Stadion, który rośnie wolniej niż jego cena
Przed wyborami samorządowymi w 2006 roku prezydent Majchrowski powiedział: - Chciałbym, aby stadion Wisły w całości był gotowy w roku 2008, ale jak znam życie, przesunie się to na rok 2009. Okazuje się, że prezydent życie zna kiepsko. Mamy rok 2010, a stadion nadal nie jest gotowy.
Miał być gotowy w 2009 roku, miał kosztować 200 milionów...
Na świecie nowe inwestycje tego typu powstają przeciętnie w ciągu półtora roku do dwóch lat. Obiekt przy ulicy Reymonta w Krakowie jest budowany, a raczej przebudowywany, od sześciu. Nikt jednak w związku z tym nie został pociągnięty do odpowiedzialności, nikt nie stracił pracy, nikt nie został zobowiązany do wypłaty odszkodowania.
Początkowo miało wystarczyć niewiele ponad 200 mln zł. Ta kwota dotyczyła jednak stadionu na ponad 20 tys. widzów. Gdy Kraków zaczął się starać o Euro 2012, obiekt musiał zwiększyć pojemność o 13 tys. miejsc. To spowodowało konieczność szybkich zmian projektów. Po rozstrzygnięciu przetargów na trybuny wschodnią i zachodnią, które trzeba było przeprojektować na piętrowe, koszt wynosił ok. 297 mln zł i na taką kwotę podpisano dwie umowy z warszawską firmą Polimex-Mostostal. Jednak w trakcie budowy cena nadal rosła.
- Miasto mogło podpisać umowę z wykonawcą na zasadzie ryczałtu. Wtedy wykonawca musiałby wybudować trybuny w kwotach ustalonych w przetargach - mówi Marta Bulicz ze Studia Architektonicznego Wojciecha Obtułowicza, który zaprojektował stadion.
Właśnie na zasadach ryczałtu budowany jest, określany jako "inwestycja wzorcowa", stadion Cracovii na 15 tys. widzów, który powstanie w ok. 15 miesięcy i będzie kosztować 157 mln zł. Dlaczego tego samego nie można było zrobić w przypadku stadionu Wisły?
- W trakcie ogłaszania przetargów nie było kompletnego projektu, w związku z tym nie było warunków do tego, aby ustalić ostateczny koszt i określać kwotę ryczałtowo - wyjaśnia wiceprezydent Krakowa Tadeusz Trzmiel. Dodaje, że koszt wzrósł, ponieważ przetargi nie obejmowały wszystkim elementów (m.in. monitoringu i wymiany murawy boiska). - Okazało się również, że pojawiły się błędy konstrukcyjne, wynikające z projektów, przede wszystkim dotyczące trybuny zachodniej, które trzeba było poprawić - dodaje wiceprezydent Trzmiel. Przedstawiciele miasta od pół roku opóźnienia tłumaczą błędami w projektach i dodatkowymi pracami.
Projektanci odbijają piłeczkę. - Miasto przed przetargami odebrało od nas wszystkie projekty bez uwag i na ich podstawie ogłoszono przetargi. Nie było tylko pozwoleń na budowę w przypadku przyłączy, ale można było je wykonać jako prace dodatkowe - mówi Marta Bulicz. - Nie chcieliśmy się sądzić z miastem, bo to najprawdopodobniej doprowadziłoby do zatrzymania inwestycji. Podpisaliśmy porozumienie z gminą, w którym nie ma mowy o błędach, a o uszczegółowieniu projektów. Uważaliśmy, że przygotowaliśmy projekty w odpowiednim zakresie. Z powodu ich uszczegóławiania, które dotyczyło nawet projektowania progów, inwestycja rozwlekła się w czasie. Marta Bulicz podkreśla, że zmiany projektów wynikały także z dostosowania stadionu do nowych wymogów bezpieczeństwa, które wprowadzono już w trakcie budowy trybun.
Miasto przedwcześnie pochwaliło się więc tym, że rozstrzygnęło przetargi, w których zaproponowane kwoty są niższe od kosztorysów. Miało być taniej, a wyszło drożej. Wiadomo już, że stadion nie będzie w całości gotowy do połowy lipca. Trybuna zachodnia ma być zakończona do października, ale by to się udało, projektanci przeprojektowują technologię drugiej kondygnacji z żelbetowej na stalową.
Przyjrzyjmy się, jak powstają takie obiekty za granicą. Identyczny, jeśli chodzi o pojemność, stadion (33,5 tys. miejsc), powstaje we Lwowie. Koszt wynosi 187,5 mln dolarów (ok. 562 mln zł), tyle że obejmuje również infrastrukturę wokół obiektu, parkingi i drogi dojazdowe. Natomiast Panathinaikos Ateny, korzystający od kilku lat ze Stadionu Olimpijskiego, buduje własny 42-tysięcznik z dwiema halami widowiskowo-sportowymi i parkingiem dla 4 tysięcy aut za 80 mln euro (320 mln zł). Za taką samą kwotę nowoczesną bazę będzie miał Czernomorec Odessa.
