Ślady w tupolewie - po żołnierzach z misji?

(fot. EPA/SERGEI CHIRIKOV)
PAP / psd

Szef Stowarzyszenia Polskich Ekspertów Bombowych ppłk Jerzy Artemiuk ocenia, że ślady materiałów wybuchowych, które - jak podała "Rzeczpospolita" - ujawnili polscy eksperci we wraku tupolewa, mogą pochodzić od żołnierzy latających wcześniej tym samolotem.

"Gdyby to miały być ślady wybuchu, musiano by je odkryć nie tylko na siedzeniach samolotu, ale także na ciałach ofiar. To zawężałoby dalsze śledztwo do jednej wersji. Takich informacji nie ujawniono" - powiedział PAP ekspert.

Jak podkreślił, rządowy tupolew był często wykorzystywany do transportu naszego kontyngentu do Afganistanu, wcześniej też do Iraku, więc ślady trotylu jako najczęściej używanego materiału wybuchowego mogłyby pochodzić z mundurów żołnierzy. "To by tłumaczyło ich obecność" - ocenił.

DEON.PL POLECA

Jak podkreślił, w przeszłości takie wypadki się zdarzały i odpowiednie służby pirotechniczne ujawniały taki materiał. "Pytanie, co wtedy robiono i jak przebiegała procedura dopuszczania samolotu do lotu. Jest też pytanie, co robili wcześniej eksperci, którzy badali ten wrak wcześniej. To jest kwestia oceny jakości ich pracy" - uznał Artemiuk.

"Gdyby wykryte ślady miały pochodzić z niewypałów lub niewybuchów - pozostałości po działaniach wojennych w rejonie Smoleńska - należałoby zbadać, czy doszło do takich eksplozji po runięciu samolotu na ziemię i porównać zabezpieczone ślady z materiałem w miejscu ewentualnego wybuchu wzbudzonego ładunku" - powiedział.

