Pasja, relacje i wyzwania. Czy można kochać szkołę?
Czy w dzisiejszych czasach można kochać szkołę? Ewelina Dąbrowska, doświadczona nauczycielka muzyki, opowiada o swojej pasji do nauczania, budowaniu relacji z uczniami oraz stawianiu wymagań, które kształtują młodych ludzi.
Marzena Cyfert: Dlaczego zdecydowałaś się na pracę w szkole?
Ewelina Dąbrowska: Ja się chyba nie zdecydowałam, tylko tak wyszło. Ale to jest zupełnie naturalne u mnie, bo ja po prostu lubię ludzi. Całe życie lubiłam być wśród ludzi, jeździłam na kolonie, na zimowiska. Jako dziecko byłam przewodniczącą samorządu w szkole. I praca w szkole to była naturalna kolej rzeczy.
Od czego się zaczęło?
- Zaczęło się tak, że najpierw mój profesor z liceum muzycznego zaproponował mi pracę w szkole muzycznej w Bolesławcu. Zdecydowałam się na nią na ostatnim roku studiów. Jeździłam trzy lata do Bolesławca, gdzie uczyłam grać na flecie. W 2000 r. rozpoczęłam pracę w Prywatnym Gimnazjum Salezjańskim im. św. Edyty Stein we Wrocławiu i pracowałam tam przez 17 lat. A kiedy rozpoczęła się reforma szkolnictwa, gimnazja zaczęły wymierać, ks. Jerzy Babiak otworzył Zespół Szkół Salezjańskich, do którego przeszłam i do dziś tam uczę. W tamtym czasie nie wyobrażałam sobie nie pracować w szkole. W międzyczasie miałam różne propozycje, nęciło mnie zawsze szkolnictwo muzyczne.
- Miałam nawet okazje, żeby się starać o przyjęcie na stanowiska, związane z organizacją imprez, szeroko rozumianą organizacją życia muzycznego, ale nie skorzystałam z tego. Jeszcze na studiach pracowałam w Radio Rodzina, gdzie prowadziłam program a pod koniec studiów ukończyłam Podyplomowe Studium Dziennikarstwa i pracowałam jako dziennikarz przy kilku edycjach Festiwalu Wratislavia Cantans. Jednak praca w Salezie była zawsze dla mnie trzonem. Ale nawet, gdy poświęciłam się pracy w Salezie, gdzieś tam zawsze byłam dodatkowo w innej pracy - prowadziłam koncerty dla dzieci w przedszkolach i szkołach, zajęcia ze śpiewu w prywatnej szkole. Ciągle jednak byłam z dziećmi i młodzieżą. I prawdę mówiąc, uwielbiam to. Niektórzy pytają, czy nie mam jakiegoś wypalenia zawodowego, a ja im jestem starsza, to coraz bardziej się czuję na swoim miejscu.
W mediach społecznościowych na swoim profilu masz napisane: kocham szkołę. Czy da się dzisiaj kochać szkołę?
- No tak! Chociaż ja jestem trochę idealistką. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tych wszystkich trudności w szkole i one mnie też dotykają. Ale to jest chyba mimo wszystko drugorzędne dla mnie. Chociaż łatwo mi tak powiedzieć, ponieważ mój mąż ma stabilną pracę. Kiedyś mąż mojej koleżanki powiedział nam, że bycie nauczycielem to kosztowne hobby. I coś w tym jest! Widzę nawet, że muszę się uczyć pewnej asertywności, bo oddaję się szkole cała, we wszystkim. A szczególnie w ostatnich latach, kiedy zaczęłam prowadzić chóry i te chóry odnoszą sukcesy. Nawet moja rodzina mi zarzuca, że za długo siedzę w szkole.
- A wracając do twojego pytania, to tak, da się kochać szkołę w moim przypadku. I da się oddać jej swój czas i serce. I to jest odwzajemnione, bo widzę takie duże zaufanie u dzieci.
Czy trudno być dobrym nauczycielem?
- Nie wiem, czy jestem dobrym nauczycielem. Mam do siebie różne zastrzeżenia, również do tego, jak uczę, bo na pewno wiele rzeczy mogłoby być lepiej. Natomiast uważam, że w moim przypadku, dydaktyka nie jest na pierwszym miejscu. Wszystko zaczyna się od relacji z uczniami. Jeśli nie dotrzemy do dzieci i młodzieży, to będzie nam trudno nauczać. Jestem też każdego roku coraz starsza a każdego roku uczę dzieci w tym samym wieku. Na szczęście mam własne dzieci, więc jestem w miarę na bieżąco, ale muszę trochę za nimi nadążyć. Czasami jest to frustrujące, ale gdy się kocha dzieci, to się próbuje. Ja nawet czasem im mówię: „No bo ja Was kocham”. A oni na to: „Jak to Pani nas kocha?”. Więc mówię im, że ich kocham jako moich uczniów, cieszę się, że mogę ich czegoś nauczyć, że możemy porozmawiać, razem spędzić czas. Uwielbiam np. jeździć na wycieczki szkolne, a wiem, że to dla niektórych dopust Boży. I trudno się dziwić, bo organizacyjnie jest to skomplikowane. Dla mnie też, ale mam wsparcie w rodzinie, więc tak się organizujemy, by było to możliwe.