Porównanie z Niemcami wypada znacznie gorzej. Na przykład trwająca w Moguncji, zaplanowana w szczerym polu, budowa efektownej Coface Arena dla 33,5 tys. widzów ma kosztować raptem 40 mln euro (ok. 164 mln zł). W Niemczech powstaje jednocześnie pięć innych obiektów porównywalnej wielkości, inne się przebudowuje. Trwa więc boom inwestycyjny porównywalny jedynie z polskim, bo u nas buduje się 9 stadionów, a kolejne 20 projektów czeka w kolejce na realizację. Z tym, że my nadrabiamy kilkudziesięcioletnie zapóźnienia i mamy cel w postaci Euro 2012, a Niemcy od dawna dysponują nowoczesną bazą, dodatkowo zmodernizowaną przed mistrzostwami świata w 2006 roku.
Rzecz w tym, że Niemcy rozbudowują widownie, by na piłce nożnej zarabiać jeszcze więcej niż dotychczas. Taka sama tendencja istnieje w Anglii, gdzie kluby żyją głównie ze sprzedaży praw transmisyjnych i biletów. Ben Veenbrink, właściciel firmy The Stadium Consultancy, która przygotowuje koncept 20-tysięcznego obiektu dla Widzewa Łódź, podkreśla, że żaden stadion na świecie nie zarobi na siebie bez regularnie występującej na nim drużyny. Jego zdaniem w Polsce fundujemy sobie obiekty z ogromnym rozmachem, bardzo drogie, które po mistrzostwach Europy będzie niezmiernie trudno zapełnić. Koszty wielu z nich ponosi państwo bądź lokalne samorządy i wiele wskazuje na to, że z pieniędzy budżetowych będą one przez następne lata utrzymywane.
W Krakowie niektórzy przeciwnicy budowy miejskich stadionów wyrażają opinie, że prezydent Majchrowski powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności za zafundowanie z pieniędzy podatników trzech obiektów (Wisły, Cracovii, Hutnika), których utrzymanie będzie kosztować miliony złotych rocznie.
Można jednak zapytać, jaka jest alternatywa? Pozbawić blisko milionową społeczność w Krakowie i okolicy części istniejącej bazy sportowej czy pozwolić obiektom niszczeć, co także wiąże się z coraz większymi nakładami, jeśli chcielibyśmy uniknąć w przyszłości katastrofy budowlanej?
- Jak już coś budujemy, to powinniśmy to robić w sposób rzetelny, tak aby służyło przez wiele lat. Nie możemy budować byle czego, bo wtedy będziemy mieć tanio i na krótko. Jeżeli jednak porównamy koszt stadionu Wisły z innymi w przeliczeniu na krzesełko, to nie jest tak źle - podkreśla prezydent Majchrowski. I przypomina, że był zwolennikiem budowy jednego stadionu wspólnego dla Wisły i Cracovii, ale zgody na to nie wyraziła Rada Miasta Krakowa. - Argumentacja była taka, że przy ul. Kałuży jest święta ziemia Cracovii, a po drugiej stronie Błoń święta ziemia Wisły i każdy musi grać na swoim. A wszystko było w zasadzie gotowe do budowy jednego stadionu z możliwością całkowitego zadaszenia, co oznacza, że mógłby on pełnić rolę hali widowiskowo-sportowej. Wtedy nie trzeba byłoby budować hali w Czyżynach, na czym miasto zaoszczędziłoby ok. 500 mln zł - zaznacza prezydent Majchrowski.
Rozwiązanie polegające na tym, że dwie drużyny z tego samego miasta grają na wspólnym obiekcie jest popularne np. we Włoszech. Takie kluby mają jednak ograniczone możliwości zarabiania i dlatego odchodzą od tego modelu. Pierwszy dał przykład Juventus Turyn i w przyszłym roku piłkarze "Starej Damy" zaczną grać na własnym stadionie. To samo zamierza uczynić Inter Mediolan, rezygnując z użytkowania słynnego San Siro. Po odejściu Interu, obiekt wykupiłby drugi z użytkowników, AC Milan. W Rzymie ze Stadio Olimpico korzysta AS Roma i Lazio Rzym, ale i tutaj sytuacja może się wkrótce zmienić, gdyż oba kluby planują wyprowadzkę na własne obiekty. Bliższa realizacji pomysłu jest Roma, która planuje zbudować stadion za 300 mln euro o pojemności 55-60 tys. miejsc do 2014 roku. Jeśli i Lazio postawi na swój obiekt, miejski Stadio Olimpico znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Podobny los czeka Stadion Narodowy w Warszawie, który nie będzie miał gospodarza w postaci klubu (Legia kończy własny obiekt przy Łazienkowskiej).
