Codzienność Polaków więzionych na Białorusi
Z aresztu więźniom nie wolno zadzwonić do najbliższych, jedynym sposobem na kontakt są listy, choć te napisane po polsku są natychmiastowo rekwirowane - informuje PAP.
„Ostatni raz głos Andrzeja słyszałam w dniu zatrzymania, 25 marca” – mówi PAP Oksana Poczobut, żona aresztowanego za rzekome „podżeganie do nienawiści” aktywisty Związku Polaków na Białorusi i dziennikarza Andrzeja Poczobuta.
Polak po aresztowaniu został przewieziony do Mińska, gdzie spędził kilka tygodni w tamtejszym więzieniu, następnie został przewieziony do Żodzina, gdzie aktualnie przebywa.
Żona Poczobuta relacjonuje, że w momencie rewizji milicji podejrzanemu został zarekwirowany telefon komórkowy, co jest codziennością na Białorusi. Do więzienia nie wolno dzwonić, zaś jedyną możliwością kontaktu są listy bądź telegramy.
"Listy - o ile przepuści je cenzura - docierają w obie strony w ciągu kilku dni. W ciągu ponad trzech miesięcy pobytu męża w areszcie, były okresy, kiedy korespondencja docierała regularnie i można było mówić, o jako takiej komunikacji, lecz czasami kontakt się urywa" - mówi Oksana Poczobut.
Według najnowszych informacji kontakt z Andrzejem Poczobutem urwał się gdy ten zachorował na COVID-19 i został umieszczony w celi dla chorych. Ostatni kontakt nastąpił 13 czerwca, gdy żona Poczobuta odebrała list datowany na 8 czerwca.
Listy muszą być napisane w języku urzędowym, czyli rosyjskim lub białoruskim. Oksana Poczobut mówiła, że cenzura nie przepuściła listów Andrzeja do syna pisanych w języku polskim. Niedawno aresztowana szefowa ZPB Andżelika Borys wysłała list w języku białoruskim – „bo po polsku pewnie nie dojdzie”.
Przekazanie więźniom rzeczy osobistych czy jedzenia wymaga przygotowania i dokładnego zapoznania się z dość skomplikowanymi procedurami. Często osoby, które robią to po raz pierwszy – a w ostatnich miesiącach takich „niedoświadczonych” osób pojawiło się bardzo wiele – są odsyłane od okienka dyżurnego.
Przede wszystkim istnieje lista produktów, które można przekazać. „Można np. pomarańczę czy mandarynkę, ale nie można grejpfruta. Bułka – jak najbardziej, ale croissant już nie” – opowiadała PAP białoruska dziennikarka Sasza Bahusławska, która regularnie sporządza paczki dla swojej aresztowanej koleżanki Leny Tałkaczowej.
„Andrzej ma chory żołądek i bardzo ascetyczną dietę, więc jest to bardzo kłopotliwe. Nie może pić zwykłej czarnej herbaty, a ostatnio nie pije nawet zielonej” – opowiada Oksana Poczobut. Kłopot jest z produktami niestandardowymi czy dietetycznymi, jak np. herbata rooibos czy chleb bez drodżdży, bo nie ma ich na liście. Z warzyw można przekazać „cebulę, pomidory i ogórki”. Już np. rukola jest na zakazie – relacjonują inni rozmówcy.
Więźniowie w określone dni mogą korzystać ze sklepu więziennego, pod warunkiem, że mają pieniądze na swoim rachunku. Z relacji byłych aresztantów wynika, że „do sklepu się nie chodzi”, lecz każdy dostaje kartkę z listą produktów, na której można zaznaczyć, co chce się kupić. Pieniądze na rachunek krewni mogą przesłać pocztą.
Formalnie śledczy może wyrazić zgodę na widzenie, lecz – jak dotąd, Oksana Poczobut, otrzymywała tylko odmowy. „Śledczy odpisał, że nie jest to uzasadnione” – mówi. Gdy mąż zachorował, udało jej się raz porozmawiać przez telefon z więziennym lekarzem, ale jej zdaniem, „był to cud”. „Co do zasady tych telefonów nikt nie odbiera – ani dyżurny, ani naczelnik aresztu. Kontakty odbywają się tylko drogą pisemną – poprzez listy” – wyjaśnia rozmówczyni PAP.
Źródło: PAP/tkb
Skomentuj artykuł