twarzą-w-twarz, między krewnymi a znajomymi trzeba liczyć się z konsekwencjami swoich wypowiedzi. W sieci to zanika, co sprawia, że wiele uczęszczanych masowo miejsc zamienia się w "system zorganizowanej obmowy".
Część uczestników nowych mediów sprawia wrażenie, jakby była głęboko przekonana, że w Internecie panuje totalna samowolka. I tak nawet kopiowanie i ujawnianie prywatnych rozmów małżeństwa Holocherów stało się dla wielu świetną rozrywką, oczywiście maskowaną hasełkami o "walce z faszyzmem". Ale życie prywatne tych ludzi nie jest częścią ich/jego życia publicznego. Jeśli tego nie rozumiemy, to mamy do czynienia z rzeczywistym faszyzmem, czy - ściślej mówiąc - zupełnie nowym autorytaryzmem, który uznaje, że ma prawo do cudzej prywatności na mocy jakiegokolwiek dowolnego i bardzo subiektywnego uzasadnienia. Usankcjonowaniem procederu nie jest już nawet zinstrumentalizowane prawo autorytarnych systemów, ale zachcianki współczesnego konsumenta kultury masowej, który cudzą prywatność traktuje jako rzecz funkcjonującą w domenie publicznej.
Owszem, Holocher jest osobą publiczną. Daleko mi do jego formacji ideowej i politycznej, jego sposobu widzenia świata. Nie chciałbym, by kiedykolwiek znalazł się u władzy: on i jego koledzy. Ale prywatność nie przestaje być prywatnością, nawet jeśli dotyczy zawartości osobistego konta. To po prostu cudza kołdra. A jakoś nie wyobrażam sobie tych wszystkich miłośników przeglądania zawartości korespondencji Holochera, jak włażą mu pod kołdrę. W najlepszym razie dostaliby w zęby, w najgorszym - narobiliby sobie dużo wstydu i nieprzyjemności. Ale sieć skutecznie "odfiltrowuje" zwyczajowe sankcje społeczne, obowiązujące w międzyludzkich relacjach. I taki kłopot z nawykami, jakie wdrukowała nam w głowy współczesna kultura masowa, że życie pod cudzą kołdrą traktowane jest jak coś normalnego. Powtórzę: to barbarzyństwo. Choć może należałoby szukać nowych określeń na ten nowy, niezbyt wspaniały świat.
Skomentuj artykuł