Prezydent spełnił obietnicę

Prezydent spełnił obietnicę
Prezydent PKPP Lewiatan, przedstawicielka Kongresu Kobiet Henryka Bochniarz i prezydent RP Bronisław Komorowski (fot. PAP/Jacek Turczyk)

Nagłówki artykułów niektórych gazet oznajmiły: Prezydent spełnia obietnice. To, wydawać by się mogło dobra wiadomość, gdyż już jakimś smutnym standardem stało się niespełnianie politycznych obietnic. W tym przypadku lepiej jednak by było, gdyby obietnica, o której mowa, pozostała niespełniona.

Chodzi mianowicie o podpisanie przez Prezydenta tzw. ustawy o parytetach, czy ściślej mówiąc, o kwotach procentowych gwarantowanych dla kobiet i mężczyzn miejsc na listach wyborczych do Sejmu, Parlamentu Europejskiego oraz rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich. Ta, jak się często mówi kompromisowa ustawa, określa tę kwotę na 35%, a więc by lista wyborcza została zarejestrowana, musi być na niej nie mniej niż 35 proc. kobiet i nie mniej niż 35 proc. mężczyzn. Kompromis ustawy polega na odejściu od 50% parytetów. Nie jest tu jednak najważniejsze 35 czy 50%. Chodzi o absurdalną zasadę, wedle której płeć ma mieć istotne znaczenie w decydowaniu o szansach wyborczych, choć nie ma ona żadnego znaczenia gdy idzie o jakość uprawianej polityki. Można przecież, i w Polsce, i na świecie, pokazać wybitnych polityków wśród kobiet i wśród mężczyzn oraz fatalnych wśród jednych i drugich. Płeć nie ma tu nic do rzeczy, dlaczego ma więc być czynnikiem wpływającym na szanse wyborcze?

Cel ustawy jest jasny: chodzi o zwiększenie roli kobiet w polityce. Daj Boże, ale kobiety, które chcą angażować się w politykę, a jednocześnie mają predyspozycje, by być dobrymi politykami doskonale poradzą sobie bez parytetów. Na czele rządu najpotężniejszego państwa w Europie już drugą kadencję stoi kobieta - kanclerz Angela Merkel. Do dziś za najwybitniejszego premiera powojennej Wielkiej Brytanii uznaje się kobietę, panią Margaret Thatcher. Co prawda, w USA nie było jeszcze kobiety prezydenta, ale w trzech z czterech ostatnich kadencji politykę amerykańską z pozycji sekretarza stanu kształtowały kobiety: pani Madeleine Albright, Condoleezza Rice a obecnie Hilary Clinton. Żadnej z tych pań nie były potrzebne parytety. Również bez parytetów radzą sobie kobiety w polskiej polityce, zajmując często bardzo ważne stanowiska. Przywołajmy dla przykładu premier Hannę Suchocką, Hannę Gronkiewicz- Waltz, która stała na czele NBP, Rady Polityki Pieniężnej a obecnie już drugą kadencję prezydentuje w stolicy; profesor Zytę Gilowską, która kształtowała finanse państwa i miała bardzo duży wpływ na politykę gospodarczą poprzedniego rządu, czy wreszcie kobiety, które stanęły na czele nowego ugrupowania PJN, mającego chyba jako jedyne szansę na naruszenie, jak się zdawało, zabetonowanej czteropartyjnej sceny politycznej (warto na marginesie zauważyć, że te kobiety najbardziej znaczące w polityce polskiej czy wielkich państw europejskich, nie są przedstawicielkami szermujących hasłami o równouprawnieniu i parytetów partii lewicowych, lecz prawicowych bądź centrowych, w których - jak widać - bez tych sztucznych mechanizmów panie osiągają najwyższe stanowiska). Zapewne dla większości z tych pań parytety nie tylko nie były potrzebne, ale byłoby dla nich upokarzające twierdzenie, że potrzebują jakichś sztucznych przywilejów w ordynacji wyborczej, by osiągnąć polityczny sukces. Realizacja postulatu feministycznych, lewicowych ugrupowań o parytetach tak naprawdę więc nie tylko nie służy promocji kobiet w polityce, ale przeciwnie, w jakimś sensie je poniża, sugerując, że kobiety bez dodatkowego, sztucznego wsparcia w ordynacji nie są w stanie w polityce skutecznie konkurować z mężczyznami.

