Czy "politycy zastąpili gangsterów"?

(fot. PAP/Tomasz Gzell)
TVP Info
Restauracja "Sowa i przyjaciele", w której miały powstać nagrania kompromitujące rząd, to miejsce z bardzo bogatą historią. Zanim lokal upodobali sobie politycy, była to jedna z ulubionych miejscówek gangu mokotowskiego. Działo się to w czasach, gdy funkcjonujący w tym miejscu przybytek nazywał się "Karczma Słupska". Tam, wg informacji policji, rezydowali często bossowie gangu, a przed lokalem lub w jego pieleszach finalizowano ciemne interesy.
Restauracja "Sowa i przyjaciele" u zbiegu ul. Gagarina i Czerniakowskiej pojawiła się w miejsce kultowej knajpy Dolnego Mokotowa "Karczmy Słupskiej". Przed laty nie było mowy, aby kogokolwiek tam nagrać. Dlaczego? Bo częstymi gośćmi byli przedstawiciele gangu mokotowskiego. Lokalny stołeczny gang urządził tam swego rodzaju punkt konsultacyjny. - Bardzo dobrze pamiętam "Karczmę Słupską", umawialiśmy się tam w latach 90. na rozkminki z mokotowskimi. Ustaliliśmy strefy wpływów czy różne sporne kwestie. Tam spotykaliśmy się z całą wierchuszką "Mokotowa" w tym "Korkiem" czy "Piłkarzem" - opowiada Jarosław Sokołowski ps. Masa, świadek koronny, który pogrążył gang pruszkowski. - Wtedy nikt nie bał się żadnych podsłuchów czy potajemnych nagrań. Poza tym, to były czasy, że zawsze można się było wyłgać ze swych słów lub zapłacić za spokój - dodaje.

"Ferajna" czuła się pewnie i bezpiecznie 

Nie wiadomo, dlaczego właśnie "Karczma" stała się miejscem popularnym wśród mokotowskich gangsterów. Jeden z byłych członków gangu wspominał, że zawsze była tam dobra kuchnia, a "ferajna" czuła się pewnie i bezpiecznie. Słowa "Masy" potwierdzają zeznania Piotra K. ps. Kima, członka gangu Rafała S. ps. Szkatuła, złożone przed ponad dekadą. Wówczas to gang mokotowski miał ostro na pieńku z grupą "szkatułkową". - Grupa mokotowska miała wtedy z nami zgrzyty. Wypędzili naszych dealerów z Mokotowa. Wraz ze Sz. pojechałem pod "Karczmę Słupską". Zadzwoniłem i wyszli. Było ich 20. Rozmawiałem z "Jerrym" od "Korka". Wcześniej "Korka" reprezentował "Lepa". Przyjeżdżali też bracia M. oraz "Jogi" i "Czacha". Powiedzieliśmy, że jeżeli wejdą na nasz teren to łamiemy - zeznawał "Kima".

W nowym stuleciu okolice "Karczmy" upodobali sobie różnej maści handlarze narkotyków, nie tylko hurtownicy, ale także dilerzy. Właśnie tam umawiali się na spotkania z klientami. Co ciekawe w 2004 r. okolice "Karczmy" stały się areną nieudanej prowokacji, której celem był Piotr Adamczyk, szef VII NFI. W swoim samochodzie Adamczyk znalazł paczkę z amfetaminą. Za zlecenie podrzucenia skazano byłego prezesa PZU Grzegorza W. oraz jego ojca Michała.

Gdy "Karczma Słupska" została sprzedana i przejął ją Robert Sowa, gangsterzy zmienili miejscówkę. Tym bardziej, że większość stałych bywalców starego lokalu od lat przebywa na państwowym wikcie w zakładach karnych w całej Polsce.

Robert Sowa odcina się od polityków 

Właściciel lokalu Robert Sowa wystosował specjalne oświadczenie. Zaznaczył w nim, że będzie walczył o dobre imię swojej restauracji, jeśli tylko zostało ono naruszone. "Nie możemy odpowiadać za żadne nielegalne i podejmowane bez naszej wiedzy działania nieznanych nam osób lub instytucji, których efektem są publikacje w tygodniku >>Wprost<<" - napisał Sowa.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Czy "politycy zastąpili gangsterów"?
Komentarze (4)
H
hmm
19 czerwca 2014, 12:38
POlitycy zastąpili gangsterów? Przecież dzisiaj to jedno i to samo.
C
carol
19 czerwca 2014, 12:25
Odwrócili kota ogonem i chcą ukręcic łeb sprawie. Robia to przeciw państwu !!!
MR
Maciej Roszkowski
17 czerwca 2014, 20:56
Jak cię złapią za rękę - krzycz, że nie twoja ręka
MT
mordo ty moja
17 czerwca 2014, 09:49
Węgierski aspekt Polskich Nagrań. Podobieństwo jest bowiem oczywiste: w obu przypadkach chodzi o skandaliczne wypowiedzi członków ekipy rządzącej, które przedostają się do opinii publicznej. Teraz dochodzi podobieństwo drugie. Na Węgrzech w 2006 roku Gyurcsany i jego ludzie szli w zaparte, bagatelizując aferę i powtarzając w kółko niczym mantrę „Węgrzy, nic się nie stało“. Współpracownicy premiera argumentowali, że musiał kłamać w imię wyższej konieczności – żeby nie dopuścić Fideszu do władzy. Prorządowi publicyści udowadniali, że Gyurscany jako jedyny jest prawdomówny, ponieważ wszyscy politycy kłamią, ale tylko on jeden miał odwagę się do tego przyznać. Podobną narrację przyjęły teraz polskie władze, które idą w zaparte i głoszą tezę, że w sumie nic poważnego się nie stało. Okazuje się, że problemem nie są skandaliczne wypowiedzi rządzących, ale fakt ich nagrania. Naganne zachowanie członków establishmentu przedstawione zostało jako przejaw ich troski o państwo – w końcu chodziło im o to, by nie dopuścić do władzy PiS-u. [url]http://wpolityce.pl/polityka/200982-grzegorz-gorny-wegierski-aspekt-polskich-nagran-rozwoj-sytuacji-zalezy-od-swiadomosci-i-kultury-politycznej-narodu[/url]