"Nic nie wskazuje, by pozwolono zejść na 50 m"
Żadne dokumenty na to nie wskazują - tak Edmund Klich, polski przedstawiciel przy Międzypaństwowej Komisji Lotniczej (MAK), komentuje dla PAP słowa członka załogi polskiego Jaka-40, który miał słyszeć, jak kontroler pozwala Tu-154 zejść na 50 metrów.
Edmund Klich, który we wtorek przebywa w Moskwie, nie chciał się odnosić do doniesień mediów o tym, jakoby wieża w Smoleńsku dała załodze tupolewa zgodę na zejście do 50 metrów, a nie stu - jak wynika ze stenogramu i obowiązujących tam przepisów.
Ujawnił, że MAK zamierza wystąpić o możliwość ponownego spotkania z kontrolerami lotu w Smoleńsku, by zapytać o rozbieżności. Podkreślił jednak, że MAK zrobi to na podstawie własnych materiałów, a nie informacji medialnych.
Polski ekspert akredytowany przy MAK poinformował, że cały czas trwają prace nad rozszyfrowaniem nierozpoznanych wcześniej wypowiedzi zarejestrowanych na tzw. czarnych skrzynkach z tupolewa. - Cały czas jest nad tym praca i są jakieś wyniki, ale ja ich nie mam. W niedługim czasie pewnie je dostanę - powiedział Klich.
Powtórzył zarazem, że na takie badania potrzeba wiele czasu. - Ja od początku mówiłem o roku. Teraz trzeba pytać tych, którzy chwalili się, że zrobią szybciej, skoro wcześniej tak się chwalono, że szybko to zrobią - mówił.
Zarazem Klich przyznał, że "w analizie" jest kwestia rozbieżności w zeznaniach kontrolera lotu ze Smoleńska co do tego, czy "prowadząc" polski samolot do lądowania rzeczywiście go widział - bo raz mówił, że widział, a innym razem, że nie.
- My (MAK) wystąpiliśmy o kolejne wysłuchania i będziemy to badali. Będziemy to robić według swoich materiałów, a nie medialnych doniesień - kiedy już będziemy mieli dane, to odpowiednie osoby zostaną przez nas zaproszone - powiedział Klich.
Według opublikowanej we wtorek na portalu tvn24.pl rozmowy z Remigiuszem Musiem, technikiem pokładowym z załogi Jaka-40, który 10 kwietnia wylądował w Smoleńsku przed katastrofą polskiego tupolewa, kontroler z wieży w Smoleńsku zezwolił załodze prezydenckiego samolotu na zejście do wysokości 50 m - podczas gdy z opublikowanego stenogramu wynika, że kontroler miał zezwolić na zejście do stu metrów.
Remigiusz Muś w wywiadzie twierdzi, że już po wylądowaniu Jaka-40, pozostając w kabinie, słyszał przez radio rozmowę między załogą Tu-154 i kontrolerem i słyszał wyraźnie, że kontroler miał zezwolić na zejście do "wysokości decyzji" 50 m, na której załoga miała zdecydować, czy wyląduje. Według Musia, również załoga Jaka dostała zgodę na zejście do 50 m, podobnie jak załoga rosyjskiego Iła z funkcjonariuszami ochrony, który po nieudanej próbie lądowania odleciał na inne lotnisko.
Płk Jerzy Artymiak z Naczelnej Prokuratury Wojskowej powiedział we wtorek PAP, iż już w pierwszej fazie postępowania przygotowawczego polscy prokuratorzy wojskowi przesłuchali całą załogę samolotu Jak-40. "Mamy bardzo szerokie zeznania załogi" - powiedział Artymiak i dodał, że kwestie poruszone w wywiadzie "to nie jest sprawa nieznana prokuraturze".
Artymiak poinformował także, iż nagrania z Jaka-40 zabezpieczono niezwłocznie po wszczęciu śledztwa. - Prokuratura dysponuje całością tego nagranego materiału do chwili wyłączenia magnetofonu na pokładzie samolotu z uwagi na brak awaryjnego zasilania, brak akumulatorów - dodał. Muś mówił m.in.: "na naszym (JAK-a) magnetofonie, który miałem okazję raz później przesłuchać w obecności żandarmów, nagrana jest cała korespondencja Iła z wieżą. Po tym, jak Rosjanie odeszli na inne lotnisko, magnetofon, tak jak wiele innych odbiorników, wyłączyliśmy. Byliśmy tam bez akumulatorów a nie wiedzieliśmy, czy dojedzie zasilanie lotniskowe".
W wywiadzie Muś potwierdza, że polskie załogi wiedziały, iż na lotnisku w Smoleńsku obowiązuje 100 m jako wysokość decyzji.
NPW: tłumaczenie materiałów z Rosji nie wcześniej niż 20 lipca
Prokuratura otrzyma przetłumaczone akta ze śledztwa w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem nie wcześniej niż 20 lipca - poinformował we wtorek prok. Jerzy Artymiak z Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
W drugiej połowie czerwca pocztą dyplomatyczną dotarło z Rosji do polskiej Prokuratury Generalnej sześć tomów akt, czyli około 1300 kart, rosyjskiego śledztwa. Wśród przekazanych dokumentów, jak informowano, znajdują się zeznania świadków, protokoły i dokumentacja fotograficzna z oględzin miejsca katastrofy oraz protokoły z identyfikacji ciał ofiar.
Artymiak powiedział, że na obecną chwilę prokuratura nie dysponuje żadnym przetłumaczonym materiałem. Zaznaczył też, że według uzgodnień biegli przekażą prokuraturze prawdopodobnie te materiały po przetłumaczeniu wszystkich akt.
Prokurator poinformował też, że opinie fonoskopijne z przekazanych przez stronę rosyjską kopii nagrań z czarnych skrzynek polskiego samolotu do prokuratury wojskowej trafią "nie wcześniej niż 30 września". Analizę tych zapisów od początku czerwca prowadzi Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie.
Skomentuj artykuł