Komisja testowała podrywanie tupolewa

Eksperyment polegał na próbnym locie bez odwzorowywania warunków atmosferycznych, które panowały 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku (fot. wikipedia.pl)
PAP / wab

Zakończył się już eksperyment na samolocie Tu-154M 102, który miał pomóc członkom polskiej komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej, w ustaleniu przebiegu ostatnich sekund lotu.

- Mogę powiedzieć, że eksperyment już się zakończył, samolot wylądował na warszawskim lotnisku wojskowym - powiedziała rzeczniczka ministra spraw wewnętrznych i administracji, który przewodniczy pracom komisji, Małgorzata Woźniak.

Powiedziała, że nie wie, gdzie odbywał się eksperyment. Dodała, że uczestniczył w nim m.in. wiceszef komisji płk Mirosław Grochowski.

Kupracz nie chciał informować o przebiegu lotu, podkreślił, że należy to do komisji Millera.

Z odczytanych z czarnych skrzynek rozmów załogi wynika bowiem, że kapitan Arkadiusz Protasiuk na ok. 20 sekund przed katastrofą wydał komendę "odchodzimy". Mimo jednak, że zdaniem polskich ekspertów był to wystarczający czas na wyprowadzenie samolotu, piloci nie zdołali tego zrobić.

W ubiegłym tygodniu minister SWiA Jerzy Miller, który przewodniczy pracom polskiej komisji mówił, że nie zakończą się one dopóki nie zostanie przeprowadzony eksperyment. W poniedziałek powiedział dziennikarzom, że nastąpi to w ciągu kilku najbliższych dni. Dodał, że komisja wyjaśniająca okoliczności katastrofy smoleńskiej jest na etapie podsumowywania prac i można spodziewać się końcowego raportu "w maju, a może w czerwcu", chyba że strona rosyjska przekaże któreś z dokumentów o które komisja wcześniej występowała.

Zdaniem płk. Edmunda Klicha, który był polskim przedstawicielem akredytowanym przy badającym katastrofę Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK), eksperyment ma m.in. wyjaśnić, czy załoga użyła systemu automatycznego przerwania podejścia i odejścia na bezpieczną wysokość.

Według MAK (Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego), gdy Protasiuk wydawał komendę, Tu-154 M znajdował się 60-70 m nad poziomem lotniska. Nawigator, najprawdopodobniej posługując się radiowysokościomierzem, podawał wówczas wysokość 90-100 m nad ziemią (przed lotniskiem było zagłębienie terenu).

"Na rejestratorach nie było żadnego znaku, że naciśnięto przycisk "uchod" (automatycznie przerywa schodzenie i rozpoczyna nabieranie wysokości przez samolot - red.). Większość specjalistów twierdziła, że naciśnięcie tego przycisku nie daje żadnego znaku na rejestratorze. Daje go dopiero aktywacja systemu automatycznego odejścia. Dopiero eksperyment ma wyjaśnić, że coś takiego zostało uruchomione" - mówił w ub. tygodniu płk Klich.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Komisja testowała podrywanie tupolewa
Komentarze (3)
V
Van
12 kwietnia 2011, 21:11
Nie jest to kwestia zamknięcia ust. Jest to kwestia  "otwartych oczu" - umiejętności widzenia rzeczywistości. Dwóch slucha Chopena. Jeden ulega duchowej ekstazie, drugi ....ble, ble Interesujący jest wywiad z gen. Petelickim
K
kemot
12 kwietnia 2011, 18:31
 żeby zamknąć twarze musiałby spaść drugi samolot
F
faflu
12 kwietnia 2011, 17:16
Oby coś się wreszcie wyjaśniło...i zamknęło twarze jednym lub drugim