Urlop od sporów

Urlop od sporów
(fot. Ulisse Albiati / (CC BY-SA 2.0) / flickr.com)

By z rodakiem o odmiennych poglądach politycznych czy z katolikiem o innej wrażliwości poczuć braterską więź, wystarczy na kilka dni wyjechać za granicę.

W czasie zagranicznych wakacji, zwłaszcza w popularnych turystycznie miejscach, dość łatwo napotkać rodaka. Gdy usłyszymy jakieś swojsko brzmiące słowo, wyostrzamy słuch, żeby kolejne frazy potwierdziły, że w okolicy są Polacy. O ile nie zachowują się nieprzyzwoicie, to już sam fakt wspólnego pochodzenia wystarczy, by się uśmiechnąć i powiedzieć chociażby "dzień dobry" albo zapytać, z której części Polski przyjechali. A gdy stoi się koło siebie w jakiejś kolejce, podróżuje się wspólnie miejską komunikacją czy w innych okolicznościach przebywa się dłużej niż chwilę, to jest okazja na polecenia wartych zobaczenia miejsc, ewentualnie odradzenie tego, na co szkoda czasu lub pieniędzy. Życzliwość płynie strumieniami.

Wówczas sympatie polityczne czy trzymanie z jedną ze stron toczących się w kraju sporów nie mają znaczenia. Zupełnie inaczej, niż gdybyśmy tych samych ludzi spotkali w krakowskim tramwaju czy warszawskim metrze - tam już bylibyśmy w stanie się pokłócić o Palikota, Lemańskiego czy Chazana. Ta różnica nie wynika bynajmniej ze świadomości, że każdy z nas jest na wakacjach i z faktu, że urlop wzięliśmy także od politycznych i światopoglądowych dyskusji.

Podobną życzliwość do tej, którą wywołuje ten sam język, powoduje także wspólne wyznanie. Nie trzeba mówić tym samym językiem. W ogóle można się werbalnie nie komunikować. A wystarczy, że spotkamy się w kościele na Mszy św., żeby przy kolejnej okazji - w hotelowym korytarzu, na zakupach czy w restauracji - szerzej niż zwykle się uśmiechnąć, może spróbować przekazać coś na migi albo szukać komunikatu zrozumiałego dla obu stron w stylu "papa Francesco", co zwykle potęguje radość każdej ze stron.

DEON.PL POLECA

W kraju ciężko o poczucie takiej wspólnoty wśród katolików, bo różni nas stosunek do o. Rydzyka i ks. Bonieckiego, o in vitro myślimy inaczej niż abp Hoser a o gender inaczej niż ks. Oko, albo wręcz przeciwnie - argumentujemy ich językiem. A to już jest powód do kłótni, mimo że w niedzielę spotykamy się w tym samym kościele.

Papież Franciszek w czasie swojej pierwszej azjatyckiej pielgrzymki zwrócił uwagę, że Korea jest jedna - Koreańczycy są braćmi, są rodziną, bo mówią tym samym językiem. "Kiedy [w Biblii] bracia Józefa udali się do Egiptu, aby zakupić żywności, gdyż byli głodni, mieli pieniądze, ale nie mieli co jeść… poszli tam kupić. Poszli kupić żywność, a znaleźli brata! Dlaczego? Ponieważ Józef zorientował się, że mówili tym samym językiem".

Ojczysty język za granicą momentalnie wywołuje pewien rodzaj więzi, buduje wspólnotę. Niezależnie od języka, bo szczebel wyżej, czyni to wiara w tego samego Boga. Zanim kolejny raz o coś się pokłócimy, o kimś źle pomyślimy, bo różni nas to i tamto, to miejmy na uwadze to, co dla nas wspólne. Nie zapominajmy o jeszcze jednym poziomie, który nas łączy mimo różnic narodowych, językowych, religijnych, rasowych. Jesteśmy ludźmi.

To już wystarczający powód, by patrzeć na siebie jak na braci.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Urlop od sporów
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.