Socjologowie o podziale Polski po wyborach
Odpowiedzialność za podział Polski, rysujący się po wyborach prezydenckich, ponoszą politycy, którzy "przez 20 lat blokowali wszelkie formy decentralizacji" - uważa socjolog prof. Jacek Wódz. Dr Jarosław Flis ocenia, że podział ten jest jednak przejaskrawiany w mediach.
W jego ocenie w takim podziale Polski "odbija się echem podział zaborowy Polski". - Z prostej przyczyny: jest inny rodzaj budowania mitu narodowego po stronie dawnego zaboru rosyjskiego, a zupełnie inny po stronie zaboru niemieckiego i części Galicji - powiedział.
- Na ziemiach dawnego zaboru rosyjskiego dominuje bardzo romantyczny model patriotyzmu, oparty na świętości symboli, a nie na realnych dokonaniach; pragmatyzm jest tam uważany za cechę negatywną w przeciwieństwie do Wielkopolski i Śląska, gdzie jest on cechą pozytywną - zauważył.
Jak zaznaczył, "z drugiej strony tzw. ziemie zachodnie i północne w dużej mierze - przy bardzo dużym zróżnicowaniu pochodzenia ludności - potrafiły wytworzyć w sobie rodzaj otwartości na zmianę". - One w zmianie widzą możliwość polepszenia swojego bytu - dodał.
- Lubuskie, zachodnio-pomorskie, dolnośląskie to są województwa, które widzą, co się dzieje po drugiej stronie Odry i bardzo im to imponuje. One się nie boją Europy, na co dzień z nią współdziałają - zauważył prof. Wódz.
Jak powiedział, mieszkańców Polski wschodniej charakteryzuje natomiast poczucie "bardzo mocnego zakorzenienia", które powoduje, że "nawet jak ci ludzie gdzieś wyjeżdżają, to i tak bardziej czują się związani ze swoją wsią niż się uczą czegokolwiek".
W opinii profesora taki podział będzie się utrzymywał dalej. Jak powiedział, historia zaborowa nadal oddziałuje na funkcjonowanie naszego kraju, ponieważ "jest elementem socjalizacji politycznej i wytworzone w jej toku postawy przenoszą się z pokolenia na pokolenie".
Jak ocenił, członkostwo Polski w Unii Europejskiej ma niewielki wpływ na zmianę istniejących podziałów.
Zdaniem prof. Wodza podział Polski można przezwyciężyć poprzez decentralizację życia politycznego i społecznego. - Bo ona pobudza w naturalny sposób wewnętrzne siły rozwojowe regionu - ocenił. - Przez 20 lat nie zrobiliśmy nic, żeby pobudzić wewnętrzne siły rozwojowe w regionach wschodnich. Myśmy tylko z łaski chcieli dać im z Warszawy cokolwiek, a to najgłupsza metoda - powiedział.
Zwrócił uwagę, że reforma samorządowa "nic nie dała na poziomie województw, bo województwa mamy rządowo-samorządowe". - Samorządność województw jest mrzonką - dodał. Zauważył, że dochody własne województw, które decydują o ich autonomii, "to jest kilka-kilkanaście procent". - Reszta to są dotacje i subwencje, czyli łaska boska z Warszawy - dodał.
Ocenił, że szczególnie negatywną rolę Warszawa odgrywa w stosunku do województw wschodnich, z których - powiedział - stolica "wysysa kadry". Jak ocenił, w przeciwieństwie do stolicy duże miasta zachodniej Polski takie jak Poznań czy Wrocław rozwijając się, pozwalają też na rozwój mniejszych miast w regionie.
Socjolog z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Jarosław Flis powiedział PAP, że podział na Polskę wschodnią i zachodnią wprawdzie powtarza się przy okazji kolejnych wyborów, ale w różnych konfiguracjach. Jak ponadto ocenił, podział ten jest przejaskrawiany w mediach.
Zaznaczył, że w kolejnych wyborach "linia frontu przesuwa się". - Jest kilka miejsc, o które toczy się walka. Chodzi na przykład o wschodnią część Wielkopolski, Łódzkie, południową część Śląskiego. W pozostałych regionach kolejność wygranych jest z grubsza ustalona - powiedział dr Flis.
Zwrócił też uwagę, że jeszcze do niedawna województwo świętokrzyskie, w którym obecnie zwyciężył Jarosław Kaczyński, głosowało na lewicę. Dodał, że wbrew stereotypom PO wygrywa m.in. w Przemyślu.
Jak powiedział, PO ma przewagę w miastach, ponieważ głosują one "przeciwko umownemu Lepperowi". - A łatka "umownego Leppera" z Leppera właściwego przeszła na Jarosława Kaczyńskiego po rządach PiS - powiedział. Jak dodał, PO wygrywa też "w Gołdapi (warmińsko-mazurskie), Wałbrzychu (dolnośląskie) czy na Pomorzu zachodnim, które głosują przeciwko najtwardszym solidaruchom".
Zwrócił uwagę, że notowania PiS na Śląsku, Pomorzu i w Wielkopolsce w istotny sposób pogorszyło granie przez tę partię w poprzednich wyborach prezydenckich "kartą dziadka z Wehrmachtu". Jak zaznaczył, w tych regionach "to, że dziadek był w Wehrmachcie, nie jest szczególnie rzadkim zjawiskiem i jest tam świadomość, z czego to wynikało".
Zwycięzca wyborów prezydenckich Bronisław Komorowski (PO) w II turze największe poparcie uzyskał w województwach: śląskim, opolskim, dolnośląskim, wielkopolskim, lubuskim, zachodnio-pomorskim, pomorskim, kujawsko-pomorskim i warmińsko-mazurskim, a Jarosław Kaczyński (PiS) w województwach: podkarpackim, lubelskim, świętokrzyskim, podlaskim, małopolskim, łódzkim i mazowieckim.
Poza województwem kujawsko-pomorskim, w którym w 2005 roku zwyciężył Lech Kaczyński, rozkład poparcia w poszczególnych regionach dla kandydatów PO i PiS obecnie jest taki sam jak przed pięcioma laty.
W tym roku - według oficjalnych danych PKW - kandydat PiS okazał się lepszy na wsi - uzyskał tam ponad 58,94 proc. głosów (kandydat PO - 41,06 proc.). Bardzo podobnie rozłożyły się wyniki Kaczyńskiego i Komorowskiego w gminach do 5 tys. mieszkańców (odpowiednio 58,62 do 41,38 proc. głosów). W gminach największych - ponad 500 tys. mieszkańców - zwyciężył kandydat PO - 64,18 proc. głosów; Kaczyński uzyskał 35,82 proc.
Podobnie było w 2005 roku, kiedy to na Lech Kaczyńskiego głosowało 67,71 proc. mieszkańców wsi - (na Donalda Tuska 32,29 proc.). Lepszy rezultat Lech Kaczyński uzyskał w mniejszych gminach - gminach do 5 tys. mieszkańców głosowało na niego 69,51 proc. wyborców (na Tuska 30,49 proc.). Z kolei w gminach największych zwyciężył Tusk z 58,98 proc. poparcia (Lech Kaczyński 41,02 proc.).
Skomentuj artykuł