W. Brytania: Boris Johnson po serii błędów walczy o przetrwanie
W ciągu niespełna dwóch miesięcy niekwestionowana pozycja Borisa Johnsona jako premiera Wielkiej Brytanii i lidera Partii Konserwatywnej osłabła na tyle, że teraz pytaniem, jakie stawiają media nie jest to, czy przetrwa, lecz raczej kiedy i w jaki sposób odda władzę.
Co do tego, że ostatnie kilka tygodni było dla brytyjskiego premiera - albo raczej w jego wykonaniu - fatalne, nie ma żadnych wątpliwości. To najlepiej widać w sondażach. Od czasu objęcia przez niego funkcji lidera i stanowiska premiera w lipcu 2019 r. konserwatyści ani na chwilę nie oddali prowadzenia w sondażach - zdarzały się tylko pojedyncze, w których wygrywała opozycyjna Partia Pracy wśród dziesiątków na korzyść konserwatystów. Aż do końca listopada, gdy poparcie się zrównało, a od 10 dni to już laburzyści stale i coraz wyraźniej prowadzą.
Zmiana preferencji wyborców jest efektem całej serii politycznych błędów i wizerunkowych wpadek, które w dużej mierze Johnson sam na siebie ściągnął. Zwłaszcza sprawa, od której wszystko się zaczęło - i jak się później okazało, która uruchomiła lawinę - była zupełnie źle rozegrana. Pod koniec października komisja Izby Gmin ds. standardów uznała, że Owen Paterson, od 24 lat reprezentujący konserwatystów w okręgu North Shropshire, złamał zasady lobbingu i powinien zostać czasowo zawieszony. Choć wina była oczywista, konserwatyści przy pomocy proceduralnych zabiegów próbowali go bronić, co zostało bardzo źle odebrane przez media, opozycję, wyborców, a nawet przez niektórych deputowanych torysów.
Ostatecznie konserwatyści z tych proceduralnych zabiegów się wycofali, a Paterson sam zrezygnował, ale nie zamknęło to sprawy, bo przez kolejne dni media ujawniały następne przypadki posłów, którzy albo również są uwikłani w jakieś historie lobbingowe, albo łącząc działalność poselską z pracą zawodową - co samo w sobie nie jest zabronione - zbyt wiele czasu poświęcali tej drugiej. W zdecydowanej większości chodziło o posłów Partii Konserwatywnej. Jak np. były prokurator generalny Geoffey Cox, który jeśli posiedzenia Izby Gmin odbywały się zdalnie, uczestniczył w nich z Brytyjskich Wysp Dziewiczych, gdzie zajmował się doradztwem podatkowym.
W połowie listopada rząd wycofał się z części sztandarowej inwestycji infrastrukturalnej - budowy szybkiej kolei HS2 z Londynu na północ Anglii, która miała służyć realizacji głównego hasła wyborczego, jakim jest wyrównywanie szans życiowych między poszczególnymi regionami kraju. Choć to, czy projekt HS2 - z racji ogromnych kosztów i długiego terminu realizacji - ma sens, jest dyskusyjne, dokonany przez rząd zwrot nie został dobrze przyjęty. Szczególnie przez wyborców z tradycyjne laburzystowskich okręgów z północy Anglii, którzy w poprzednich wyborach po raz pierwszy zagłosowali na konserwatystów.
Kilka dni później było chaotyczne wystąpienie Johnsona na konferencji Konfederacji Brytyjskiego Przemysłu (CBI), które stało się później przedmiotem drwin w mediach. Szef rządu najpierw pogubił się w notatkach na około 30 sekund, a następnie zapytał uczestników, czy byli w parku rozrywki Świnki Peppy, którą przywołał jako przykład brytyjskiej kreatywności, porównał swój 10-punktowy plan "zielonej rewolucji" w gospodarce do dekalogu, a siebie do Mojżesza, jak również przekonywał, że samochody elektryczne "ruszają ze świateł szybciej niż Ferrari", naśladując przy tym dźwięk silników samochodowych.
Na początku grudnia następna - i najpoważniejsza - kontrowersja. Dziennik "Daily Mirror" ujawnił, że w listopadzie i grudniu zeszłego roku, gdy trwały restrykcje covidowe, a spotkania towarzyskie były zabronione, w biurze premiera na Downing Street odbyły się dwie imprezy - pożegnanie jednego z pracowników i nieoficjalne przyjęcie świąteczne, choć to drugie bez udziału Johnsona. Premier i jego rzecznik nie zaprzeczali, by takie wydarzenia miały miejsce, ale przekonywali, że żadne restrykcje nie zostały złamane - choć tego, w jaki sposób były one przestrzegane, nie sprecyzowali. Kilka dni później ta linia obrony się zawaliła, bo stacja ITV wyemitowała nagranie, na którym kilkoro pracowników żartuje sobie, mówiąc m.in., że nie było to wcale spotkanie zawodowe, lecz impreza świąteczna i żadne restrykcje nie były przestrzegane.
Johnson próbuje przekonywać, że brytyjską opinię publiczną bardziej obchodzi realna walka z pandemią niż wyciąganie historii sprzed roku, ale w tym przypadku nie ma racji. Trzeba pamiętać, że te spotkania i imprezy odbywały się w czasie, gdy codziennie umierało z powodu Covid-19 po kilkaset osób, a ludzie nie mogli spędzić z rodziną Bożego Narodzenia ani pożegnać się z umierającymi. Opinia publiczna może mu dużo wybaczyć, ale nie to, że członkowie rządu sami łamali nakładane restrykcje.