No dobrze, powie ktoś, ale mimo wskazanych wyżej nazwisk kobiet znaczących w polityce, mimo przytoczonych argumentów, nie da się zaprzeczyć, że polityka wciąż jest zdominowana przez mężczyzn, może więc parytety trochę by to zmieniły? Odpowiem pytaniem: dlaczego w sztuczny sposób to zmieniać, skoro mężczyźni wciąż o wiele bardziej i częściej interesują się polityką niż kobiety, chętniej w nią się angażują, a i wyborcy dokonują takich właśnie wyborów, zapewne nie kierując się płcią, o oceną poglądów, kompetencji i programów? (przynajmniej takimi kryteriami kierować się powinni, jeśli demokracja ma zachować jakieś zręby racjonalności). Ucząc przez wiele lat wiedzy o społeczeństwie w klasach maturalnych, a więc młodzież nabywającą właśnie prawa wyborcze, miałem okazję zauważyć, że zdecydowanie częściej dziewczęta niż chłopcy tłumaczyli swą niewystarczającą wiedzę stwierdzeniem: „bo ja się polityką nie interesuję”. I żadnymi parytetami nie zmusiłbym swoich uczennic do tego, by nagle pokochały politykę. Mogłem natomiast próbować wzbudzić to zainteresowanie, pokazując jak ważne rzeczy dla każdego z nas, niezależnie od płci, rozstrzygają się w polityce i egzekwować konieczną wiedzę, tak samo traktując wszystkich uczniów. Gdybym swoim uczennicom stawiał lepsze oceny niż uczniom, by kompensować ich niższy poziom zainteresowania polityką, byłbym po prostu niesprawiedliwy. Taką niesprawiedliwość i nieracjonalność funduje nam ustawa o parytetach.

Polityka, zwłaszcza ta zawodowa, i tak zapewne jeszcze długo będzie zdominowana przez mężczyzn; podobnie jak wiele innych zawodów jest zdominowanych przez kobiety, choć mężczyźni również mogliby w nich pracować. Po co jednak na siłę określać, że np. wśród opiekunów i wychowawców w przedszkolach ma być zatrudnione 35% mężczyzn; albo blisko sto procent pielęgniarek na oddziałach szpitalnych zastąpić pięćdziesięcioprocentowym zatrudnieniem pielęgniarzy przez ustawowy parytet? Przecież lewicowi ideolodzy potrafiliby zapewne po swojemu uzasadnić takie rozwiązanie. Czy nie lepiej jednak jest tak, jak jest? Miejmy nadzieję, że poprawność polityczna i lewicowe utopie nie będą podpowiadały politykom takich pomysłów, by po polityce inne dziedziny życia społecznego reglamentować parytetami.

Prezydent, niestety, spełnił swoją obietnicę, podpisując nieracjonalną i szkodliwą dla demokracji ustawę. Podpisem tym wpisał się kolejny raz w wyraźnie lewicowy nurt polityczny. Wypowiedzi Prezydenta na temat In vitro, zaproszenie Jaruzelskiego na obrady Rady Bezpieczeństwa Narodowego, polityka odznaczeń, włącznie z ostatnim, skandalicznym odznaczeniem Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski sędziego Zbigniewa Pannerta, który zasłużył się jako prokurator w stanie wojennym żądaniem bardzo surowych wyroków dla ludzi niepodległościowej opozycji, a teraz ustawa o parytetach – to wszystko pozwala stwierdzić, że w sferze wartości i idei Prezydentowi chyba dużo bliżej do lewicowego SLD niż centrowej Platformy. Ale to już konkluzja bliska stwierdzeniu ściśle politycznemu, a ja chce poprzestać na niepolitycznym mówieniu o polityce. Wnioski polityczne niech już sobie każdy sam na własna rękę wyprowadza.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Prezydent spełnił obietnicę
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.