Jak zachęcać dzieci do nauki?
- Powiem to na przykładzie chóru. Przyjmuję wszystkie dzieci, nie robię wielkiej selekcji. Ta selekcja zrobi się sama. Kto nie potrafi sprostać grafikowi prób, albo nie czuje się dobrze w tym, albo mu się zwyczajnie odechciało, to odchodzi. Akurat w mojej profesji nauczaniu muzyki wyznaję taką zasadę za prof. Edwinem Eliasem Gordonem, który przez wiele lat bycia muzykiem, pedagogiem i psychologiem muzyki i opracował koncepcję umuzykalniania niemowląt i małych dzieci, że każdy człowiek ma zdolności muzyczne, tylko nie u wszystkich one się tak samo rozwijają. A jeśli nie zostały rozwinięte do 9. roku życia, to potem jest coraz trudniej. Gdy więc dzieci chcą przychodzić i śpiewać tak jak potrafią, to przychodzą i zawsze robią postępy. Najważniejsze jest jednak to, że sprawia im to przyjemność; korzyści z obcowania z muzyka są - jak wiadomo - nie tylko muzyczne. A jeśli chodzi o zachęcanie do nauki w ogóle, to wydaje mi się, że bardziej zarażam swoim zapałem do muzyki - tak mi kiedyś powiedział jeden rodzic. Dzieci widzą, że ja tę muzykę kocham, że sprawia mi to radość, że radość sprawia mi bycie z nimi w tej muzyce i z tą muzyką.
- Oczywiście, nie odbywa się to tak łatwo. Zdarzają się próby, na które przyjdą trzy osoby. I z tymi trzema osobami próbuję coś ćwiczyć. Czasem sobie myślę, że może gdybym była bardziej surowa i wymagająca, to byłyby lepsze efekty. Ale też uważam, że muzyka powinna być takim wentylem pośród różnych przedmiotów w ciągu dnia w szkole. Oni mają tyle trudnych przedmiotów, że naprawdę nic się nie stanie, jeśli poznają dwa fakty mniej z życia jakiegoś kompozytora a za to będą mieć wytchnienie. Staram się też uczyć muzykować, bo o samej muzyce mogą sobie przeczytać, jeśli wskażę im źródła. A więc śpiewamy, gramy na instrumentach, realizujemy projekty.
Czy bliski kontakt z dziećmi wyklucza stawianie wymagań?
- Wymagania na pewno trzeba stawiać, nie tylko edukacyjne. Osobiście, bardzo duże wymagania stawiam co do zachowania i wzajemnych relacji dzieci między sobą. Zwracam uwagę, kiedy widzę, że to jest konieczne; zdarza mi się poświęcić nawet jakąś część lekcji na rozmowę na trudne tematy, jeśli one pojawiają się na muzyce, bo uważam, że my - nauczyciele - nie tylko uczymy, ale i wychowujemy. Nauczyciele chemii, polskiego, matematyki mają inną specyfikę nauczania, mają swój materiał, przygotowują do egzaminów. My możemy poświęcić czas również na kwestie wychowawcze. Oczywiście, nie zastąpimy w tym domu rodzinnego i tego, co dzieci powinny stamtąd wynieść, ale nauczanie i wychowanie muszą iść w parze.
Czy dla młodych ważne jest posiadanie mentora? Masz osobiście takiego?
