"Buchalter z Auschwitz" uznał swoją współwinę
Pisząc o procesie "buchaltera z Auschwitz", esesmana Oskara Groeninga oskarżonego o pomoc w zamordowaniu 300 tys. osób, niemieccy komentatorzy podkreślają w środę, że były strażnik uznał swoją współwinę za ludobójstwo; krytykują wymiar sprawiedliwości.
We wszystkich wcześniejszych procesach dotyczących zbrodni nazistowskich opinia publiczna czekała z nadzieją na ludzkie słowo ze strony oskarżonych, na przyznanie się do winy, lecz nadzieje te nie spełniły się. "Nie było ani przyznania się do winy, ani skruchy, ani prośby o wybaczenie" - pisze "Sueddeutsche Zeitung".
Nazistowscy siepacze albo odmawiali zeznań, albo twierdzili, że są niewinni lub powoływali się na rozkazy - czytamy w komentarzu. Groening postąpił inaczej. Oskarżony przynajmniej uznał "z pokorą i skruchą" swoją moralną współwinę za masowe mordy w Auschwitz. To nowy akcent w niedobrej historii prawnych rozliczeń z nazistowskimi zbrodniami - podkreśla autor komentarza.
Historia procesów przeciwko nazistom jest "straszna i smutna", a składa się z opornego wymiaru sprawiedliwości, "kar polegających na głaskaniu nazistowskich morderców", jak powiedział filozof Ernst Bloch, i reguły, że "jeden zabity odpowiada 10 minutom więzienia", jak powiedziała jedna z prokuratorów.
Ten proces jest ważny i potrzebny, choćby z powodu przyznania się oskarżonego do winy i jego prośby o wybaczenie - konkluduje "Sueddeutsche Zeitung".
Zdaniem "Die Welt" proces wytoczony 93-latkowi nie ma właściwie większego sensu. Czyn i kara powinny być czasowo ze sobą powiązane - przypomina autor Henryk Broder. Jak można ukarać sprawcę, oskarżonego o pomocnictwo w zabiciu 300 tys. ludzi, jeżeli jego wiek nie pozwoli zapewne na to, by odczytać mu w całości uzasadnienie wyroku? - pyta komentator. Dodaje, że sprawca nie popełnił od 1945 roku żadnego przestępstwa, można więc uznać go za osobę zresocjalizowaną, a przecież system karny nie powinien służyć zemście lecz resocjalizacji.
Jedyny sens tego procesu polega na przypomnieniu, że niemiecki wymiar sprawiedliwości niewiele uczynił, by ukarać zbrodniarzy, kiedy jeszcze mógł to zrobić - pisze Broder. Przypomina, że w 1967 roku "z powodu braku dowodów" umorzono postępowanie przeciwko esesmanowi, który 18 dni przed końcem wojny pomógł powiesić na rurze od centralnego ogrzewania w piwnicy w Hamburgu 20 żydowskich dzieci. To hańba niemieckiej sprawiedliwości, której nie zmaże spóźniona akcyjność - ocenia "Die Welt".
W dotychczasowych procesach nazistów z Auschwitz obowiązywała zasada "zapomnieć, wypchnąć z pamięci, milczeć" - pisze "Volksstimme" z Magdeburga. Proces w Lueneburgu już pierwszego dnia przekazał inny obraz. Chociaż Groening nie posunął się tak daleko, by uznać swoją indywidualną karną odpowiedzialność, to przynajmniej podjął próbę zmierzenia się ze swoją winą - czytamy w komentarzu. Dla ofiar, które przeżyły obóz, jego postawa może stanowić "małe zadośćuczynienie". Choćby dlatego ważne jest, że 70 lat po Holokauście doszło jednak do tego procesu.
W tym roku obchodzimy 70. rocznicę zakończenia II wojny światowej - pisze "Berliner Zeitung". Niemcy nauczyli się po wojnie "w sposób odpowiedni i z należytą pokorą" wspominać o przeszłości. Przykładem są prezydenci - od Richarda von Weizsaeckera do Joachima Gaucka. "To dobrze. Lecz czasami ogarnia człowieka niepokój, że w perfekcyjnym obchodzeniu rocznic zanika okrucieństwo niemieckich zbrodni" - zwraca uwagę autor komentarza. Dzisiejsi 15- i 30- latkowie nie są w stanie wyobrazić sobie, że kraj, który jest dziś "wzorem cywilizacji i demokracji, kiedyś podniósł okrucieństwo do rangi racji stanu".
Jak pisze "Berliner Zeitung", dobrze stało się, że nie tylko pamięć, ale i żywa historia "wdziera się w rzeczywistość" pod postacią 93-letniego mężczyzny, który uczestniczył w mordach w Auschwitz. Dla tych, którzy nie wierzą, do czego kiedyś Niemcy byli zdolni, ważne jest usłyszeć, że Groening, żywy Niemiec, przyznał się, że brał w tym udział.
"Z niemiecką pedanterią Oskar Groening zarządzał pieniędzmi i walizkami ofiar. Troszczył się o to, aby przybyli (do obozu) i nie przeczuwając niczego szli do komór gazowych. Tym ważniejsze jest to, by równie pedantycznie rozliczyć (jego czyny)" - uważa komentator. W ten sposób nie można niczego naprawić, jednak należy przynajmniej zachować pamięć. Jeżeli morderstwo nie ulega przedawnieniu, to tym bardziej ludobójstwo - pisze "Berliner Zeitung".
Skomentuj artykuł