Brytyjskie media do tej pory doliczyły się 11 spotkań na Downing Street, w ministerstwach czy w Partii Konserwatywnej, które miały się odbyć w czasie lockdownu. W odpowiedzi na społeczne oburzenie Johnson zarządził dochodzenie, którym kierował szef służby cywilnej Simon Case, ale w piątek wieczorem zrezygnował z tej roli, bo wyszło na jaw, że w jego biurze też miał miejsce quiz świąteczny.
Na sprawę przyjęć świątecznych nałożyła się jeszcze grzywna dla Partii Konserwatywnej za niewłaściwe zgłoszenie dotacji na rzecz renowacji mieszkalnej części rezydenci premiera na Downing Street. Wprawdzie Komisja Wyborcza wskazała, że nie ma dowodów, by Johnson osobiście o tym wiedział, ale przy tej okazji pojawiły się podejrzenia, że składając wyjaśnienia, nie powiedział on całej prawdy. Takie same podejrzenia dotyczą zresztą także jego publicznych wyjaśnień w sprawie przyjęć.
Wszystkie te sprawy łącznie spowodowały, że w skuteczne przywództwo Johnsona zaczęła powątpiewać nie tylko część wyborców, ale też część posłów z jego własnej partii. I to większa niż się wydawało, co pokazały wtorkowe głosowania nad przywróceniem niektórych restrykcji covidowych w Anglii, w tym zwłaszcza wprowadzeniem certyfikatów. Wprawdzie część posłów konserwatywnych z zasady jest dość sceptyczna co do restrykcji, więc było wiadomo, że pewna grupa zagłosuje w tej sprawie przeciwko własnemu rządowi, ale skala rebelii była zaskoczeniem, bo zrobiło tak aż 98 posłów, czyli ponad jedna czwarta klubu. Odebrane to zostało jako jasny sygnał, że Johnson już nie może liczyć na bezwzględne poparcie.
Zaskoczeniem, a nawet szokiem, były też wyniki czwartkowych wyborów uzupełniających do Izby Gmin w okręgu North Shropshire, rozpisane po rezygnacji Patersona, od którego się zaczęła fala problemów Johnsona. North Shropshire był jednym z najbezpieczniejszych okręgów konserwatystów. Od kiedy został on reaktywowany w 1983 r., kandydaci torysów wygrywali w nim za każdym razem i to bardzo wyraźnie. Tymczasem w czwartek ich kandydat przegrał - także wyraźnie - z kandydatką Liberalnych Demokratów. To tym bardziej zaskakujące, że ten okręg znacząco opowiedział się za brexitem, więc nie jest to naturalny elektorat Liberalnych Demokratów.
Z punktu widzenia parlamentarnego układu sił porażka w North Shropshire nie ma żadnego znaczenia, bo i bez tego jednego mandatu konserwatyści mają bezpieczną większość. Dla pozycji Johnsona ma jednak znaczenie ogromne, bo pokazała, że przestał on już być wyborczą lokomotywą, a stał się obciążeniem.
Jakby tego było mało - w sobotę wieczorem okazało się, że rezygnację złożył minister ds. relacji z Unią Europejską David Frost, co jest problemem podwójnym - pokazuje, że Johnson traci pozycję także w rządzie oraz komplikuje trwające negocjacje z UE na temat reformy protokołu północnoirlandzkiego, a uzyskanie jakichś ustępstw od UE mogłoby być dla Johnsona punktem odbicia.
Twierdzenia, że Johnson się z tych problemów nie wygrzebie, są obecnie przedwczesne, ale na razie nie wiadomo, gdzie miałby znaleźć jakiś punkt odbicia. Widać natomiast, że brytyjskiemu premierowi bardzo brakuje stratega, jakim do listopada zeszłego roku był jego główny doradca Dominic Cummings. Johnson jest bardzo dobrym politykiem kampanijnym, łatwo nawiązuje kontakt z wyborcami, ma określony obraz świata i tego, co chce osiągnąć, ale zdecydowanie nie jest dobrym organizatorem, jego rządy określane bywają jako "zarządzanie poprzez chaos".
Po odejściu Cummingsa, który przegrał walkę o wpływy na Downing Street, okazało się, że nie ma nikogo, kto przekuwałby wizję Johnsona w konkretną strategię i organizacyjnie trzymał wszystko w garści. Przez długi czas wszystkie błędy rządu przykrywał sukces programu szczepień, który faktycznie był prowadzony najsprawniej w Europie. Ale teraz, gdy przez wariant Omikron Wielkiej Brytanii znów grozi lockdown, szczepienia już nie wystarczają, by bronić Johnsona.
Zgodnie z partyjnym regulaminem, głosowanie nad wotum nieufności dla lidera rozpisywane jest, gdy wystąpi o to przynajmniej 15 proc. klubu poselskiego. Obecnie oznacza to 55 posłów. Tego, ilu już to zrobiło, nie wiadomo, bo ich liczba jest tajna. W przypadku odwołania Johnsona z funkcji lidera partii automatycznie, wraz z wyborem następcy, torysi przekażą mu także urząd premiera.
Skomentuj artykuł