Przykłady zagraniczne pokazują, że zarabiać można tylko na dużych, nowoczesnych obiektach, które będą przyciągać klasę średnią, a nie chuliganów. - Obiektami na 15 tysięcy widzów nie jesteśmy zainteresowani. Zarobić można na dużych stadionach, dużych klubów - podkreśla Andrzej Placzyński, szef polskiego oddziału Sportfive, agencji, która ma umowy marketingowe z 250 klubami z dziesięciu lig i 30 sportowymi federacjami narodowymi. Obecnie władze Krakowa prowadzą zaawansowane negocjacje ze Sportfive w sprawie przejęcia przez tę firmę roli operatora stadionu Wisły.
Badania Deloitte wskazują, że na nowych obiektach liczba widzów rośnie, nawet o sto procent. Tak było w Anglii czy Holandii, gdzie obecnie wszystkie stadiony mają obłożenie przekraczające 70 procent. Placzyński przekonuje, że na nowych stadionach pojawią się całe rodziny z dziećmi. Co nie znaczy, że ma rację, bo polski futbol ma fatalny wizerunek i w dłuższej perspektywie samo, nawet najpiękniejsze, opakowanie nie wystarczy, by przekonać ludzi do wydawania pieniędzy na marny produkt.
Tym większą wagę właściciel stadionu winien przykładać do poszukiwania innych źródeł zarobkowania. Okazuje się jednak, że zainteresowane podmioty postrzegają nowy obiekt jako kłopot, a nie szansę na zarobienie dodatkowych pieniędzy. Inwestycja przy Reymonta przypomina gorący kartofel, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć, by nie poparzyć sobie rąk (czytaj - stracić na nim jeszcze więcej).
Mimo iż stadion jest modernizowany od sześciu lat, urzędnicy miejscy wydają się zaskoczeni faktem, że Wisła Kraków SA obawia się wziąć obiekt w dzierżawę. W ostatnich tygodniach ustalono jedynie, że klub będzie zarządzać częścią sportową, płacąc rocznie 1 procent wartości stadionu. I rozpoczęto rozmowy z operatorem, który wziąłby na siebie organizację innych imprez oraz zagospodarowanie powierzchni komercyjnych na stadionie.
Wrocław operatora już ma, choć obiekt ma być gotowy dopiero w przyszłym roku. Jest nim konsorcjum SMG. Kontrakt podpisano na 12 lat. Wrocław szacuje roczny zysk ze stadionu na ok. 25 mln zł, ale z tej kwoty musi zapłacić SMG 15 procent i dodatkowo gwarantowane 9 mln zł rocznie z budżetu miasta. W stolicy Wielkopolski operatorem są Poznańskie Ośrodki Sportu i Rekreacji, ale miasto ma świadomość, że ten podmiot nie poradzi sobie z zapełnianiem obiektu, dlatego trwają rozmowy o znalezieniu innej formuły. Zarazem jednak Poznań nie chce iść drogą Wrocławia, gdzie miasto wzięło na siebie całe ryzyko finansowe.
Z kolei Gdańsk podpisał 10-letnią umowę z firmą Sportfive, dzięki której miejscowa Lechia zyska 8 mln zł rocznie. I właśnie Sportfive jest także zainteresowane stadionem Wisły. Firma zadbałaby o ściągnięcie podmiotów prowadzących działalność komercyjną w powierzchniach pod trybunami, które mają funkcjonować przez cały tydzień. Ponadto chce wypracowywać dochód dzięki wpływom z reklam oraz dodatkowym dochodom z dni meczowych.
Poważne źródło dochodu winny też stanowić loże, zwane na Zachodzie skyboxami. Przeszklone pomieszczenia z balkonami są dzierżawione dbającym o prestiż firmom, bo można do nich zaprosić kontrahentów lub gości specjalnych. Szacuje się, że za wykupienie kilkunastoosobowej loży na obiektach Euro 2012 w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu i Gdańsku cena będzie się wahać od 40 do 100 tys. euro za sezon. To oznacza wpływy rzędu kilku milionów złotych rocznie na każdym z nich.
Zarabiać na stadionie można też sprzedając prawa do jego nazwy. W europejskiej piłce podpisano już ok. 40 tego typu umów, na 10, a nawet 20 lat. Na przykład firma Allianz płaci za prawa do Areny w Monachium 6 mln euro rocznie, co stanowi 20 procent dochodu obiektu. Tym śladem poszedł Gdańsk, gdzie miejscowy stadion za 35 mln zł będzie nosić przez 5 lat nazwę Polskiej Grupy Energetycznej. Taki sam pomysł rozważają krakowscy urzędnicy z Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu. Najwyższy czas na konkretne decyzje.
Źródło: Stadion, który rośnie wolniej niż jego cena, www.dziennikpolski24.pl
Skomentuj artykuł