Czy "politycy zastąpili gangsterów"?
"Ferajna" czuła się pewnie i bezpiecznie
Nie wiadomo, dlaczego właśnie "Karczma" stała się miejscem popularnym wśród mokotowskich gangsterów. Jeden z byłych członków gangu wspominał, że zawsze była tam dobra kuchnia, a "ferajna" czuła się pewnie i bezpiecznie. Słowa "Masy" potwierdzają zeznania Piotra K. ps. Kima, członka gangu Rafała S. ps. Szkatuła, złożone przed ponad dekadą. Wówczas to gang mokotowski miał ostro na pieńku z grupą "szkatułkową". - Grupa mokotowska miała wtedy z nami zgrzyty. Wypędzili naszych dealerów z Mokotowa. Wraz ze Sz. pojechałem pod "Karczmę Słupską". Zadzwoniłem i wyszli. Było ich 20. Rozmawiałem z "Jerrym" od "Korka". Wcześniej "Korka" reprezentował "Lepa". Przyjeżdżali też bracia M. oraz "Jogi" i "Czacha". Powiedzieliśmy, że jeżeli wejdą na nasz teren to łamiemy - zeznawał "Kima".
W nowym stuleciu okolice "Karczmy" upodobali sobie różnej maści handlarze narkotyków, nie tylko hurtownicy, ale także dilerzy. Właśnie tam umawiali się na spotkania z klientami. Co ciekawe w 2004 r. okolice "Karczmy" stały się areną nieudanej prowokacji, której celem był Piotr Adamczyk, szef VII NFI. W swoim samochodzie Adamczyk znalazł paczkę z amfetaminą. Za zlecenie podrzucenia skazano byłego prezesa PZU Grzegorza W. oraz jego ojca Michała.
Gdy "Karczma Słupska" została sprzedana i przejął ją Robert Sowa, gangsterzy zmienili miejscówkę. Tym bardziej, że większość stałych bywalców starego lokalu od lat przebywa na państwowym wikcie w zakładach karnych w całej Polsce.
Robert Sowa odcina się od polityków
Właściciel lokalu Robert Sowa wystosował specjalne oświadczenie. Zaznaczył w nim, że będzie walczył o dobre imię swojej restauracji, jeśli tylko zostało ono naruszone. "Nie możemy odpowiadać za żadne nielegalne i podejmowane bez naszej wiedzy działania nieznanych nam osób lub instytucji, których efektem są publikacje w tygodniku >>Wprost<<" - napisał Sowa.
Skomentuj artykuł