Frustracja klas średnich czy początek wiosny?
W czwartym dniu protestów, które ogarnęły tureckie miasta, premier Recep Tayyip Erdogan oświadczył, że nie oznacza to jeszcze tureckiej wiosny. Wielu ekspertów uważa jednak, że to właśnie początek społecznego fermentu na miarę arabskich rewolucji.
Wprawdzie arabskie wiosny obalały dyktatury, a Turcja ma demokratycznie wybrany rząd, jednak "otacza go gęstniejąca aura rządów autorytarnych", a neoislamistyczny gabinet Erdogana cechuje już "oczywista pycha" po ponad 10 latach władzy i sukcesach gospodarczych oraz marginalizacji niezależnych mediów i opozycji - pisze "Financial Times".
Zasadnicza różnica między uczestnikami arabskich wiosen a Turkami, którzy od piątku protestują na ulicach miast, polega na tym, że te pierwsze rewolucje wyniosły do władzy islamistów, a demonstracje w Turcji, zwrócone są przeciw islamizacji życia klas średnich, do czego usiłuje doprowadzić coraz bardziej autorytarny rząd Erdogana.
Pretekstem do wyjścia tłumów na ulicę stał się plan likwidacji parku Gezi w pobliżu placu Taksim w centrum Stambułu, jednak była to tylko kropla, która przelała czarę frustracji laickich klas średnich. - Protesty mogą być punktem wyjścia do tureckiej wiosny - prognozuje brytyjski "Guardian".
Nowy polityczny establishment, bliski ugrupowaniu Erdogana, czyli Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), "zmarginalizował świeckie elity", zmierza też do islamizacji życia obywateli i instytucji państwa. "Czuje się uprawniony do zmiany świeckiego programu szkół, odbierania niezależności Tureckiej Akademii Nauk, aresztowania dziennikarzy i ograniczania dostępu do alkoholu" - wylicza "FT", wyjaśniając gniew tłumu, który wylał się na ulice kilkunastu miast.
Oponenci Erdogana powtarzają z uporem, że zmierza on do konsolidacji władzy i aspiruje do roli "neoosmańskiego sułtana, choć termin faraon również oddałby mu sprawiedliwość" - pisze dalej brytyjski dziennik finansowy.
Jak dotąd reakcje premiera na protesty podgrzały tylko atmosferę; nazwał ich uczestników "szabrownikami", określił też Twitter i media społeczne jako "przekleństwo" społeczeństwa. Nazwał też wszystkich, którzy piją alkohol - i nie głosują na AKP - "alkoholikami". Brutalna odpowiedź policji i "sama skala jej reakcji" na protesty raczej pokojowego tłumu też doprowadziła do eskalacji napięć - komentuje "FT".
Według "New York Timesa" to, co zaczęło się jako protest przeciw likwidacji parku bez uprzedniej konsultacji społecznej, stało się wielką naganą dla rządu, który zdaniem opozycji sięga po coraz bardziej autorytarne metody rządzenia.
Nie jest to jeszcze turecka wiosna, ale "należy przyglądać się uważnie w oczekiwaniu na to, że nieuchronne napięcia (między islamistami a opozycją) będą narastać" - pisze "Washington Post", przewidując, że "będzie się tym tematem zajmował przez cały tydzień".
Turecki, anglojęzyczny dziennik "Today's Zaman" przypomina, że rządząca partia Erdogana, którego rząd zreformował sądy zapełniając je proislamskimi sędziami, ma większość parlamentarną i tłamsi niezależne media. Nazywa ją siłą polityczną, którą "oszołomiła władza" w takim stopniu, że nie tylko sięga po autorytarne metody, ale też "przy użyciu machiny państwowej podjęła wysiłki, które mają wpływać na życie wszystkich obywateli".
Jest to "powolna, ale pewna islamizacja społeczeństwa" - wyjaśnia cele AKP amerykańska Rada Stosunków Międzynarodowych (CFR) na swych stronach internetowych. "Być może Turcja jest bardziej demokratyczna niż 20 lat temu, ale jest też mniej otwarta niż osiem lat temu" - piszą eksperci CFR, wyjaśniając frustrację protestujących Turków.
"Napięcie społeczne wynika przede wszystkim z coraz bardziej oczywistych powiązań między polityką a religią i ingerowania w styl życia obywateli" - komentuje "Guardian". W rezultacie "miejski, racjonalny elektorat Turcji" odnosi wrażenie, że pada ofiarą prób ingerowania w duchu szariatu w jego prywatne życie.
"Nikt cię nie chce, Tayyip!" - skandował tłum manifestantów, który zdaniem francuskiego tygodnika "L'Express" ma dosyć zbyt konserwatywnego premiera i islamizacji Turcji.
Jednak ani media, ani eksperci nie próbują się pokusić o prognozowanie dalszego rozwoju wydarzeń w Turcji. Choć - jak pisze CFR - brak tam "wiarygodnej opozycji politycznej", przez swych sojuszników Ankara jest wciąż postrzegana jako wiarygodny partner i "wpływowy gracz, który stabilizuje region" - ocenia "Guardian".
Biały Dom potępił brutalną reakcję sił porządkowych w Turcji i wezwał strony sporu "do zachowania umiaru", jednak rząd Erdogana uwiarygodnił się w oczach Zachodu reformami ekonomicznymi i solidnym wzrostem gospodarczym. Ponadto AKP, która przestawia "szczególny rodzaj konserwatywnego populizmu", ma wciąż solidną bazę społeczną w postaci "konserwatywnej burżuazji" - klasy, która powstała po serii reform gospodarczych z lat 80., i równie szeroki elektorat wśród religijnych Turków - pisze "Guardian".
Erdogan zareagował nawet na protesty, obiecując, że na każde 200 tys. protestujących on może zmobilizować milion zwolenników.
Jednak dla uczestników protestów jakaś forma tureckiej wiosny już się rozpoczęła. "To jest rewolucja" - powiedział korespondentowi BBC jeden z demonstrantów. "Skala protestu jest gigantyczna. (...) Skala społecznego poparcia dla niego - ogromna" - pisze BBC. Wśród demonstrantów "są wszyscy - poza AKP" - mówi rozmówczyni BBC. Tłum jest przekonany, że to dopiero początek.
Skomentuj artykuł