Brak pieniędzy na fundusz ratunkowy

(fot. mammal/flickr.com)
PAP / psd

Wbrew zapowiedziom, ani gospodarki wschodzące ani udziałowcy MFW nie kwapią się z deklaracjami inwestowania w fundusz ratunkowy strefy euro, którego siła miała uspokoić rynki. W przeddzień szczytu UE wciąż nie jest jasne, skąd mają pochodzić środki na ten cel.

Przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy we współpracy z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jose Barroso przygotował przed czwartkowo-piątkowym szczytem UE raport, w którym wskazuje m.in., jak wiarygodnie odpowiedzieć na rozprzestrzeniający się kryzys euro i uspokoić rynki. Nie ma w nim jednak sposobów, jak zapewnić na to środki.

Od wielu tygodni mówi się o tym, że jedynym sposobem na szybkie uspokojenie rynków jest tzw. firepower, czyli silny fundusz ratunkowy strefy euro, który mógłby udzielać pożyczek zagrożonym gospodarkom, jak również skupować ich obligacje z rynku wtórnego czy dokapitalizowywać banki. Wielokrotnie podkreślał to m.in. minister finansów Jacek Rostowski. Jednak w obliczu pogarszającej się sytuacji na rynku finansowym przywódcy strefy euro przyznali niedawno, że zwiększenie mocy pożyczkowej Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej (EFSF) do planowanego wcześniej 1 bln euro jest mało prawdopodobne.

DEON.PL POLECA

W październiku przywódcy zdecydowali o utworzeniu specjalnego "mechanizmu finansowego" wspierającego fundusz ratunkowy euro, który byłby zasilany przez zewnętrznych inwestorów. UE liczyła na Chiny i Rosję, ale kraje te, mimo początkowego zainteresowania, nie zadeklarowały wkładów. Do pomocy nie kwapią się też udziałowcy Międzynarodowego Funduszu Walutowego (m.in. USA), na co liczyła UE po listopadowym szczycie G20.

W przedszczytowym raporcie Van Rompuy wskazuje na "potrzebę rewizji mocy pożyczkowej" następcy tymczasowego EFSF - Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (ESM), ale nie wspomina, skąd pieniądze miałyby pochodzić. Na podstawie dotychczasowych ustaleń moc pożyczkowa ESM, oparta na wkładzie gotówkowym i gwarancjach udziałowców (państw strefy euro), ma wynieść 500 mld euro. Wejście w życie ESM ma być przyspieszone z 2013 na 2012 rok.

Dyplomaci mówią o kilku możliwych źródłach wzmocnienia ESM: dołożenie, a nie przeniesienie pozostałych środków w EFSF; zagraniczni inwestorzy, zwiększenie gwarancji udziałowców ESM, środki MFW oraz Europejski Bank Centralny (EBC).

By ESM mógł np. pożyczać środki od EBC, musiałby mieć status instytucji kredytowej. To zgadzałoby się z propozycją szefa Rady Europejskiej, który zaleca przywódcom w swoim raporcie nadanie ESM "cech instytucji kredytowej". Jednak upodobnieniu funduszu ratunkowego strefy euro do banku oraz zwiększaniu roli EBC w ratowaniu strefy euro sprzeciwiają się grający w tej chwili pierwsze skrzypce Niemcy. Powtórzyły to w środę niemieckie źródła rządowe.

Ponadto szefowie unijnych instytucji proponują zmianę sposobu podejmowania decyzji w przyszłym ESM, by upodobnić go do procesu decyzyjnego MFW. Niektóre postanowienia miałyby być podejmowane większością głosów (85 proc.), a nie na zasadzie jednomyślności jak w EFSF. Chodzi o to, by uniknąć takich sytuacji jak pod koniec sierpnia, gdy Finlandia nie zgadzała się na wypłatę transzy pożyczki dla Grecji dopóki nie otrzyma dodatkowych gwarancji od tego kraju.

Przewodniczący Van Rompuy chce też, aby ESM miał możliwość bezpośredniego dokapitalizowywania banków, a nie wyłącznie za pośrednictwem państw członkowskich. Temu też może być niechętna kanclerz Niemiec Angela Merkel, która wielokrotnie podkreślała, że fundusz euro ma "w ostatniej" kolejności wspierać banki, a jeśli już, to ma wspierać kraje, które dopiero potem dokapitalizują banki.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Brak pieniędzy na fundusz ratunkowy
Komentarze (1)
M
Militiades
7 grudnia 2011, 23:02
Pomysł, żeby dokapitalizować banki jest chory. Przecież to właśnie gospodarka długami forsowana przez banki i nadmuchiwanie pieniędzy spowodowały obecny kryzys. W pierwszym rzędzie należy odebrać bankom uprawnienia, które nakręcają spiralę zadłużenia. I przede wszystkim - nie zwracać uwagi na prośby i groźby bankierów. To nie banki zarabiają pieniądze i nie tworzą gospodarki. Obecnie banki zajmują się wyłącznie drenowaniem majątku obywateli. Im prędzej politycy to zrozumieją, tym lepiej.