Według wtorkowej "Rzeczpospolitej" polscy prokuratorzy i biegli, którzy ostatnio badali wrak tupolewa w Smoleńsku, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych. Jak podaje "Rz", wiadomość o odkryciu osadu z materiałów wybuchowych natychmiast przekazano prokuratorowi generalnemu Andrzejowi Seremetowi oraz naczelnemu prokuratorowi wojskowemu płk. Jerzemu Artymiakowi, a prokurator generalny osobiście przekazał informacje premierowi Donaldowi Tuskowi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ślady w tupolewie - po żołnierzach z misji?
Komentarze (8)
W
wierny
30 października 2012, 17:14
Jeśli zlikwidowało się agentów trzymanych ,,za pysk" to możliwe, że tego chciał układ władzy, czyli wyżsi urzędnicy w służbach specjalnych, wojsku oraz ich koledzy na ,,emeryturach", aby dokonywać malwersacji finansowych na dużą skalę a układ PiS-u temu przeszkadzał lub też był w innym układzie. Wtedy taka katastrofa byłaby wynikiem tarcia pomiędzy dwoma rywalizującymi o władzę grupami. Takie tam hipotezy. Jeśli jest zdrada na taką skalę, to się robi stan wojenny i ludzi wsadza do więzień lub po uczciwym procesie zabija. Żadne państwo nie może sobie pozwolić np. na 100 000 agentury. Mogło być i tak, że Kaczyńscy próbowali rozbić układ okrągłostołowy i zastąpić własnym. Za dużo sobie narobili wrogów. Inną hipotezą jest taka, że Lech zginął przez głupotę Jarosława, który chciał koniecznie lądować na tym lotnisku w tych warunkach za pierwszym podejściem. Inne rozwiązanie ,,uchybiłoby" godności polskiej delegacji. Przewidując taki obrót sprawy wykorzystano mentalność Jarosława, aby upozorować wypadek. Detonacja na Tu-154 mogła odbyć się z Jak-a. Już chyba ze cztery książki napisałem. Rosjanie o wszystkim wiedzieli i w porozumieniu z p. Tuskiem tuszowali sprawę. W końcu jak prawda wyjdzie na jaw, to obciążony będzie przede wszystkim rząd p. Tuska a nie oni.
W
wierny
30 października 2012, 16:51
Najwyżej takie enuncjacje byłby traktowane ze współczuciem na zasadzie prawdy historycznej, a SB-kom taka wiedza też by się nie przydała na nic, bo wraz z ujawnieniem takiej czy innej osoby szłoby wyjaśnienie jakich metod używano wobec niej (np. indukowanie homoseksualizmu do psychiki człowieka), aby uzyskać efekt zboczenia. Zatem sprzedaż agentury sobie wyobrażam, bo najpierw UOP, a później ABW nie zrobiły tego co do nich należało (tak samo jak WSW i WSK a wcześniej WSI). Więc mielibyśmy sytuację wymuszonej zdrady Polski i tym służbom jest to na rękę bo trzymają polityków ,,za pysk". Ale jak widać jest to mało skuteczne, bo agentura przecież musi naprawdę zdradzać co np. opóźnia rozwój Polski. Kiepski interes z Rosjanami. Takiego wątku u Ludluma jeszcze chyba nie było. Pozostaje jeszcze kwestia ,,matrioszek'', Rosjan ,,przyjezdnych", Warszawy jako drugiej Moskwy itp. itd. Czasy prlowskie ciągną się bardzo nieprzyjemnie aż do tej pory.
W
wierny
30 października 2012, 16:50
Może nie fanem Ludluma, ale post-prlowskiej rzeczywistości. Trzeba mieć na uwadze, że ludzie opozycji to nie święci z obrazów tylko bardzo grzeszni ludzie, tak jak my wszyscy, więc przy dużej swobodzie działania rosyjskich i np. nrd-owskich służb specjalnych w Polsce po stanie wojennym jest jasnym, że każdy szukał haka na opozycję dla siebie i nie trudno było go znaleźć. Stasi szukała haków z myślą o BND i przewidywanym połączeniu Niemiec (mogli też agenturę sprzedawać po ,,bratersku" np. za pomoc z ówczesnego EWG, gdzie było wiadomo, że NRD ma zupełnie specjalną pozycję w stosunku do wszystkich państw byłego RWPG). A im agent wyżej uplasowany tym przecież lepiej. Problem w tym, gdzie był polski kontrwywiad po okresie trasnformacji i dlaczego nie ,,wyczyszczono" historii opozycji np. poprzez odsłonięcie pracy operacyjnej SB wśród dzieci i młodzieży, wojskowych służb specjalnych w wojsku. Wtedy obraz działań i stopień osamotnienia, i podległość różnym manipulacjom ludzi byłby jasny, i cała zabawa w agentów i konfidnetów nie miałaby miejsca. Tak więc nawet gdyby Rosjanie mieli wszystkie teczki opozycji i haki na nich to nic by im to nie dało, bo nie mogliby ich użyć jako materiału kompromitującego władzę w Polsce.
I
irek
30 października 2012, 15:13
 Ciekawe teraz ilu z ekspertów przebywających ostatnio w Smoleńsku się powiesi.
OD
oko donalda
30 października 2012, 14:57
E. Klich zwrócił uwagę, że Rosjanie nie blokowali ekspertom prokuratury dostępu do wraku. "Czy komisja Millera nie mogła zbadać wraku? Myślę, że mogła to zrobić, tak samo jak prokuratorzy" - ocenił. Były akredytowany przy MAK powoływał się też na swoje notatki ze Smoleńska. Jak mówił, wynika z nich, że wydał polecenie zbadania wraku wojskowemu inżynierowi. Ten - powiedział Klich - odmówił badania. Inżyniera - jak dodał Klich - miał poprzeć szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów i późniejszy zastępca przewodniczącego komisji płk Mirosław Grochowski; miał powiedzieć, że czeka na wyniki badań wraku przez Rosjan. Jak wynika ze słów Edmunda Klicha polscy wojskowi nie chcieli poznać przyczyn katastrofy. Całkowicie podporządkowali się Putinowi.
30 października 2012, 14:47
Jeśli w tak ważnej sprawie doszło do przekłamań to w zasadzie całe śledztwo jest do zakwestionowania. Można jeszcze dodać, że premier Tusk, prezydent Komorowski i minister Sikorski są w dużych opałach bo znając warunki mogą umrzeć w więzieniu. Chyba, że doszło do zdrady państwa ze strony nieżyjących osób wtedy obraz byłby jaśniejszy. Gra premiera Putina mogła polegać na zgodzie na zabicie swojej agentury na terytorium Rosji w zamian za dojście drugi raz do prezydentury. Wtedy zabite osoby byłby szpiegami, na których zabicie zgodziła się Rosja i w tym pomagała rządowi premiera Tuska. Czyli coś co się nazywa poświęceniem agentury. Czyli prezydent Putin i premier Miedwiediew mogą być bardzo cennym układem dla Rosji, stąd takie poświęcenie. Taka hipoteza. Czyżbyś był fanem Roberta  Ludluma?
W
wierny
30 października 2012, 14:44
Jeśli w tak ważnej sprawie doszło do przekłamań to w zasadzie całe śledztwo jest do zakwestionowania. Można jeszcze dodać, że premier Tusk, prezydent Komorowski i minister Sikorski są w dużych opałach bo znając warunki mogą umrzeć w więzieniu. Chyba, że doszło do zdrady państwa ze strony nieżyjących osób wtedy obraz byłby jaśniejszy. Gra premiera Putina mogła polegać na zgodzie na zabicie swojej agentury na terytorium Rosji w zamian za dojście drugi raz do prezydentury. Wtedy zabite osoby byłby szpiegami, na których zabicie zgodziła się Rosja i w tym pomagała rządowi premiera Tuska. Czyli coś co się nazywa poświęceniem agentury. Czyli prezydent Putin i premier Miedwiediew mogą być bardzo cennym układem dla Rosji, stąd takie poświęcenie. Taka hipoteza.
W
wierny
30 października 2012, 14:32
Tak by mogło być, gdyby w skrzydle siedział żołnierz z paczką trotylu. Ponadto jak się wytłumaczy, że właśnie we wręgach znaleziono tego materiału najwięcej, jak to właśnie na siedzeniach i w lukach transportowych powinno być go najwięcej, czyli tam gdzie była składowana broń. Po trzecie można dokonać symulacji osadzania się szczątków trotylu z mudndurów wojskowych na siedzeniach, wiadomo ile było misji i kto gdzie siedział. Ponadto lecąc samolotem ma się mundur wyprany a nie prosto z misji, więc tym bardziej resztek trotylu i innych substancji wybuchowych powinno tam być znikomo mało. Mataczenie wynika stąd, że tuż po katastrofie nie stwierdzono żadnych śladów, a teraz to są duże ilości. Więc gdyby tam był trotyl z misji to by go tam wykryto wcześniej. Pan ppłk Artemiuk jak widać dopiero wczoraj się urodził.