"To spadło na nas i musimy z tym żyć"

Tu-154 M (fot. Dmitry Karpezo / wikipedia.pl / CC BY-SA 3.0)
TVPinfo

- Wszystkie informacje w telewizji czy internecie przypominają o tamtym wydarzeniu, poruszają jakieś emocje. Ale nie da się tego uniknąć. To spadło na nas i musimy z tym żyć - mówiła w TVP Info Barbara Stasiak, wdowa po Władysławie Stasiaku, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Wraz z Jolantą Przewoźnik w programie "Minęła dwudziesta" wspominała dzień katastrofy, w której zginęło 96 osób. We wtorek mija druga rocznica tej tragedii.

- O katastrofie dowiedziałam się z telewizji, to była pierwsza podawana wszędzie informacja. Był olbrzymi szok, niedowierzanie, pomyślałam, że to nie miało prawa się zdarzyć. A potem zaczęły się telefony od przyjaciół, śledzenie zdarzeń, niepokój o córkę, która była w Katyniu - tak 10 kwietnia 2010 wspominała Jolanta Przewoźnik, żona Andrzeja Przewoźnika - polskiego historyka, sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.

Obie wdowy zgodnie podkreślały, że mimo napływających informacji, nie mogły uwierzyć, że samolot się rozbił. - Kiedy dowiedziałam się, że trzy osoby przeżyły, pomyślałam, że to właśnie mój mąż. Nie mogłam uwierzyć, że coś mogło mu się stać - jest silny, odporny, na pewno kieruje akcją ratunkową. Cały czas wierzyłam, że spotkam go żywego w Smoleńsku - mówiła Barbara Stasiak.

Jolanta Przewoźnik i Barbara Stasiak podkreślały, że najtrudniejszy był pierwszy rok po katastrofie, gdy do wszystkich powoli docierało, że tragiczny wypadek wydarzył się naprawdę, a mężowie nie wrócą już do domu. W trudnych chwilach wsparciem okazywali się zwykli ludzie, którzy łączyli się w żałobie z bliskimi ofiar katastrofy.

- Jestem bardzo wdzięczna tym wszystkim, którzy przychodzą na groby, składają kwiaty zapalają znicze. To ogromne wsparcie, gdy podchodzą i mówią, że szanowali naszych bliskich, że to byli wielcy ludzie. Ale to też pewna trudność - zachowanie ciągle takiej "publicznej" twarzy, dla tych wszystkich ludzi - nigdy nie jest się samemu - podkreśliła Stasiak i dodała, że mimo wszystko od tych ludzi płynie też pewna siła.

Czemu moja rodzina?

Po katastrofie smoleńskiej nie było czasu na zagłębienie się w smutku i żałobie, nikt też nie pytał - dlaczego do tego doszło i dlaczego przytrafiło się akurat mi? - Nie pytałam "Dlaczego ja?", bo to przecież nie tylko ja. Bardzo wiele osób było w tej samej sytuacji, stworzyliśmy pewną wspólnotę - mówiła Barbara Stasiak.

- 10 kwietnia, w dzień katastrofy, zadzwonił do mnie przyjaciel, karmelita i zapytał czy Andrzej był w tym samolocie. Odpowiedziała, że niestety był i mam świadomość, że nie żyje, ale nie wierzę w to. On wtedy powiedział: "Uwierz w to. To się zdarzyło w przeddzień Bożego Miłosierdzia". I od tego zaczęłam. Łatwiej było mi przyjmować to, co przyszło - wspomina pierwsze chwile po wypadku Jolanta Przewoźnik.

"Mąż nadal tu jest "

Obie kobiety, mimo że w katastrofie straciły mężów, zapewniają, że nadal czują ich bliskość, co pozwala im znaleźć siłę, aby się nie poddawać. - Nie boję się podejmować odpowiedzialności za rodzinę, gdy zabrakło Andrzeja. Mam uczucie, że wszystkie problemy, które kiedyś rozwiązywaliśmy wspólnie, nadal rozwiązujemy razem - tylko w inny sposób - twierdzi wdowa po Przewoźniku.

W wieczną miłość wierzy też Barbara Stasiak - Jeśli dzieliło się z kimś całe lata i jeśli wierzę, że byliśmy cząstkami jednego owocu, to na pewno część mnie jest w niebie, a część mojego męża tu na ziem - przekonuje.

- Chciałabym tylko dowiedzieć się jakie są plany Andrzeja odnośnie jego zbiorów i pracy naukowej. Cały czas nie wiem co mam z tym zrobić - z jego dorobkiem jako historyka, z tym, czego nie udało mu się osiągnąć - podkreśla Jolanta Przewoźnik, która zapewnia, że to jedyne pytanie, którego nie zdążyła zadać mężowi, zanim odszedł.

Tragiczna rocznica

We wtorek 10 kwietnia odbędą się obchody drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej. W 2010 roku na lotnisku Sewiernyj rozbił się polski samolot wojskowy Tu-154, który przewoził delegację polską na uroczystości związane z obchodami 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.

Na jego pokładzie przebywali m.in. prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, parlamentarzyści, dowódcy Sił Zbrojnych, pracownicy Kancelarii Prezydenta, duchowni, przedstawiciele ministerstw i organizacji kombatanckich.

W katastrofie zginęło 96 osób, nie przeżyła żadna z osób obecnych na pokładzie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"To spadło na nas i musimy z tym żyć"
Komentarze (2)
B
Bartosz
10 kwietnia 2012, 16:20
Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą oceną.  W samolocie znalazło się wiele osób, które zostały wybrane na stanowiska które sa bardzo reprezentatywne, te stanowiska niejako ucieleśniają sprawy interesu narodowego, sa niejako ucielesnieniem narodu (szczególnie stanowisko prezydenta). Nie chodzi tu o to że ktoś jest ważniejszy jako osoba czy nie tylko te osoby akurat były bliskie sercom wielu, wielu Polaków z racji na swoją działalność. Nie lecieli tam "ważniacy " czyli  osoby na stanowiskach nie powiązanych z jakimiś wartościami, ale osoby które były wybrane na reprezentantów. Jednak każda śmierć także męża twojej koleżanki jest tragiczna sama w sobie i dlatego należy się troska wobec każdego takiego przypadku.
jazmig jazmig
10 kwietnia 2012, 10:08
 Mojej koleżanki mąż zginął w wypadku drogowym, a pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował. A tutaj co roku przypominają o katastrofie, bo samolotem lecieli ważniacy. Wpółczuję wdowom i sierotom, ale państwo polskie każdemu z nich dało na otarcie łez po 250 tys. zł, a teraz jeszcze mamy się roztkliwiać nad nimi, jakby nie było innych wdów i sierot. Innym, którzy zginęli w wypadkach rzuca się ochłapy wydarte z gardeł firm ubezpieczeniowych i muszą sobie jakoś radzić. A tutaj a to p. Stasiakowa,, a to Gosiewska, a to cókaWassermana cały czas czegoś chcą, należy ja żałować, obtkiwiać i jeden Pan Bóg wie co jeszcze im robić. Dajcie już spokój nam z tymi ludźmi i tymi sprawami, bo uszami mi już wychodzą te ochy i achy nad nimi!