- W szkole średniej miałam kilku takich nauczycieli, którzy byli dla mnie mentorami. Jest nim na pewno prof. Grażyna Rogala-Szczerek, która prowadziła chór Puellae Cantantes. Od 4 klasy śpiewałam w chórze u pani profesor - wtedy był to chór dziecięcy a potem chór Liceum Muzycznego. Ten chór był na ostatnich dwóch godzinach lekcji w piątek i był dla mnie nagrodą za cały tydzień. Takim mentorem była też dla mnie p. prof. Elżbieta Nawarecka, która w liceum uczyła mnie grać na fortepianie; to był, co prawda, dodatkowy przedmiot, bo w liceum muzycznym grałam na flecie, ale z Panią profesor dużo rozmawiałam na różne tematy - nie tylko muzyczne. Patriotycznie i humanistycznie to p. Maria Krok, która uczyła mnie polskiego i do tej pory działa i prowadzi programy słowno-muzyczne, patriotyczne. Oczywiście z czasów studiów też mogłabym wymienić wiele osób, które ukształtowały mnie edukacyjnie. Największym chyba jednak mentorem, z punktu widzenia formacji mnie jako nauczyciela salezjańskiego był ks. Jan Gondro, który w 2000 r. zatrudnił mnie w Gimnazjum. To jego przykład i styl pracy przez 17 lat w naszym Gimnazjum ukształtował mnie jako nauczyciela w duchu charyzmatu Księdza Bosko, który na pierwszym miejscu stawiał bycie blisko wychowanków w myśl systemu wychowania zwanego prewencyjnym.
- Jeśli chodzi o dom rodzinny to wielkim mecenasem była też dla mnie moja ciocia Krysia, która już nie żyje od dwóch lat. Nie miała swojej rodziny, była moją chrzestną mamą i to ona nauczyła mnie pierwszych piosenek. „Hej, przeleciał ptaszek” Mazowsza i „Kukułeczka kuka” - kiedy byłam mała dziewczynką marzyłam, że będę śpiewała w Mazowszu. Ciocia była pasjonatką historii i z nią zawsze jeździłam na wakacje i zwiedzałam Polskę, a że mieszkała w Warszawie, to historię stolicy poznawałam od najmłodszych lat. Ciocia zawsze mi kibicowała, nie tylko jako chrzestna matka, ale też jako miłośniczka kultury, sztuki. Była niespełnioną artystką, chociaż z wykształcenia była prawnikiem.
Czyli słowa uczą a przykłady pociągają...
- Tak, i tutaj muszę oczywiście powiedzieć o mojej kochanej mamie, która wychowywała mnie sama i poświęciła wszystko abym się mogła rozwijać i kształcić w podwójnej szkole; myślę też, że jej zawodowy przykład - była farmaceutką i uwielbiała swój zawód - również wpłynął na to, że ja tak zaangażowałam się w swoją pracę. Nieocenionym przykładem były też moje obydwie babcie, które nauczyły mnie wiary. Z babcią Marysią chodziłam na majówki, różaniec, to ona uczyła mnie, że zawsze trzeba być dobrym. Zresztą zawsze była dla mnie dobra, więc nie musiała mi tego mówić.
Co sprawia Ci największą radość w pracy w szkole?
- To, kiedy widzę, że dzieci wzrastają. Gdy widzę, że rozwijają swoje talenty. Ale poza muzycznie, to gdy widzę, że udało mi się komuś pomóc, np. zwrócić uwagę rodzicom na trudności, jakie mają ich dzieci. I jak potem udaje się tym dzieciom pomagać w taki profesjonalny sposób. Dzieci mają dziś bardzo dużo bodźców, mają problemy ze skupieniem uwagi. Mają dużo różnych dysfunkcji, mimo że są bardzo inteligentne. Mają wielki potencjał, a często trudno jest im to odkryć i rozwinąć. Nauczyciele widzą to troszeczkę z boku. A czasem widzą to, czego nie widzą, albo nie chcą widzieć rodzice.
Skąd dzisiaj tyle hejtu, który wylewa się na nauczycieli?
- Myślę, że jest kilka przyczyn. Może nie będzie popularne to, co powiem, ale jest dużo nauczycieli, którzy nie powinni nimi być, bo nie kochają dzieci. Traktują pracę w szkole jako czysty zawód. Na pewno jest też wielu wypalonych zawodowo, zniechęconych trudnościami, z jakimi boryka się dziś szkoła. Ale jest też wielu wspaniałych nauczycieli, oddanych swojej pracy. A z drugiej strony - mamy bardzo roszczeniowe społeczeństwo. I rodzice czasami traktują nas bardzo niesprawiedliwie, nie patrząc zupełnie na to, jaką pracę wykonujemy. My nie stoimy przy tablicy tylko 18 godzin, bo nasz etat to dużo dodatkowych spotkań, przygotowań, pracy, której nigdy nie da się dobrze policzyć i wycenić.
Czego życzyć nauczycielom?
- Cierpliwości i umiejętności znalezienia czasu dla siebie. Trzeba im być wdzięcznym za to, co robią dla dzieci. No i żeby nam ufać, bo nauczyciele czasami widzą więcej a uwagi, które robią, nie są podyktowane złośliwością, tylko rozeznaniem.
Źródło: niedziela.pl
Skomentuj artykuł